"Przygody Filonka Bezogonka" czytałam w dzieciństwie sto tysięcy razy. Tak mi się przynajmniej wydaje. We wspomnieniach książka ta jawiła mi się jako najlepsza w świecie książka przygodowa, którą czytałam jako brzdąc. Sam fakt, że co rusz do niej wracałam, świadczy o jej gigantycznej wartości literackiej na mojej dziecięcej liście bezcelerów.
Przed urlopem jedna z koleżanek w pracy oświadczyła, że robiła porządek w piwnicy i znalazła w niej kilka książek. "Chcesz dla dzieci?" Ba! Pewnie, że chcę! Jakże mogłabym odmówić. Zaglądam do torby mi wręczonej, a tam z okładki uśmiecha się do mnie szelmowsko kot bez ogona. Bardzo mnie to uradowało. Wieczorem Starsza przystąpiła do poznawania kociego świata, a ja uchyliłam wrota mojego dzieciństwa.
Książka opowiada o przygodach kotka bez ogona. Ten ważny koci atrybut został odgryziony przez szczura, efektem czego Filonek bardzo często jest wyśmiewany przez inne koty. Jednak - pomimo smutku który za każdym razem w takich sytuacjach go ogarnia - nie przejmuje się zbytnio docinkami i z podniesionym łebkiem brnie przez kocie życie. Filonek jest kotkiem, który ma kochającą dziewczynkę, przeżywa wiele przygód, znajduje kilkoro oddanych przyjaciół, a do tego wszystkiego radzi sobie z docinkami kociej podwórkowej bandy, której członkowie zazdroszcząc mu przyjaciół i sympatii ludzi, próbują jak najbardziej uprzykrzyć mu życie.
Książka w bardzo pogodny sposób przekazuje dzieciom bardzo ważne prawdy. Należy być miłym, ale jeżeli ktoś ci dokucza nie pozwól na to. Nikt nie jest idealny - każdy ma jakieś wady i należy akceptować je. Emocje potrzebne są zawsze. Zarówno te dobre jak i te złe. Szanuj siebie i nie pozwól, aby inni Cię nie szanowali.
Czytało mi się świetnie, w duszy radowały się wspomnienia... tylko książka jakoś tak do bezcelerów już nie pasowała. Powiem więcej - przemknęło mi przez głowę, że nudna jest i tyle. Z tego błędnego mniemania szybko wyprowadziły mnie skrzące się ciekawością oczy Starszej, która po każdym zakończonym rozdziale błagała o jeszcze jeden choćby króciutki rozdzialik. No cóż, chyba wyrosłam.
A na zakończenie ciekawostka. Na jednym z blogów wyczytałam, że Filonek naprawdę nazywał się Pelle i mieszkał w Uppsali. Jest tam jego dom i prowadzący do niego specjalny znak drogowy z wizerunkiem kotków.
Spojrzałam na okładkę i aż miło mi się zrobiło na sercu :) ta książeczka nadal stoi u mnie na półce :D
OdpowiedzUsuńJa również żyję w przeświadczeniu, iż przekażę kiedyś swym dzieciom moje ulubione książki, wciąż tkwiące na mych półkach. Z niepokojem zaobserwowałam jednak brak bajek duetu Makuszyński i Walentynowicz, które najpewniej uległy zniszczeniu od ciągłego czytania i oglądania. Podjęłam już jednak kroki zmierzające do odzyskania moich ukochanych dziecięcych opowieści.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Ja też uwielbiałam to czytać i powiem szczerze, że nawet teraz kiedy jest mi smutno i źle chętnie chwyciłabym za tę książeczkę ;D
OdpowiedzUsuń