Są takie miejsca na świecie, które budzą natychmiastową chęć pakowania walizek. Są też książki na świecie, które tę chęć potęgują. Nawet jeżeli nigdy nie byłam w opisywanym kraju, to dobre pióro i magiczna historia powodują, że wiem dokąd pojadę, co zwiedzę i dlaczego właśnie tą drogą, a nie inną. "Jestem blisko" mami i zachęca ... Irlandią.
Dwójka starszych, zakochanych w sobie ludzi postanawia zwiedzić Irlandię. Głównym celem Lucyny są odwiedziny przyjaciółki Marty, Tadeusz natomiast uwielbia Jamesa Joyce'a i marzy o tym, aby wziąć udział w obchodach Jego święta. (W tym miejscu książka zdobyła moje serce, gdyż Ulisses jest moim idolem) Zatrzymują się u Marty i jej córki Małgosi, które mieszkają w wynajętym domostwie na bezbrzeżnych terenach Irlandii. W okolicy są pola, często można spotkać konie, nieznane budowle, zapomniane cmentarze i tajemnicze napisy i rysunki. Zupełnie przypadkowo trafiają na ciekawą opowieść sprzed stu lat o zaginionej dziewczynie i chłopcu, który na podstawie poszlak został powieszony jako sprawca tej śmierci. Tropiąc zagadkę z dawnych czasów nie mają pojęcia, że za chwilę zaginie inna dziewczyna bliska ich sercom, a mianowicie Małgosia. Co łączy te dwie tragedie?
Książka jest pełna znaków, podań i niedomówień - aż dreszczyk idzie po plecach. Legendy, celtyckie krzyże z charakterystycznym kołem, duchy, zjawy, wróżby, księga która przynosi nieszczęście każdemu kto ją dotknie, cmentarze i banshee wyjące nocami w pobliżu domostw.... brrr. Wszystkie te elementy hipnotyzują czytelnika i przyciągają jak magnes.
Sama historia jest raczej banalna. Autorka ma dar przekazywania swoich emocji i myśli, dlatego czytanie "Jestem blisko" przypomina jazdę na rowerze. Łatwo szybko i przyjemnie... o ile będziecie trzymać wyobraźnię na wodzy. Napis na okładce sugeruje, że mamy do czynienia z kryminałem... Moim zdaniem raczej nie. To ciekawa powieść obyczajowa, w której wątek kryminalny ma na celu jedynie trzymać akcję w jako takim napięciu. Najważniejszy jednak jest klimat książki. To jest to co "tygrysy lubią najbardziej".
Jest jeden minus. Wśród bohaterów znajduje się polska para, Michalina i Władysław. Ona - polska baba, ciągle niezadowolona, utyskująca na życie i gadająca ponad miarę. On - nieudacznik i pantoflarz, któremu wydaje się, że ma nadprzyrodzone zdolności. Jak oni mnie podczas lektury drażnili! Zamysłem autorki było pewnie wprowadzenie humorystycznych wstawek z ich udziałem. Dla mnie był to zabieg zupełnie chybiony.
Na zakończenie dodam, że uwielbiam czytać książki wydane przez "Prószyńskiego". Ich czytanie to nie tylko pochłanianie treści. Wiem, że większość wydawnictw dba nie tylko o treść, ale i o formę, jednak są dwa wydawnictwa, które co do formy nigdy mnie nie zawiodły. To jest dziecięcy "Skrzat" i dorosły "Prószyński". Każda książka jest porządnie wydana. Nie rozlatuje się w rękach, a po przeczytaniu nadal ładnie wygląda na półce. Do tego zachwycają okładki. Sama przyjemność!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz