sobota, 29 lutego 2020

Architekci śmierci. Rodzina inżynierów Holocaustu

Druga wojna światowa to wydarzenie, którego cała ludzkość powinna się wstydzić. Nie potrafię wyobrazić sobie ogromu tragedii, jaki wówczas został zafundowany niektórym nacjom. Mówi się, że ludzie ludziom zgotowali ten los... Książka „Architekci śmierci. Rodzina inżynierów Holocaustu" idealnie pokazuje, że to motto jest do bólu prawdziwe. 
22 marca 2017 r. Hartmut Topf przybył do Auschwitz. Jak zwykły turysta zwiedzał teren obozu, słuchając w słuchawkach słów przewodnika. Był - o ironio - gościem honorowym, goszcząc na otwarciu wystawy ukazującej działalność firmy Topf i synowie. Został zaproszony jako przedstawiciel firmy, której logo znane jest na całym świecie ze zdjęć drzwiczek do pieców krematoryjnych. Hartmut musiał przez całe życie dźwigać brzemię rodzinnej firmy, choć sam nie miał z nią nic wspólnego. Kochał teatr lalek. Był prostym lalkarzem... 
Poznajemy historię rodziny Topf od samego początku. Firma została założona w 1878 r. przez mistrza piwowarskiego Johanna Topfa. Johann nie był zbyt dobrym biznesmenem i długo walczył, aby jego firma jako tako prosperowała. Rodzina była po prostu biedna. Dopiero, gdy zmieniono profil firmy interes zaczął się kręcić. Johann pozostał w interesie browarniczym, ale zajął się ulepszaniem procesu ogrzewania, który był konieczny do uwarzenia piwa. Na początku XX wieku firma śmigała aż miło. Firma Topfów miała już własny zakład i budynek administracyjny. Niestety rodzina nie należała do szczęśliwych. Byli skłóceni, walczyli o wpływy, jeden ze współwłaścicieli popełnił samobójstwo. Firma jednak nadal działała specjalizując się w budowie pieców słodowniczych. Do czasu. 

Harmut Topf 
Na początku XX wieku w Republice Wajmarskiej toczyła się dyskusja na temat istoty kremacji i zasad, jakie powinna spełniać. Ustalono wiele procedur, które miały na celu zachować godność człowieka nawet podczas spalania jego zwłok i w trakcie dalszego postępowania z prochami. Kremacja była uważana za najbardziej etyczny i higieniczny sposób postępowania ze zwłokami. Było to o tyle wygodne, że ilość zwłok - wraz ze zwiększaniem się ilości obozów pracy - była coraz większa. I tu dochodzimy do istoty sprawy. Kurt Prűfer, będący w firmie specjalistą od pieców jest idealnym przykładem tego, jak bardzo Niemcy udawali, że to, co robią, jest zupełnie normalne. Prace nad ulepszeniem pieców krematoryjnych były prowadzone w zupełnej znieczulicy. Dopóki dotyczyły zwykłego chowania zmarłych, nie budziły zastrzeżeń. Ale kiedy zaczęto je ulepszać tak, aby w ciągu doby spalić jak najwięcej zwłok więźniów... Potworne. Czytając o planowanych ulepszeniach, które miały powodować taśmowe spalanie zwłok, taśmociągach do przesuwania ludzkich ciał, pracach nad tym, aby dym nie wydzielał zapachu... coś strasznego. Czytałam i nie wierzyłam własnym oczom. Najgorsze jest to, że z książki wynika, że Oni naprawdę uważali, że nie robią nic złego. Przecież polityka Hitlera jest korzystna dla Niemców, a cel uświęca środki. 
Logo firmy Topf & Soehne
na jednym z pieców krematoryjnych
Książka napisana jest z historyczną zaciętością. Nie jestem historykiem i nie potrafię ocenić jej wartości pod tym kątem, ale niewątpliwie wiedza, którą niesie w sobie jest przedstawiona w taki sposób, że wchodzi do głowy i serca, i długo tam pozostaje. Niby bez emocji, niby sucho przedstawia fakty, ale są one tak straszne, że trudno o nich zapomnieć. Książa warta polecenia każdemu, kto choć trochę interesuje się literatura obozową. Jestem przeciwniczką tego, co się obecnie wyrabia w literaturze. Bibliotekarka z Auschwitz, położna z Auschwitz, tatuażysta z Auschwitz... wszystko sfabularyzowane, spłaszczone i miałkie o niewielkiej wartości. Takie książki powinny być zakazane. Szukajmy książek, które mają do coś do przekazania i tu polecam „Architektów śmierci” Rewelacyjna pozycja pokazująca, jak bardzo Niemcy oswoili śmierć. Jak bardzo źle traktowali inne narody. I jak niewiele rozumieli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz