Książka zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Trudno powiedzieć, tak wprost, czy mi się podobała, ponieważ "Dziewczyny" nie należą do literatury, którą rozpatruje się w tych kategoriach. To powieść, która wstrząsa czytelnikiem. Pewne pojęcia, które do tej pory bezpiecznie spoczywały w mojej głowie, ujarzmione i oswojone, nagle butnie wyjrzały, a ich znaczenie uległo diametralnej zmianie. Ruch hippisowski, dzieci - kwiaty, bunt młodych przeciwko dorosłym - to terminy, które wydają się nam znane i oswojone. Zapewniam Was, że po lekturze "Dziewczyn" te zwroty będą dla Was znaczyły zupełnie coś innego, niż dotychczas.
Evie jest czternastolatką jakich wiele. Wychowywana w domu, w którym jest wszystko oprócz miłości i uwagi, o którą dziewczynka bardzo zabiega. Ma przyjaciółkę, podkochuje się w bracie koleżanki... typowe życie nastolatki. Niestety Evie bezskutecznie poszukuje akceptacji, a jej niepewność i potrzeba przynależności do grupy jest obezwładniająca. Pewnego dnia przez przypadek spotyka dziewczyny, które emanują pewnością siebie; są butne, roześmiane, wręcz wulgarne w sposobie bycia. Najbardziej imponuje Evie Suzanne i to właśnie Ona jest dla dziewczynki wzorem i przepustką do innego życia. Dziewczyna jest oczarowana kolorową grupą dziewcząt, która daje wszystkim dookoła prztyczka w nos, nie bacząc na ogólnie przyjęte zasady. Evie zrobi wszystko, aby dziewczynom zaimponować i dołączyć do grupy. Rolka papieru toaletowego (niby ukradziona, a jednak kupiona) daje Evie możliwość dołączenia do Suzanne i do grupy, której przywódcą jest Russell. Od tej chwili członkowie sekty zawładnęli życiem Evie. Dla nich była w stanie zrobić bardzo wiele. Czytelnik obserwuje jak Evie walczy o przynależność do sekty, jak próbuje wtłoczyć się w ich życie, nie zauważając ubóstwa i miernoty panującej na ranczu. Brak zasad i poszanowania dla życia innych ludzi, brak moralności i odpowiedzialności za innych prowadzi do tragedii. Evie na szczęście nie bierze udziału w TYCH wydarzeniach, jednak ich echo będzie prześladowało ją całe życie.
"Dziewczyny" to wstrząsająca powieść. Z ogromną wyrazistością pokazuje, że "hippisowskie życie" było kolorowe i łatwe tylko na zewnątrz. Odrzucenie własności prywatnej, życie w komunie i brak poszanowania jakichkolwiek zasad może się młodym wydawać bardzo atrakcyjne. W rzeczywistości w komunach panował brud i ubóstwo. Członkowie sekty nie mieli żadnych zajęć, więc snuli się z miejsca na miejsce. Rozwiązłość seksualna również miała tu ogromne znaczenie. Pieniądze mieli tylko wtedy kiedy ukradli, podobnie z jedzeniem. To nie mogło się skończyć dobrze.
Wydarzenia opisane przez Emmę Cline silnie nawiązują do tragedii, jaka spotkała Romana Polańskiego. W trakcie czytania, kiedy po raz pierwszy natknęłam się na wzmiankę o morderstwie, od razu przyszły mi do głowy wydarzenia z 1969 r. kiedy to członkowie sekty Mansona zamordowali z zimną krwią cztery osoby, w tym żonę Polańskiego, będącą w ósmym miesiącu ciąży. I tak czytając "Dziewczyny" z przerażeniem odkryłam, że moja wyobraźnia dobrze mnie prowadzi...
Powieść ma jedną wadę, jaką jest bardzo kwiecisty język. Długo trwało zanim zaakceptowałam nadmierną ilość przymiotników i przesadnych określeń właściwie wszystkiego - od zjawisk przyrodniczych poczynając, a na odpadkach kończąc. W trakcie czytania doszłam jednak do wniosku, że daje to pewien smaczek powieści. Ostatecznie jest to książka o czasach zwiewnych spódnic i kolorowych bluzek, więc ten nadmiar przymiotników może był przez autorkę zamierzony.
Mocna książka.
Czytałam o tym niedawno w "Książkach" i wpisałam na listę do przeczytania, utwierdzasz mnie w przekonaniu, że słusznie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń