środa, 24 lutego 2021

Moloch

Moloch” to książka o czarno białym zabarwieniu. Jest taki typ literatury, o którym mówię, że brak tym książkom koloru zielonego. Najczęściej akcja umieszczona jest w dwudziestoleciu międzywojennym, albo nawet przed pierwszą wojną światową. Nie ma mowy o komputerach i telefonach komórkowych, a każdy Policjant dużo sprawniej korzysta ze swojego mózgu niż z dobrodziejstw technologii. Długopis, kartka i rozmowa – to podstawowe narzędzia śledztwa. Wszystko w tych powieściach jest takie przyćmione, ponure, jakby za mgłą… To niewątpliwie rodzi specyficzny klimat powieści, który wprowadza czytelnika w stan pewnego otumanienia. To otumanienie jest bardzo pożądane, bo powoduje zupełnie inny odbiór zdarzeń. Odcięta głowa, czy zmasakrowane ciało robią wrażenie, ale zupełnie inne, niż w powieści „z kolorem zielonym” One tu są i należą do codzienności. Nie powodują przerażenia, są jakby nieodłącznym elementem całości. Mroczny kryminał - to chyba najlepsze określenie.
„Moloch” to 10 już tom powieści o przygodach wrocławskiego śledczego, Mocka. Proszę się nie zrażać ilością tomów, bo bez przeszkód można czytać każdy tom oddzielnie. Wprawdzie osoba głównego bohatera dużo zyskuje przy poznaniu go od początku, (czyli od pierwszego tomu) do końca, ale absolutnie nie powoduje zamętu związanego z tym, że nie wiadomo, co się działo w poprzednich częściach. Mock tym razem musi rozwiązać niezwykle mroczna tajemnicę związaną z wydarzeniami na cmentarzu oraz z porwaniem dwójki dzieci. Na cmentarzu krew się leje, odprawiane są dziwne rytuały a wszystko to związane jest z… właściwie do końca trudno się połapać, choć rozwiązanie może zaskoczyć. Porwane dzieci natomiast, to dzieci byłej kochanki Mocka. Zrozpaczona kobieta doznaje szoku tak głębokiego, że musi zostać umieszczona w szpitalu psychiatrycznym. Nie reaguje na żadne bodźce, głosy, ani znane jej osoby. Jedynie postać Mocka wywołuje reakcję polegającą na wypowiedzeniu kilka niezrozumiałych słów…
W tle tych wydarzeń możemy obserwować przedwojenny Wrocław – brudny i zakurzony, pełen biednych spelunek zamieszkałych przez kobiety lekkich obyczajów. Miasto pełne smrodu i nieczystości, w którym trwa ciągła walka z przestępczością nie zachęca czytelnika do bliższego poznania. Powstaje grupa ludzi, która postanawia walczyć z tym wizerunkiem. Jej członkowie marzą o budowie miasta przyszłości, miasta, którego sercem będą drapacze chmur zbudowane ze szkła i metalu. Zaraz miałam w głowie „Przedwiośnie” Żeromskiego i Jego szklane domy… Co z tym wspólnego ma okultystyczne stowarzyszenie i czy ten pomysł ma szansę na realizację?
Powieść jest naprawdę dobra. Przemyślana fabuła, ciekawa zagadka i bardzo dobra narracja – to wszystko składa się na bardzo dobrą powieść, od której nie mogłam się oderwać. Ciężko mi było jedynie przez ten przysłowiowy „brak zielonego koloru”. To ponura książka, pełna brudu, ciemności i bezeceństw. Ale uwierzcie mi – można się wtopić w ten przedwojenny Wrocław i nie chcieć już wracać do rzeczywistości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz