Kurza stopa, to się nazywa dobre pióro! Książka "Wracajmy do domu" jest drugą powieścią Lisy Scottoline, którą przeczytałam. Pierwsza pt. "Spójrz mi w oczy" pochłonęła mnie na tyle mocno że zarwałam nockę, co z zasady mi się nie zdarza. Z ciekawością sięgnęłam po "Wracajmy do domu", z nadzieją na powtórkę z rozrywki. I rzeczywiście - udało się. Akcja wartko się toczyła, emocje buzowały jak bąbelki w coca coli (męczonej przez Młodszego słomką), a ja oderwać się nie mogłam. Jeszcze stronka, jeszcze stronka, zaraz skończę.... niezmiernie rzadko mi się zdarza tak wpaść.
"Wracajmy do domu" w niczym nie ustępuje swojej poprzedniczce. Główna bohaterka Jill jest typową kobietą w średnim wieku. Ma dobrą pracę jako pediatra, dom, psa Pulpeta, wspaniałego mężczyznę, ukochaną córkę Megan i dwie pasierbice - Abby i Victorię. Jill sporo przeszła będąc w związku z ojcem dziewczynek; na szczęście wyplątała się z tego związku. Niestety konsekwencją wolności była utrata kontaktu z Abby i Victorią, które ojciec drastycznie i konsekwentnie odizolował od Jill. Kobieta próbowała utrzymać kontakty z dziewczynkami - niestety na próżno. Aż do pewnego wieczoru kiedy to do domu Jill wpadła roztrzęsiona Abby, histerycznie stwierdzając, że jej ojciec stał się ofiara zabójstwa. Ponieważ dziewczyna jest pod wpływem alkoholu nikt nie bierze na poważnie jej słów. Jednak ona nie ustępuje i konsekwentnie szuka tropów i śladów. Wyniki działań dziewczyny są zaskakujące i przerażające, a zakończenie książki rozkłada czytelnika na obie łopatki.
Wątek kryminalny to jedno; drugim ważnym elementem powieści jest bardzo silnie zarysowana więź Jill z córkami. Megan jest mądrą trzynastolatką (jak na mój gust nawet trochę za mądrą), zrównoważoną i analizująca trafnie swoje uczucia. Kiedy na horyzoncie pojawia się Abby, Megan umiejętnie odsuwa się w cień. To wycofanie córki zauważa oczywiście Jill i tu właśnie widoczne jest sedno sprawy. Kobieta bardzo umiejętnie lawiruje pomiędzy uczuciami dziewczynek. Autorka świetnie wczuwa się w tak trudne role równocześnie matki i macochy. Powiem więcej - z opisów i dialogów wyziera obraz kobiety kochającej swoje dzieci niezmierną, głęboką miłością. Każde słowo i każdy gest Jill obrazuje to, jak ważne są dla niej dziewczynki. Wszystko co robi, robi po to, aby je chronić. Mnie osobiście w pewnym momencie przeszkadzało (ale tylko przez chwilkę) to, że obraz Jill jako matki jest tak idealny. Wszystkie słowa kierowane do córek są wyważone, pełne miłości, nie ma w nich agresji czy zdenerwowania. Jednak kiedy uzmysłowimy sobie że Jill jest pediatrą i doskonale potrafi przemawiać do maleństw, które leczy, wszystko staje się jasne. Jakby na poparcie tego autorka wplata t w treść książki historię małego pacjenta, którego stan zdrowia bardzo martwi Jill. Czytelnik jest pełen podziwu obserwując jej zmagania z systemem i walkę jaką toczy o życie i zdrowie malucha. Bohaterka jest po prostu takim typem człowieka i już. Tym bardziej czyny, których dokonuje i jej odwaga bardzo kontrastują z Jej łagodnością i wyrozumiałością jako matki.
Powieść naprawdę mi się spodobała. Czyta się ją jak świetny kryminał (nawet jest morderstwo, i usiłowanie morderstwa - a jakże), a przecież w głównej mierze to nie miała być powieść sensacyjna, a obyczajowa. W wielu momentach powieści widać mocne poczucie humoru autorki. Uśmiech na mej twarzy wywoływały opisy Pulpeta - uroczego psiaka będącego wiernym towarzyszem członków rodziny. Niewątpliwie te opisy dodają wiele uroku i ciepła całej historii.
Świetna książka na długie jesienne wieczory, które właśnie nadchodzą.
Świetna książka na długie jesienne wieczory, które właśnie nadchodzą.
Kurcze, chyba muszę się w końcu zapoznać z prozą tej autorki, bo coraz więcej ludzi bardzo zachwala jej książki :)
OdpowiedzUsuń