Czytając „Serce lodu” czułam się tak, jakby autor za zadanie postawił sobie przeprowadzenie mnie przez wszystkie filmy i książki fantasy, jakie znam. Ta książka inspirowana jest tak wieloma obrazami, że trudno znaleźć tytuł , który w żadnym stopniu nie znalazł choćby swojego cienia w tej powieści. No może Jakub Wędrowycz się uchował... Nie jest to moim zdaniem wada, ale nie wątpię, że niektórych czytelników może to zniechęcić. Ja osobiście czytałam z przyjemnością i za każdym razem, kiedy coś przypominało mi Tolkiena, Ursulę K. Le Guin, czy też Wiedźmina, miałam z tego niezłą frajdę.
„Serce lodu” to tak naprawdę nie wiadomo co. Wiadomo jedynie, że daje właścicielowi ogromną władzę nad wszystkimi plemionami i mieszkańcami krainy. Jednoczy swoją magią plemiona, nawet te, które do tej pory pałały do siebie nienawiścią. Skutek? Z jednej strony właściciel serca lodu może skupić pod swoją ręką ogromną armię, zdolną podbić każdą krainę. Z drugiej strony jednak serce jest przedmiotem pożądania każdego osobnika żądnego władzy… Prowadzi to do wielu utarczek i do wyścigu po zdobycie drogocennego przedmiotu.
Na poszukiwania serca wyruszają mnich Set i awanturnik Erin. Przeżywają wiele przygód, o których pisać nie będę, aby nie psuć Wam przyjemności czytania. A uwierzcie mi, że czyta się naprawdę rewelacyjnie. Pióro Pana Saulskiego (pomimo jego młodego wieku) jest wyjątkowo lekkie, choć niepozbawione chropowatości. Nie wiem dlaczego, ale drażniła mnie budowa dialogów. Nie jestem polonistą, więc to rozdrażnienie było takie raczej intuicyjne i nie potrafię wskazać jego konkretnej przyczyny. Miałam jednak wrażenie, że dialogami autor próbuje przekazać to, co tak naprawdę powinien powiedzieć narrator. Pomijając to należy podkreślić, że powieść jest naprawdę godna uwagi. Jej lektura to wspaniała przygoda dla każdego, kto choć trochę lubi literaturę fantasy.
Urzekła mnie bitwa, którą przeżyli (a właściwie przewalczyli) nasi bohaterowie w oblężonym grodzie. I tu znowu wtrącę słówko o podanym czytelnikowi w powieści opisie, jak oto z murów oblężonego miasta widać było ciągnące się legiony wroga, maszyny oblężnicze i niespotykane, olbrzymie stwory. I znowu mam przed oczami „Władcę Pierścieni” i ostatnią wielką bitwę… nie szkodzi. Opis bitwy zawarty w „Sercu lodu” jest wyjątkowo plastyczny i nie ma co ukrywać – robi wrażenie. Podobnie urzekł mnie opis spotkania ze stadem czarodziejskich niedźwiedzi. Byłam wzruszona i oczarowana pomysłem. Misie, które próbują pomóc naszym bohaterom są groźne i jednocześnie przesympatycznie wzruszające.
A teraz to, co najważniejsze – magia. Magia w powieści załatwia bardzo wiele i pozwala autorowi wybrnąć z sytuacji, które wydają się bez wyjścia. Tajemnicze glify będące skomplikowanymi rysunkami, mają w sobie potężną moc, która jest w stanie pokonać wszystko, ochronić całe miasta i ratować ludzkie życie. Wątek glifów i magii najbardziej mnie porwał i nadał całej powieści cudownego kolorytu. Szkoda tylko, że zabrakło finezji w wykorzystaniu tego elementu. Kiedy bitwa jest już właściwie przegrana, kiedy nie ma szans na zwycięstwo, nagle PYK i wszystko diametralnie się odmienia. Po takim rozwiązaniu beznadziejnej sytuacji wiedziałam już, że nic mnie w powieści nie zaskoczy, a już na pewno nie zwroty akcji. I rzeczywiście fabuła ciągnie się prosto i przejrzyście od początku do końca. Czytelnik czuje się jak na autostradzie bez skrzyżowań i pomostów.
Podsumowując – kawał dobrej, aczkolwiek niezaskakującej literatury. Ot bajka dla dorosłych, która da trochę radości, ale nie poniesie na skrzydłach wyobraźni. Mimo to – polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz