Agrafka jest niezmiernie uroczą książką. To słowo dobrze oddaje jej charakter i nastrój. Nie jest to literatura wymagająca nadmiernego zaangażowania umysłu. Ot, lekka opowieść na nudny wieczór. Ale jaka fajna!
Szesnastoletnia Dobrusia jest "idealną" nastolatką. Taką, dla której nauka stoi na pierwszym miejscu, wie co jest dobre, a co złe, nie miewa napadów złości (o Bogowie, to niemożliwe), a spory z rodzicami załatwia przy kwadratowym okrągłym stole, omawiając problem do bólu kości (lub języka, jak kto woli). Zresztą cała rodzina jest właśnie taka - układna. Tylko że - jak to w życiu bywa - okazuje się, że nic naprawdę nie jest takiej ja się wydaje. Rodzice wcale nie są idealni, babcia tym bardziej, a idealna siostra okazuje się... nie powiem, bo chętnym do przeczytania zabiorę połowę przyjemności. I jeszcze ten piesek... Dobrusia znajduje przy drodze małego, porzuconego, kundelka beznadziejnie czekającego na ludzi, którzy go porzucili. Każdy biały samochód powoduje przyspieszenie bicia małego psiego serduszka. Dziewczyna pomaga mu w miarę swoich możliwości (idealna mama nie pozwala trzymać psa w domu), a los pieska pomaga nastolatce uporać się z własnymi demonami.
Książa jest... sympatyczna. Napisana lekko, z przymrużeniem oka. Jednak pod tą lekką pianką autorka przemyciła naprawdę trudne tematy. Rodzice Miłki tak naprawdę wcale nie dbają o swoje córki. Dla nich najważniejsze jest to, aby parły do przodu, zbierały jak najwięcej wyróżnień i pochwał, tylko że to nie wszystko. Emocjonalnie dziewczyny są po prostu kalekie. Babcia też nie jest ideałem. Dziewczynka pod obstrzałem członków swoich rodziny pod pewnymi względami jest po prostu niedojrzała. Każdy jej ruch jest dokładnie analizowany, nie ma możliwości uczenia się na własnych błędach, bo one są eliminowane zanim jeszcze wystąpią.
Przesłanie jest proste i jasne. A właściwie dwa przesłania. Pierwsze - należy mieć oczy szeroko otwarte, bo to co na pierwszy rzut oka wydaje się różowe w rzeczywistości może mieć kolor szary; po drugie - bierzmy odpowiedzialność za losy innych. Nawet jeśli jest to tylko mały piesek. W przeciwnym wypadku bardzo ich skrzywdzimy.
Tylko skąd ten tytuł? Do niczego mi nie pasuje. W wywiadzie z autorką Izabelą Sową dowiedziałam się, że tytuł jest... znikąd. Zaproponowany przez Wydawnictwo nie bardzo odnosi się do treści. Po chwili namysłu stwierdzam: no i dobrze.
Książka właściwie skierowana jest do młodzieży, ale dorosły też znajdzie w niej coś dla siebie.
Poszukam jej bo myślę, że warto ją przeczytać ;)
OdpowiedzUsuńA ja ją chciałam przeczytać właśnie ze względu na tytuł ;]
OdpowiedzUsuńJuż ją dawno temu wypatrzyłam gdzieś, fajnie, że mi o niej przypomniałaś :)
ja bardzo lubię książki dla młodzieży, chyba dlatego, że są lekkie, przyjemne, ale też inteligentne. chętnie bym to przeczytała, jak gdzieś dopadnę :)
OdpowiedzUsuńO, też lubię takie młodzieżowe! Wrzucam do schowka, dzięki!
OdpowiedzUsuń