Czytałam i nie mogłam wyjść z podziwu. Jak można być takim naiwnym człowiekiem? Jak bardzo trzeba być zagubionym, żeby w takie piekło zabrać czteroletniego brzdąca? Na co ta kobieta liczyła? Czy naprawdę wierzyła, że... no nawet nie potrafię sobie wyobrazić w co Ona wierzyła. Bo przecież nie w uczciwość mężczyzn, którzy zostawili swoje zrozpaczone matki we Francji i pojechali "w imię Allacha" do ogarniętej wojną Syrii. Kto przy zdrowych zmysłach tak postępuje! Dzielna byłam i pomimo emocji mną szarpiących doczytałam do końca. I powiem Wam, że cieszę się, że tak się stało. Ta książka to jedno z wielu źródeł i dowodów na okrucieństwo i barbarzyństwo, jakie dokonywane jest na kobietach "w imię Allacha".
Książka jest tak skonstruowana, aby choć trochę usprawiedliwić postępowanie bohaterki. Już na początku poznajemy nieciekawe dzieciństwo Sophie. Dość wcześnie traci matkę, która umiera pozostawiając małą bez opieki. Sophie trafia pod opiekę siostry. Problem w tym, że Sophie z Mamą mieszkała w Nigerii, a siostra żyła we Francji...niewątpliwie taka gwałtowna zmiana miejsca zamieszkania i radykalne odcięcie od korzeni nie wpłynęło dobrze na stabilny rozwój młodej kobiety.
Wprawdzie Sophie założyła rodzinę, ale ani razu podczas lektury książki nie wydawała mi się szczęśliwa. Ciągle miotała się z miejsca na miejsce, zmieniała wiarę, uciekała od dnia codziennego. Oddaliła się od męża, natomiast - jak każdą osobę słabą - przyciągały ją mocne osobowości. Grupka Islamistów niewątpliwie miała duży wpływ na tę kobietę.
Nie mogłam wyjść z podziwu i oburzenia, kiedy czytałam, jak to spakowała siebie i synka i w tajemnicy przez mężem wybrała się w podróż do Syrii. Ja rozumiem, że naraziła siebie - na głupotę nie ma rady - ale po co ciągnęła tam czteroletnie dziecko?! Uważam, że dzieciak został skrzywdzony na całe życie i nigdy tego Matce nie zapomni.
Sophie Kasiki |
Nie mogłam również zrozumieć Jej zaufania do mężczyzn, którzy byli sprawcami całego nieszczęścia. W samym środku ogarniętego wojną Państwa nadal im ufała i pomimo tego, że nie szanowali jej zupełnie, nie pozwalali wychodzić i traktowali jak podczłowieka - miała nadzieję, że po tych "wakacjach" pozwolą Jej po prostu wrócić do domu. Pomimo wielu zakazów, pomimo braku wielu podstawowych produktów, pomimo całych dni spędzonych w zamknięciu - nadal ufała i wierzyła. Dopiero praca w szpitalu (kiedy zobaczyła biedę brud, samotne maleństwa płaczące za matkami i kobiety płaczące za swymi dziećmi) zaczęła coś niecoś rozumieć.
Uważam, że autorka miała więcej szczęścia niż rozumu. Powinna dziękować Bogu (i naprawdę nie ma znaczenia,Któremu) za mądrego męża, który poświęcił wszystko aby ratować żonę i synka z opresji. Podczas ucieczki nadal szczęście dopisywało naszej bohaterce. Po prostu wzięła dziecko za rękę .... ale to, co przeżyła przed ucieczką trudno opisać.
Książka powinna być lekturą dla młodzieży. Ku przestrodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz