wtorek, 11 lipca 2017

O tym, jak "Zagrożeniologia" ostrzega przed lekturą

Kiedy wchodzę do księgarni, zawsze odwiedzam dział dziecięcy. I nie chodzi wcale o to, że mam dzięciołki w wieku 8 i 13 lat, które idealnie nadają się na odbiorców książkowych prezentów. Pomimo matkowania dwóm pociechom, zakupy w dziale dziecięcym dokonywane są dość rzadko. Moje dzieci uwielbiają biblioteki i - w odróżnieniu od matki - nie mają potrzeby gromadzenia książkowej makulatury. Po co więc nachodzę działy dziecięce? Proste. Podziwiam. Podziwiam piękno okładek, pomysłowość autorów i wielość wyjątkowych szczegółów przyciągających potencjalnego odbiorcę. Pamiętam jak zachwyciła mnie seria o coraz - więcej - piętrowym domku na drzewie. To właśnie empikowy dział dziecięcy pomógł mi poznać tę świetną pozycję. Tak samo wyłowiłam "Zagrożeniologię". Pomysłowość i absurdalność tej książki jest pozytywnie powalająca. 
Doktor Noel Strefa, który przedstawia się jako autor tej książki (i jest jednocześnie jej głównym bohaterem) to największy zagrożeniolog wszechczasów. Uczy nas, jak w tym okropnym i niebezpiecznym świecie uniknąć niebezpieczeństw. A jest ich wkoło nas po prostu całe mnóstwo! Zaczynamy od jednego z największych niebezpieczeństw, jakim jest czytanie książki. Poza tym podróżowanie, zabawa na placu zabaw, ćwiczenia gimnastyczne, jedzenie obiadu, czekanie na autobus... to wszystko jest potwornie niebezpieczne. Rodzajom niebezpieczeństw w tej książce nie ma końca. Warto jednak zauważyć, że humor i absurd książeczki nie wynika z wymyślania często głupawych niebezpieczeństw. Cały pic polega na tym, żeby się tym niebezpieczeństwom przeciwstawić. I tu zaczyna się rewelacyjna część książki. Autor wymyśla kask zagrożeniologa, kombinezon, gogle, zagrożeniobuty i wiele, wiele innych gadżetów pomagających nam przetrwać w tym strasznym świecie. No i do tego ten skorpion....
Oczywiście oprócz niespotykanych zagrożeń i jeszcze bardziej absurdalnych pomysłów na uniknięcie ich, książka posiada treść. Otóż nasz Doktor Noel ma przyjaciela. Nie jest to człowiek, ani też zwierz, ponieważ wiązałoby się to ze śmiertelnym niebezpieczeństwem. Jego przyjacielem jest kamień. Kamień jest kochany, wyprowadzany  na spacer i ma własne miejsce w mieszkaniu. Ma nawet imię - Dennis. Pewnego dnia dr. Noel otrzymuje od ciotki przesyłkę zawierającą szczeniaczka o imieniu Pieluszka. Opisywać zagrożeń z tym związanych - wybaczcie - nie będę. Warto jednak podkreślić, że Pieluszka jest dość zdolnym pieskiem, więc nasz bohater postanawia pochwalić się nim na wystawie zdolnych zwierzaków. Wystawa owszem - odbyła się, ale pierwsze miejsce zajął nie szczeniak Pieluszka, a ... kamień Dennis ! Jak do tego doszło, nie sposób opisać. Warto natomiast przeczytać, zapewniając sobie dużą dawkę humoru. I ten skorpion....
Książka jest bardzo dobrą lekturą dla dzieci, które rozpoczynają przygodę z czytaniem. Tekstu nie jest tu za wiele, a przeczytanie 210 stron książki zajęło mi niecałe 40 minut. Oczywiście dzięciołki moje czytały dłużej, bo każde zagrożenie i metoda na jego zwalczenie spotykały się z salwą śmiechu, głupimi komentarzami i wymyślaniem równie absurdalnych, alternatywnych sposobów na zwalczenie niebezpieczeństw. Do tego autor zamieścił w książce kilka niespodzianek jak np. Skorpion... dobra, wyjaśnię o co chodzi z tym skorpionem. Skorpion ze strony 9 przedstawiony jest jako straszny stwór. Dlatego też w książce, po stronie 8 jest od razu strona 10, a strona 9 jest na samym końcu. Taki zabieg ma uniemożliwić skorpionowi jej znalezienie. Podobnych niespodzianek w książce jest bardzo wiele, ale zdradzać ich nie będę. Powiem tylko, że powodują ciągłe wertowanie kartek i kolejne salwy śmiechu. 

Tekst tekstem, ale "Zagrożeniologia" ilustracją stoi. Tu tekst jest drugorzędnym elementem, a pierwsze skrzypce gra obrazek. Każda kreska czy grafika, która wyszła spod ręki Pana Chrisa Judge przyciąga wzrok swoja groteskowością. Każdy obrazek jest po prostu śmieszny. Nawet napisy - których jest dość sporo - mają takie zacięcie rodem z kabaretu. 
Idealna lektura na wakacje. Wyobraźcie sobie, że moje dzieci przeczytały tę książkę razem, polegując to na dywanie, to na tarasie, innym razem na piasku. Takiego porozumienia dawno nie było. Polecam. 

1 komentarz:

  1. Mam podobnie z książkami - jesteśmy fanami biblioteki, ale czasami lubię zajść do księgarni i poprzeglądać cudeńka, aby wiedzieć, w co ewentualnie warto zainwestować. Ta lektura wydaje się naprawdę dobra! :)

    OdpowiedzUsuń