sobota, 22 października 2011

O tym, że nieraz nie warto zaczynać czytać drugiej części bez znajomości pierwszej (Operacja Londyn)

"Klub Matek Swatek" to książka, której nie miałam okazji przeczytać. Nie składało się. Nie oznacza to wcale, że mnie do tej książki nie ciągnęło. Wręcz przeciwnie. Tym bardziej miłą niespodzianką była przesyłka z Wydawnictwa "Otwarte" zawierająca drugą część powieści o postrzelonych kobietach ratujących miłość. 
Zanim usiadłam do "Operacji Londyn" poczytałam sobie co nieco o pierwszej części. Recenzje są bardzo zachęcające. "Książkę się pożera, jej się nie czyta bo po prostu się nie da, tę książkę zjada się w całości bez troski o zbędne kilogramy" - napisała Tajemnica na swoim blogu.
Pełna nadziei na dobrą zabawę zasiadłam do lektury. Niestety fajerwerków nie było. 
Trzy kobiety w wieku... hmm... w kwiecie wieku zostają poproszone o pomoc w ratowaniu życia uczuciowego pięknej Alicji. Aby tego dokonać muszą przenieść się na pewien czas do Londynu. Tam własnie w pubie, w otoczeniu emigrantów różnej narodowości pracuje Alicja przeżywająca właśnie rozstanie z Igorem. Jak się okazuje, Jej serce szybko się pocieszyło i skierowało swoje bicie w stronę bogatego angielskiego arystokraty Archibalda. Wszystko wydaje się jasne i proste, jednak sprawy bardzo szybko się komplikują. Nagle okazuje się, że nikt nie jest tym za kogo się podaje, akcja nabiera tempa i ... czytelnik przestaje nadążać. 
Książka ogólnie jest bardzo sympatyczna. Pełno w niej dobrego ciętego humoru, pióro autorki - jasne i radosne - zachęca do czytania i ćwiczenia mięśni brzucha przy kolejnych chichotach. Przyszedł jednak taki moment (gdzieś tak w drugiej połowie książki) kiedy odniosłam wrażenie, że autorka sama się w tym wszystkim pogubiła. Ilość wątków, bohaterów i zdarzeń przerosła nawet Panią Stec. Co więcej - zamiast zwolnić i próbować to wszystko rozwikłać autorka pozwoliła to zagmatwać jeszcze bardziej, przez co rozwiązanie tego węzełka było tak banalne, że nie zrobiło na mnie najmniejszego wrażenia. Czułam ulgę, że znowu nadążam za autorką i bohaterami. To było takie uczucie jakbym jechała szybkim samochodem, który pędzi, pędzi i nagle fiuuuuu.... spada ze skały. 
Obiecałam sobie, że przeczytam pierwszą część, bowiem wszyscy, którzy czytali obie książki jednogłośnie stwierdzają że pierwsza część była lepsza. "Operacja Londyn" nie rzuca na kolana, co nie znaczy, że nie warto po nią sięgnąć. Każdy bowiem znajdzie tu kilka niezłych dialogów, duże poczucie humoru i barwną historię, nad którą warto się pochylić w długi jesienny wieczór. 

piątek, 21 października 2011

D. dla Ciebie :-)))


Moja Starsza córka spędziła popołudnie rysując. Generalnie to Ona nie lubi rysować, ale kiedy w grę wchodzi sprawienie przyjemności komuś, kto w Jej serduszku mocno tkwi, to stanie na głowie. I oto efekt :-)))

wtorek, 18 października 2011

"Już szron na głowie, już nie to zdrowie... (13 poprzeczna)

Małgorzata Gutowska Adamczyk jest jedną z tych autorek, które mnie fascynują. Zasadą jest, że jeżeli jedna z książek danego autora mi się podoba, to mogę uznać, że cała twórczość mniej lub bardziej, ale mi podpasuje. W przypadku Pani Małgorzaty jest inaczej. Każda z jej książek jest dla mnie tajemnicą. "Cukiernia pod Amorem" podbiła moje serce, za to "Mariola moje krople..." była dla mnie zupełnie nie do przyjęcia. "13 Poprzeczna"? 
Książkę z bibliotecznej półki wzięłam ze względu na okładkę. Ilustracje Pana Macieja Szymanowicza moje oko wyłowi z kilometra. Po prostu je ubóstwiam. Książka stanęła na półce, a ja zbierałam się jak pies do jeża. Kiedy zaczęłam czytać uznałam, że powieść jest tak pomiędzy dwiema poprzednimi. Szaleństwo to nie było, ale jak na książkę dla młodzieży - bardzo dobra. 
Trzy dziewczyny, Agata, Klaudia i Zosia - wszystkie diametralnie różne. Pierwsza - buntowniczka, emo (o Matko, ależ ja jestem stara, określenie na początku niewiele mi mówiło :-)), wielbicielka kryminałów. Od pewnego czasu we śnie nawiedza ją dziewczyna wegetująca na pograniczu życia i śmieci. Klaudia - na pierwszy rzut oka dziewczyna "lekkich obyczajów" ale po poznaniu jej okazuje się, że smarkula po protu nie radzi sobie sama ze sobą. Zosia - to dopiero element. Klasowa prymuska, której rodzice wyznaczają kurs życia. Ale do czasu, do czasu. Nieszczęśliwie zakochana, bez przyjaciół, nie umie znaleźć własnego ja. 
Trzy dziewczyny na skutek zbiegu okoliczności otrzymują "karę". Mianowicie będą czytać książki dziewczynie, która zapadła w śpiączkę. Banalne? Okazuje się, że ta prosta czynność diametralnie wpływa na losy nastolatek. 
Powieść czytało się super. Dużo dialogów, lekki język, prosta treść - nic dodać nic ująć. Ot lekkie czytadło na zapełnienie czasu spędzanego w samochodzie w oczekiwaniu na Starszą, która dwie godziny spędza na balecie. Wrażenie lekkiej prozy ulatywało ze mnie wraz z przewracanymi stronami. Natomiast po zamknięciu książki uświadomiłam sobie, że książka tak naprawdę wstrząsnęła mną i pokazała jaki jest świat dzisiejszych nastolatek (mam nadzieję, że obraz ten jest trochę przerysowany) Zagubione i nieszczęśliwe dzieciaki, (którym wydaje się że są dorośli) próbują zakotwiczyć gdziekolwiek, byle tylko nie zostać samotnym. Nie patrząc na innych lezą jak muchy do lepu i robią głupoty, których w przyszłości będą żałować. Nasuwa się pytanie, ile dzieciaków borykających  się z dzisiejszą rzeczywistością sobie poradzi. Ile panienek wyrośnie na kobiety które bez wstydu spojrzą w lustro i powiedzą: Mogę być z siebie dumna? 
Przynudzam? Może, ale naprawdę takie myśli towarzyszyły mi przez całą książkę. Seks, alkohol, prochy - generalizując mam wrażenie, że to teraz jest codziennością. 
A jak książkę odbierze nastolatek? Nie mam pojęcia. 

piątek, 14 października 2011

O tym, że warto czytać e-booki i napotkać promocję :-)


Dostałam dziś informację o promocji cenowej wszystkich e-booków Wydawnictwa Czarna Owca dostępnych w katalogu Woblinka. Za jedyne 9,90 zł można zakupić bestsellerowe kryminały Stiega Larssona, Lizy Marklund, Leifa GW Perssona i wielu innych poczytnych autorów.
Jeżeli chcecie skorzystać musicie się spieszyć, bo promocja trwa tylko do niedzieli. 
Polecam!

sobota, 8 października 2011

O tym jak przy czytaniu "Rico" uśmiałam się do łez :-)

Uwielbiam, po prostu uwielbiam kiedy książka mnie zaskakuje, kiedy jej treść jest niepospolita. Kiedy do moich rąk trafił "Rico..." wiedziałam, że coś się święci. Niespotykana okładka, świetna grafika (taka z zadziorką) - nie mogłam się doczekać kiedy zacznę czytać. Tak szybko jak zaczęłam... tak szybko skończyłam. Po prostu poszło. I dobrze że poszło szybko, bo gdyby powieść była dłuższa, to wykończyłyby mnie ataki śmiechu. A tak - ubawiłam się po pachy, a po zakończeniu książki mogę bez żadnych warunków polecić ją każdemu. KAŻDEMU.
Treść książki jest prosta. Rico - chłopiec "głęboko utalentowany" (a tak naprawdę lekko upośledzony), w którego mózgu dominują kule do bingo, mieszka w kamienicy w Berlinie. Kamienicę zamieszkują same "osobowości". Niektórzy mieszkańcy stanowią jedynie przekomiczny koloryt całej książki, ale kilka osób jest arcyważnymi bohaterami. Pewnego dnia Rico poznaje Oskara, chłopca o wysokim ilorazie inteligencji, wyjątkowo rozgarniętego, na co dzień chodzącego w niebieskim kasku. Rico do tej pory nie miał przyjaciół oddaje więc Oskarowi  całe swoje serce licząc w zamian na prawdziwą przyjaźń. Chłopcy umawiają się na spotkanie następnego dnia i.... Rico czeka wielkie rozczarowanie ponieważ przyjaciel nie przychodzi. Okazuje się że padł ofiara porywacza "Mistera 2000" uprowadzającego dzieci dla okupu. W Rico budzi się żyłka detektywa (pomimo dominujących w mózgu kul do bingo) i dzięki swojemu uporowi i ogromnej potrzeby niesienia pomocy przyjacielowi zmusza swój mózg do pracy i ratuje przyjaciela z opresji. W skrócie to by było na tyle. Tylko że tak naprawdę to samo opowiadanie w tej książce jest kwestią drugorzędną. Najważniejsze jest to JAK to opowiadanie jest przedstawione.
Książka jest formą pamiętnika pisanego przez niezbyt rozgarniętego chłopca. W treść wplecione są różnego rodzaju uwagi, definicje niezrozumiałych dla Rico słów (są one po prostu rozbrajające), dygresje i opisy sąsiadów. Język, którego użył autor i forma książki na początku przypominały mi trochę "Mikołajka" , ale potem stwierdziłam, że "Mikołajek" przy Rico to pikuś. Mikołajek zawsze w połowie książki mnie męczył, nudził, a "Rico..." nie. Tu przez cały czas coś się dzieje, a czytelnik co rusz napotyka na tekst który budzi w nim salwy śmiechu.
Książka jest niesamowicie skrupulatna. Uderzyło mnie dopracowanie najmniejszych szczegółów. Przy czytaniu miałam wrażenie, że autor każdego ze swych bohaterów poznał, rozłożył na czynniki pierwsze i tak długo się nimi bawił, aż złożył ich na powrót. Każda z postaci jest dopracowana do ostatniego szczegółu. Rico, który nie odróżnia prawej strony, od lewej, a strony świata są dla niego całkowicie czarną magią jest jednocześnie bardzo wrażliwym chłopcem szukającym przyjaźni i akceptacji. Oskar - chodząca inteligencja znający odległość od ziemi do księżyca okazuje się być zaniedbanym, samotnym dzieckiem. Każdy sąsiad zamieszkujący kilkupiętrową kamienicę ma jakąś charakterystyczną cechę, opisaną w sposób przekomiczny.
Najważniejsze jest jednak to że kiedy już wyśmiałam się i przestałam cytować co lepsze definicje słów przyszedł moment zastanowienia. Jak wielka jest determinacja takich dzieci do tego, aby zostać zaakceptowanym przez świat, jak wielką siłą muszą się wykazać, aby współistnieć w naszym świecie. 
Całość uzupełniają świetne ilustracje. Szkoda, że jest ich tak mało. 
Podsumowanie: Książka jest świetna. Z humorem przedstawia historię dwóch chłopców, a czytelnik z bólem mięśni brzucha (spowodowanych śmiechem) dochodzi do wniosku, że tylko od nas zależy jak podejdziemy do trudnych spraw. Możemy się użalać, ale chyba lepiej podejść do tematu z uśmiechem na ustach i przekonaniem jak wiele można jeszcze zdziałać...
Zdecydowanie polecam.


niedziela, 2 października 2011

Z czym kojarzą się słoneczniki...

Moja córka jest dzieckiem żywym. Delikatnie rzecz ujmując. Dlatego po całodziennym szaleństwie ważne jest, aby wyciszyła swoje emocje. Jeżeli chwili wieczornego spokoju zabraknie - Starsza nie może zasnąć, co często kończy się jej płaczem i zgrzytaniem zębów rodziców. Każdego wieczora tata usypia Młodszego, a mama czyta ze Starszą książki. Bo czyż jest lepszy sposób na wyciszenie emocji niż dobra książka zawierająca ciepłą bajkę okraszoną bajkowymi wręcz ilustracjami?
Słonecznikowa dziewczynka jest idealna do wieczornego czytania. Mirabelka jest księżniczką w słonecznikowym królestwie. Dorasta otoczona miłością i szczęściem. Jednak - jak to w baśni bywa - nad królestwo nadciąga nieszczęście. W sąsiedniej Krainie Wiecznego Smutku, gdzie panuje zła królowa szukają żony dla królewicza Szarugi. Królowa postanawia porwać Mirabelkę i uczynić ją swoją synową. Na szczęście swatanie nie udaje się. Mirabelka dzięki odwadze i sile ducha wraca do domu, a Kraina Wiecznego Smutku okazuje się ...
Smoki, czarownice, gadający orzeł, niesamowicie mądra niania, czar, który zdejmie trzykrotna pochwała - wszystko to powoduje, że książka jest prawdziwą baśnią. Z treści można wyciągnąć wiele morałów, które są jednak bardzo delikatne. I bardzo dobrze. Kiedy jest czas, dyskutuję ze Starszą nad treścią a ona z wyciąga wnioski. Kiedy jest senna - po prostu czytam a moralizatorskie elementy zupełnie nie przeszkadzają.
Bardzo, ale to bardzo podoba mi się oprawa książki. Już sama okładka wprawiła moje dziecię w stan upojenia. A obrazki ... dla siedmiolatki są idealne. Ja wprawdzie wolę obrazki, które znam z własnego dzieciństwa, ale to nie mi się ma podobać a mojej córce. A ona jest zachwycona! 


Dla porównania - ilustracje  z wydania, które towarzyszyło mi w czasach dzieciństwa. Ilustracje pochodzą z bloga "To dla pamięci", gdzie często znajduję książki budzące wspomnienia z moich pierwszych literackich kroków ...

Książka zawiera niespodziankę dla tych rodziców, którym nie są obce nutki. Kiedy bohaterowie śpiewają piosenki możemy z łatwością zaśpiewać je swoim pociechom korzystając z zapisu nutowego. Melodie są łatwe więc każdy średniorozgarnięty muzycznie rodzic poradzi sobie z łatwością. A jeżeli nie... Cóż, od czego mamy wyobraźnię :-)

czwartek, 29 września 2011

Na miły początek dnia...



Filmik znalazłam na youtube. Maleństwo jest po prostu rozkoszne...

niedziela, 25 września 2011

O tym jak nieuczciwość wpływa na odbiór książki.

Nie podobało mi się i jestem zażenowana.
O książce można napisać jedno - smutna. Natomiast o autorce można napisać wiele - niestety nie będą to pochlebne słowa. Oczekiwałam powieści, a dostałam 90 stron zlepionych ze sobą wizji i obrazów, przeplatanych dziwnymi i niepasującymi do niczego wspomnieniami. O śmierci i chorobie można pisać na sto sposobów. Czytelnik będzie płakał, będzie kibicował walce z chorobą, może też być biernym obserwatorem, albo czynnym uczestnikiem ostatniej drogi. Książka "Szeptem" jest nijaka. Mam wrażenie, że autorka nie chciała napisać dobrej powieści, a jedynie dokonać jakiegoś  rozliczenia  z własnymi problemami. Tylko dlaczego tak miernie? Myślę, że książka nie ujrzałaby światła dziennego gdyby nie to, że autorka ma własne wydawnictwo. Tylko czy to oznacza, że można wydawać wszystko? I to w sposób nieuczciwy?  
Ta nieuczciwośc zabolała mnie najbardziej i przyczyniła się do mojej antypatii do Pani Sawickiej. Otóż w połowie książki okazało się, że powieść autorki, której nazwisko widnieje na okładce właśnie się skończyła. Dalej umieszczono debiutanckie utwory młodych ludzi; często o niebo lepsze niż to, co napisała "okładkowa" autorka. Pomijając fakt, że poczułam się oszukana, bo opowiadań nie lubię czytać, a to co dostałam w swoje ręce to właśnie zbiór felietonów i opowiadań. Najgorsze jest to, że nikt NIE RACZYŁ umieścić nazwisk młodych twórców na okładce. Ba - nikt nie wspomniał o nich ani na stronie tytułowej ani na skrzydełkach książki. Nic - cisza. Dopiero kończąc czytać powieścidło Pani Sawickiej zostajemy zaskoczeni informacją, że teraz będziemy mogli korzystać z dobrodziejstw fundacji założonej przez Panią Sawicką dla promowania młodych talentów i poznać kilka opowiadanek. Litości. Ja chciałam czytać powieść, a dostałam jedno przydługie i nieskładne opowiadanie wraz z kilkoma próbkami talentów. Gdybym kupiła tę książkę w księgarni, a nie wypożyczyła z biblioteki wściekłabym się. A tak:
Pozostaje niesmak. 

sobota, 24 września 2011

Wyniki wygrywajki :-)

Szybciutko, ponieważ jestem padnięta po super wyprawie do Trzebieży. Słońce, woda, piątka dzieci, dwie kobitki, niezła kawa... cóż więcej trzeba do podładowania bateryjek...
Losowanie "Opowiadań w liczbie pojedynczej" przeprowadził mój szanowny małżonek, który wybrał liczbę 12, pod którą kryje się
IZA
Poproszę o adres do wysyłki. 

środa, 21 września 2011

Mali bohaterowie

Każde dziecko powinno być szczęśliwe, uśmiechnięte, umorusane od ucha do ucha, gadające cały czas i śmiejące się przez szczerbate zęby. Każde dziecko powinno jednak zdawać sobie sprawę,  że są sytuacje kiedy uśmiech znika z twarzy i przychodzi czas próby. Od nas dorosłych zależy, czy dzieci będą na takie chwile przygotowane. Może zdarzyć się tak, że "próba" spadnie jak grom z jasnego nieba. Ale może być też tak, że nasze dzieciaki w takiej chwili przystaną i pomyślą: Wiem! Dam radę!

Książka "Mali bohaterowie" to książka magiczna. Zawiera historie prawdziwe. Sześć  opowiadań, a raczej reportaży dla dzieci. W każdym z nich młodzi ludzie stawiają czoło wyzwaniu życia. Mały chłopiec, który ratuje swoją chorą mamę, Damian ratujący całą rodzinę przed zaczadzeniem, Przemek wyciągający starszego kolegę z wody. Są też dziewczynki ratujące życie starszemu Panu, który zasłabł na ulicy. W każdym opowiadaniu roi się od ciągle powtarzanych numerów 999, 998, 997 i 112. Książka jest niesamowita. Zawiera całe dialogi prowadzone przez dzieci ze służbami ratowniczymi. Uczy maluchy, że należy się przedstawić, podać wiek i miejsce gdzie się znajdujemy. 
Książka pomoże nam - rodzicom - oswoić dzieci z myślą, że wypadek może zdarzyć się zawsze i wszędzie. Nikt od małego dzieciaczka nie oczekuje cudów. Ma tylko złapać za telefon i zadzwonić. I... tu zaczynają się schody. Każdemu rodzicowi wydaje się że ich dziecko na pewno sobie poradzi. Moja Starsza jest osóbką rozgarniętą i wie, że z telefonu komórkowego należy dzwonić pod  numer sto dwanaście. A wiecie jak się wykręca numer 112? Otóż naciska się 121. Włosy stanęły mi dęba. Na szczęście historie przedstawione w książce na tyle ją pochłonęły, że każdą z nich czytałyśmy kilka razy. Za każdym razem kazałam powtarzać: jeden jeden dwa. Mam nadzieję że zapamięta. Na zawsze. 

Książka fenomenalnie dopracowana jest też pod względem graficznym. Ilustracje są wyraziste, z niewielką ilością barw. Przyciągają wzrok nie ferią barw, ale treścią. A ta działa na wyobraźnię. Forma tekstu też jest przemyślana. W książce zastosowane są różne rozmiary czcionki. Ważniejsze kwestie są wytłuszczone albo napisane większą czcionką niż reszta tekstu. Zresztą - zobaczcie sami.  

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Skrzat. 

poniedziałek, 19 września 2011

Wygrywajka z Wydawnictwem Forma

O Wydawnictwach na naszych blogach jest głośno. Bardzo głośno. Powtarzają się te same nazwy, tytuły, zapowiedzi. Wydawnictwa też się powtarzają - najczęściej te większe, popularne, które mogą sobie pozwolić na promocję na dużą skalę. 
Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ile wkoło mnie jest Wydawnictw małych, lokalnych, dla których walka np. z Empikiem to przedsięwzięcie na wielką skalę. Takie właśnie Wydawnictwo znalazło mnie. 


Podstawowym celem Wydawnictwa "Forma" jest promowanie ambitnej polskiej prozy współczesnej. Takiej, która nie ma i nie chce mieć nic wspólnego z tym, co uchodzi za literaturę w świecie rynku i reklamy. W tym celu Wydawnictwo Forma stworzyło serię "Kwadrat", która stała się wizytówką oficyny. Ukazujące się w niej książki są nadzwyczaj istotną propozycją dla kompetentnego czytelnika, wymagającego od literatury czegoś więcej niż tylko przyjemnego spędzenia czasu podczas lektury. Pozycje z serii "Kwadrat" dowodzą bowiem, iż istnieje wciąż jeszcze literatura, która jest wyzwaniem, atakuje stereotypy, rewiduje poglądy, wstrząsa przyzwyczajeniami, budzi i zaspokaja głód intelektualny oraz wzmaga chęć działania. 


Aby zachęcić Was do lektury książek tego Wydawnictwa mam dla Was egzemplarz książki autorstwa Tomasza Majzela pt. "Opowiadania w liczbie pojedynczej" Wystarczy w komentarzu zgłosić chęć zaopiekowania się książką. 
Na zgłoszenia czekam do piątku (23 września) do północy. 

sobota, 17 września 2011

Misja Wallenberga

"Wallenberg utrzymywał dyplomatyczne stosunki z każdym, z kim można było targować się o kolejne uratowane życie – z Eichmannem, z węgierskim rządem Horthyego, Strzałokrzyżowcami. Te kontakty stały się jedną z przyczyn tragedii szwedzkiego dyplomaty, który został aresztowany przez patrol sowiecki 13 stycznia 1945 roku w Budapeszcie."

Jestem osobą urodzoną w pokoleniu ludzi szczęśliwych. Nie mówię tu o zgorzkniałych jednostkach, ale ogólnie. Komunizm jest dla mnie wspomnieniem z dzieciństwa - gumy balonowe z historyjkami, oranżada w woreczkach i piosenka w szkole na apelu "My jesteśmy mali przodownicy..." A już wojna jest tylko i wyłącznie lekcją historii. Czy to dobrze? Na pewno tak. Natomiast zupełnie inną sprawą jest pamięć o tamtych czasach. W dzisiejszym kolorowym świecie młodzi ludzie nie bardzo mają ochotę mówić o okrucieństwach tamtych czasów. Właśnie dlatego książki o tematyce wojennej mają podwójną wartość. Po pierwsze pokazują kawał historii często od zupełnie innej strony niż powszechnie znana, a po drugie krzyczą: Pamiętajmy!
"Misja Wallenberga" to niesamowita książka. W swojej treści przeplata historyczne fakty przedstawione z zegarmistrzowską dokładnością z losami poszczególnych osób, które zawdzięczają Wallenbergowi życie. I tak czytelnik z roziskrzonymi oczami machą głową to tu to tam, próbując ogarnąć wszystkie fakty i historie mistrzowsko przeplatane ze sobą.
Węgry, rok 1944. Budapeszt - ostatnie miasto  w Europie, gdzie Żydzi jeszcze żyją i w miarę funkcjonują. Niestety kiedy do Budapesztu przybywa SS-Obersturmbannfurer Adolf Eichmann wszystko diametralnie się zmienia. Eichmann jest zwyrodnialcem, którego największym marzeniem jest zakończenie kwestii żydowskiej i odebranie od samego "Hitlera" gratulacji za dobrze wykonane zadanie. Musiał się bardzo śpieszyć bo klęska Niemiec była nieuchronna. Więc śpieszył się. Pociągami wysyłał ludność pochodzenia żydowskiego do obozów śmierci. Kiedy zabrakło pociągów wysyłał ich pieszo. Nie miało znaczenia to, że większość z nich umierała po drodze z zimna i wycieńczenia. Gdyby Eichmann nie napotkał na swojej drodze przeszkód bez wątpienia osiągnąłby zamierzony cel. Na szczęście naprzeciw niego stanął Raoul Wallenberg - szwedzki dyplomata, który za cel swojego życia obrał sobie obronę tej garstki żydów, którzy dotrwali do końcówki wojny. Jego przeciwnik to nie tylko Eichmann ale i ugrupowanie Strzałokrzyżowców, ludzi bez sumienia, którzy nie zawracali sobie głowy transportami i egzekucjami. Kiedy ziemia zaczęła palić im się pod nogami po prostu urządzali polowania. 
Wallenberg przybył do Budapesztu i z miejsca zorganizował grupę ludzi oddanych sprawie. Swoją działalność rozpoczął od drukowania na ogromną skalę dokumentów potwierdzających, że okaziciel jest obywatelem Szwecji i jako taki nie może być w żaden sposób nękany przez Niemców. Kiedy siła shutzpassów osłabła zaczął wykupywać całe kamienice, i ogłaszać że należą do Szwecji, a jako takie nie mogą być przedmiotem przeszukiwań. Niestety oprawcy byli coraz bardziej bezczelni. Wyłapywali ludzi prowadzili ich nad Dunaj i tam rozstrzeliwali wrzucając od razu ciała do rzeki. Wallenberg posunął się do tego, że w dole rzeki wyławiał ciała i ratował tych, którzy jeszcze żyli. 
Rzadko w recenzjach streszczam książki, ale ta książka zrobiła na mnie na tyle ogromne wrażenie, że musiałam przytoczyć z niej kilka zdarzeń. Książka jest obrazem walk dobra ze złem. Może to brzmi górnolotnie, ale tak właśnie jest. Ludzie upatrywali w Wallenbergu anioła, który pojawiając się zwiastował ocalenie. A on sam? On ratował tylu Żydów ilu w danej sytuacji mógł, a potem wracając z nimi płakał nad losem pozostałych, idących na niechybną śmierć. Opisy w książce robią niesamowite wrażenie, a odwaga Wallenberga po prostu poraża. Odwaga, która często zakrawała na bezczelność, zadziwiała nawet Niemców. Wallenberg potrafił żydów wręcz "wydrzeć" śmierci wchodząc pomiędzy ludzi ustawionych już pod ścianą, a karabiny i zabierając ich jako obywateli Szwecji. Każda strona wiedziała, że Wallenberg naciąga, wręcz kłamie, przymyka oko na nieprawdziwe dane podawane przez Żydów. Jednak szacunek do Jego osoby był tak wielki... Uwierzcie, książka budzi takie emocje, że można o jej treści pisać w nieskończoność.
Największą zaletą książki jest to, że nie pokazuje ona suchych historycznych faktów. Pomiędzy nimi można poznać losy dziewczynki, która wraz z rodzicami walczy o życie, młodej pary uciekającej śmierci spod kosy, i wielu innych osób. Autor pokusił się o przedstawienie losów ocalonych Żydów aż do czasów współczesnych. Szkoda tylko że Wallenberg nie dożył tych dni. On sam został wywieziony przez Sowietów do Moskwy by tam umrzeć w niejasnych okolicznościach. Wiele osób walczyło o prawdę co do okoliczności Jego śmierci. Nikomu nie udało się dotrzeć do prawdy. Co więcej - poszukiwania  prowadzone przez rodzinę i przyjaciół były politycznie bardzo niewygodne. Rząd szwedzki bał się upomnieć o Raoula, a szwedzki sekretarz Generalny ONZ stwierdził "Nie chcę wywoływać trzeciej wojny światowej z powodu jednej zagonionej osoby" 
Porażające. 
Książka została wydana  w serii "Gry Wojenne". Mam jak dotąd dwie książki wydane w tej serii i na tym nie poprzestanę. Obie pokazują jak pasjonująca może być historia. A co najważniejsze - obie nie pozwalają zapomnieć.


Za książkę dziękuję Wydawnictwu Znak 

niedziela, 11 września 2011

Stosik, wygrana i skrzat

Kilka dni temu na poczcie odebrałam paczkę od Montgomerry. Starsza i Młodszy byli ze mną i oczywiście zaczęła się licytacja dla kogo to przesyłka. Zupełnie nie wiedziałam do jakiej grupy wiekowej książeczki są skierowane, więc po prostu stanęłam na środku ulicy, rozdarłam kopertę i pokazałam pociechom zawartość. Okazało się że ... zarówno dwulatek jak i siedmiolatka byli zachwyceni. 

Starsza po dotarciu do domu rozłożyła książkę "1, 2, 3" i zaczęła z tatą czytać. Historyjka o piesku Tytusku był stanowczo skierowana do Młodszych dzieci. Liczenie łapek i bananów w zakresie do dziesięciu też. Ale... częścią składową książki są kartoniki z cyframi od 0 do 9 i znakiem + czy też =.  Dodawanie 19 do 27 było już dla Starszej ogromnym wyzwaniem. A Młodszy w tym czasie siedział na tarasie z drugą książką i z zachwytem wysuwał kartoniki dzięki czemu ukazywały się coraz to nowe obrazki.... 


Po zamianie książkami dzieciaki nadal były zachwycone. Starsza składała słówka i czytała opowiadanie, a Młodszy nadal manualnie dręczył wyciągane elementy.
Od odebrania paczki minęło kilka dni a dzieciaki nadal mają frajdę. Montgomerry - dziękuję :-)))

Dzieciaki w ogóle miały bardzo książkowy tydzień, bowiem kolejna paczka przybyła do nas od Wydawnictwa Skrzat. Nie można milczeniem pominąć książki pt. "Tajemniczy ogród". Książka znana mi z dzieciństwa i przeczytana kilkanaście razy. Mój egzemplarz - stary z pozaginanymi rogami - nadal stoi w mojej biblioteczce. Kiedy zobaczyłam to wydanie mój zachwyt był ogromny. No popatrzcie sami.   



Do książek z Wydawnictwa "Skrzat" jeszcze wrócę, ale nie mogłam się powstrzymać i musiałam rozprzestrzenić piękno obrazków! Uroda "Tajemniczego ogrodu" ujęła mnie niesamowicie. Jak tylko skończymy "Małą Księżniczkę"...
Dobrze, że Wydawnictwo "Otwarte" pomyślało o Mamie i na otarcie łez przysłało "Klub Matek Swatek". Mama też sobie poczyta - a co! 

sobota, 10 września 2011

Spójrz na mnie

Kryminał jakiego dawno nie czytałam. Mistrzostwo sensacyjnego pióra. Chwyta i nie puszcza czytelnika do ostatniej literki. To tylko niektóre myśli cisnące się do mojej głowy w chwili zasiadania do pisania tej recenzji. Pod ich wpływem pomyślałam sobie, że rzadko obraz właśnie skończonej książki jest tak pozytywny jak w przypadku "Spójrz na mnie" Dlaczego tak mnie tak zachwyciła? Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Jest dobra. I już.
Książka ma w sobie magię godną Agaty Christie. Fabuła jej jest na pierwszy rzut oka prosta i nieskomplikowana. Oto kobieta parająca się zawodem prawnika zostaje wynajęta do rewizji sprawy, w której młody mężczyzna z zespołem Downa rzekomo spowodował pożar ośrodka dla osób niepełnosprawnych. W pożarze zginęło pięć osób. Misternie - jak na szydełku - autorka dzierga "serwetkę" ukazując coraz to nowe fakty, które co i rusz zmieniają sposób myślenia czytelnika. Historia toczy się wartko - właściwie jednoplanowo. Na pierwszym planie jest pożar; początkowo tylko pożar, im dalej tym więcej szczegółów wychodzi na jaw i pożar zamienia się w ... Dodatkowo co kilkadziesiąt stron zdarza się  zgrzyt w postaci historii wtrąconej. Rok wcześniej bowiem w wypadku samochodowym ginie dziewczyna, która była opiekunką kilkuletniego chłopca. Sprawa o tyle dziwna, że od jej śmierci chłopczyk bezustannie twierdzi, że duch dziewczyny znajduje się blisko niego i cały czas się nim opiekuje. I jak tu czytać spokojnie? Wątek "ducha" poruszany niezmiernie rzadko przez cały czas siedział w mojej głowie potęgując mroczność powieści. Bo nikt nie zaprzeczy, że powieść jest mroczna. Autorka nie ukrywa drastycznych szczegółów tragedii. Czytelnik dowiaduje się że jedna z pensjonariuszek (całkowicie sparaliżowana) była w ciąży, że osobnik, który zlecił rewizję jest odrażającym pedofilem, że metody leczenia niepełnosprawności psychicznej często są brutalne i niewiele mają wspólnego z nowoczesną medycyną. Kiedy dodamy do tego islandzką pluchę, zimno i brak słońca... brrr. Ale nikogo to nie powinno zniechęcić. Wręcz przeciwnie -  klimat tej książki jest jedyny w swoim rodzaju i naprawdę warto się w niego zanurzyć. 
Poraziło mnie spojrzenie na świat osób upośledzonych. Wyraźnie widać jak niewiele wiemy o ludziach, którzy zmagają się z chorobą psychiczną. Żyją w swoim świecie, do którego nie zawsze dopuszczają innych - nawet jeżeli Ci inni chcą się tam dostać po to aby pomóc. Większość z nas przechodzi obojętnie nie zważając na sygnał,y które są do nas wysyłane. Książka krzyczy: Spójrzcie! My też jesteśmy, żyjemy i chcemy czuć się pełnoprawnymi istotami! Tylko jak tu czuć się zwykłym człowiekiem skoro jedyny organ który działa to oczy i całe porozumiewanie się z otoczeniem polega na mruganiu powiekami? Tym bardziej uderzyła mnie groza problemu ukazanego przez autorkę. Jakim potworem trzeba być, żeby zgwałcić całkowicie sparaliżowaną dziewczynę? 
Na zakończenie dodam że urzekła mnie okładka. Prosta, biało - czarna, bez zbędnych szczegółów. Wiele opinii krąży na temat okładki. Ja uważam że jest strzałem w dziesiątkę. 
I nazwisko autorki... Czy ktoś potrafi je wymówić?

Właśnie przeczytałam że "Spójrz na mnie" jest piątym tomem przygód prawniczki. PIĄTYM! Czemuż to ja - fanka kryminałów nie znam wcześniejszych części. Karygodnie niedopatrzenie... :-)

sobota, 3 września 2011

"Rymobranie" i półeczka ulubionych

Bardzo, ale to bardzo lubię zabawę słowami. Moja Starsza (za dwa dni pierwszoklasistka) jest zafascynowana możliwościami słowotwórstwa. W cowieczornych kąpielach aż roi się od mydła powidła, baniek mydlaniek i kaczek pękaczek (cokolwiek miałoby to znaczyć :-)). Książka "Rymobranie" idealnie wprost wpasowała się w panujący nastrój. Starsza pokochała ją za humor i niezmiennie wspaniałe ilustracje Pana Maćka, a ja za to, że Starsza absolutnie nie ma możliwości zgadywania jakie słowo ma przeczytać. Często jest tak, że po rozszyfrowaniu pierwszej sylaby nie czyta dalej, a zgaduje jakie to słowo. W "Rymobraniu " takie strzały nie przechodzą. Tytuł drugiego wierszyka brzmi "Michomory". (pierwszy to "Bykini" co dla siedmiolatki jest zbyt trudne)  Kiedy Starsza przeczytała "Muchomory" i usłyszała "źle", była niezmiernie zdziwiona. Prawidłowy tytuł wzbudził spazmy śmiechu i chęć dalszego czytania. Co więcej - czynnie uczestniczyła w czytaniu słów wskazanych przeze mnie w poszczególnych wierszykach licząc na słowną zabawę.
Bo jak tu się nie bawić? Wielobłąd, Rysiopis czy też Poszczekalnia budziły w mojej córce niesamowite emocje. Każdy tytuł był przyczynkiem do wymyślania kolejnych słownych wymyślanek. Poszczekalnia wytworzyła krótkołapa (to jamnik) i kościobletki (tabletki dla psa na złe samopoczucie). Pod wpływem Grubelka powstał Dziecianek (bocianek przynoszący dzieci). 
Każdy wierszyk jest bardzo starannie dopracowany. Nie ma tu miejsca na niedoróbki, a rymy na prawdę budzą szacunek. Po za tym obrazki... hmmm ... po prostu miodzio. To, że książeczka została wydana w  "Platynowej serii" jest gwarantem wysokiej jakości zarówno pod względem wizji jak i foni. Obrazki i dźwięki komponują się wspaniale. 
Na zakończenie dodam, że szacunek mojej córci do książeczek wydawanych w Platynowej serii został wyraźnie podkreślony podczas kompletowania przez Nią książek na ulubioną półeczkę. Zbiory prezntują się tak:


A pozostałe? Te bardziej ukochane wylądowały na półce ogólnej, a reszta w biblioteczce u mamy...

Poproszę półki podwieszane do sufitu, ewentualnie przeszła mi przez myśl jakaś malutka dobudówka na ogrodzie...