Nie wiem, co mam napisać. Nie wiem jak mam napisać. Wyjścia są dwa: albo ja jestem tępa i nie rozumiem tej książki, albo autor dał ponieść się wyobraźni tak daleko, że tylko On sięga na te bezbrzeża szaleństwa... No ja tam nie sięgam na pewno.
Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy to skromna okładka. Skromna, ale dająca do myślenia. Nazwiska autora za bardzo nie widać, bo nie wiadomo czy "Kryza" to nazwisko czy pseudonim. Na środku okładki dziewczynka z zakręconym wyrazem twarzy i mało czytelny tytuł. Nic to - myślę - spróbujmy książkę oswoić. Wpisuję tytuł na "Lubimy czytać" - pustka. Na granice pl. owszem jest, ale taka bezimienna. Autor właściwie nieznany i niemożliwy do zidentyfikowania - jakby się wstydził swojej twórczości... tajemnica za tajemnicą. Dobra - myślę - trzeba wziąć byka za rogi. Zaczęłam czytać i zdębiałam. Tak odjechanej prozy dawno nie miałam w swoich rękach - o czytaniu nie wspomnę. Strona za stroną przeklinałam swoją żelazną zasadę zgodnie z którą, jeżeli książkę zaczęło się czytać, to należy ją skończyć.
Głowna bohaterka Hilaria jest uczennicą renomowanego liceum. Ogromną przyjemność sprawia jej spadanie. Spada więc z krzesła podczas lekcji kilka razy dziennie. Nienawidzi świata, siebie i całej swojej rodziny. Rodzinę też ma nienormalną. W domu panowała "kleista brązowa atmosfera", co wyraźnie widać i czuć w opisach rodziców i dzieci. Ale to jeszcze zniosłam, aż doszłam do 20 strony powieści, kiedy to pojawił się... Gilgun. To dziwaczne stworzenie wraz z dziwną maszyną pomagali dziewczynce w uporaniu się z nienawiścią. Zapewniam Was, że to dopiero początek. Drugi wątek to wątek o Zębowej Wróżce, która ani trochę nie przypomina zębowej wróżki znanej nam z bajek dla dzieci.
"Miała około 120 centymetrów wzrostu, dziecięcą posturę i ...niektóre elementy szczura. Jej ręce od łokcia aż do czubków palców były szczurzymi łapkami. Posiadała też długi różowy ogon i wielkie szczurze czerwone oczy.
No i co Wy na to? Wiedziałam już, że będę się męczyć podczas tej lektury. I nie myliłam się. Ta powieść nie mam żadnej sensownej fabuły. Ona powstała tylko po to, aby autor mógł przelać na papier swoje fantazje i imaginacje. Dziewczynki, które - chcąc być chude - wpychały do przełyku szmatkę przeżyłam. Ale chłopiec, któremu matka związywała nogi i wmawiała, że jest ślimakiem, a On był przekonany, że ślina to ślimaczy śluz.... To już przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Nie zdziwiło mnie więc zakończenie, które jest wzięte zupełnie z kosmosu.
Powiem tak. Powieść ta zupełnie do mnie nie dotarła i jeżeli jej treść posiada jakieś drugie dno, które stanowi przesłanie dla ludzkości, to jest ono dla mnie zupełnie niedostępne. Zakończenie książki pt. wzięła karabin i powystrzelała całą szkołę - nie mieści mi się w głowie. Moim zdaniem autor, po wizycie u psychiatry, postanowił przelać na papier swoje chore przywidzenia, a następnie znalazł szalonego wydawcę, który mu to wydał.
Jeżeli macie ochotę na makabryczne dziełko bez większej treści - to sięgnijcie po Rosomaka. I proszę - oświećcie mnie, jeżeli znajdziecie w niej coś więcej niż tylko upiorne zapiski szalonego autora.
Oj...
OdpowiedzUsuń