Kiedy zobaczyłam okładkę książki pomyślałam, że to kolejna powieść ukazująca losy dzieciaczków w domach dziecka. Powieść chwytająca za serce i budząca wiele uczuć. Niestety nie. Losy bohaterki w domu dziecka to tylko wierzchołek góry lodowej, przyczynek do tego, kim się stała. Jej siła i mordercza pewność, że po każdym upadku należy się podnieść i iść dalej, jest ogromna i niezaprzeczalna. A książka? Książka powinna być poranną lekturą dla każdego, kto uważa, że jego życie jest nieudane. Może losy Oli pomogą mu zauważyć iskierkę nadziei....
Głowna bohaterka Ola - jak sama o sobie pisze - urodziła się bo nie miała innego wyjścia. Jej matka (autorka zawsze pisze o niej z małej litery podkreślając swój brak szacunku do niej) początkowo chciała Ją sprzedać, jednak nie znalazła nabywcy. Nie zrzekając się praw rodzicielskich oddała ją do domu małego dziecka. Tu zaczyna się gehenna Oli, która trwa bardzo długo. Dziewczynka jako kilkuletnie dziecko bierze udział w wykopkach, szoruje podłogi, pieli grządki. Do tego ciągłym towarzyszem jest głód i brak miłości. Dzieci walczą o każdy ciepły gest. Kiedy trafia do domu dziecka do tego wszystkiego dochodzi jeszcze brutalna i wszechobecna przemoc. Niesamowite jest dla mnie to, że nawet w szkole sieroty uznawane były za gorszego człowieka, odmieńca. Co te dzieciaczki były winne? Kiedy jedna z koleżanek zaprosiła Olę do swojego domu Matka dziewczynki wyzwała ją i wyrzuciła za drzwi. Koszmar.
Nieszczęściem Oli była matka.Kiedy otrzymała większe mieszkanie wzięła Olę do siebie. Okazało się, że pobyt w domu dziecka to istny raj w porównaniu z piekłem jakie przygotowała jej ona. Tłukła ją czym popadło, ciągnęła po podłodze za włosy, poniżała, raniła i kaleczyła na całe życie. Wiele razy wyrzucała ją z domu. Dziewczyna żyła wtedy z kradzieży, spała po strychach i piwnicach.
Autorka opisuje swoje losy właściwie do dnia dzisiejszego. Obecnie żyje w Berlinie z synem gdzie zajmuje się prowadzeniem domu kilku zamożnym rodzinom i prowadzi ogrody. Można powiedzieć, że jest szczęśliwa. Na swój sposób...
Książka jest pełna emocji. Już sam sposób jej napisania wskazuje, że autorka traktuje ją jako swoistego rodzaju oczyszczenie. Nie ma tu rozdziałów, myśli płyną nieukształtowane, prosto z serca. Pani Ola przeskakuje z tematu na temat starając się zachować chronologię. Kilka razy miałam ochotę przeskoczyć kilka stron ale przy lekturze tej powieści to nie jest możliwe. Każdy akapit zawiera tyle emocji i faktów że przeoczenie choćby pół strony gubi czytelnika. Autorka z otwartością i rozbrajającą szczerością opisuje swoją naiwność która z czasem przeistacza się w gruboskórność konieczną dla przetrwania. Nie ubiera swoich losów w barwy, ukazuje je brutalnie i prawdziwie, aż czytelnikowi burzy się krew z gniewu. Jak tak może być? Skąd tyle zła w stosunku do jednej osoby? I dlaczego nikt nie pomógł.
Książki nie czyta się łatwo; myślę, że głównie przez ten potok myśli zdarzeń i opisów. Niemniej jednak zapewniam, że warto. Rzadko kiedy człowiek spotyka się z taką wolą przetrwania....
"Twarda szkoła życia" to książka - spowiedź. To przestroga dla wszystkich i wołanie o miłość. Autorka pokazuje społeczeństwo zamknięte w swoich czterech ścianach, obojętne na losy zarówno małej dziewczynki jak i dorastającej kobiety. Właściwie na palcach jednej ręki można policzyć osoby życzliwe, które pomogły Pani Oli. Autorka ukazuje zło domu dziecka i systemu, który zmusza sieroty do walki o życie, o przetrwanie.
Książkę polecam. Warto ją przeczytać choćby po to, aby dostrzec piękno własnego życia i docenić wszystko to co się ma. Nawet okruszki dnia codziennego.
A jest coś na temat policji? Jakiś służb? Szkoły? Robiły coś?
OdpowiedzUsuńLubię takie życiowe klimaty w literaturze. Przeczytam.
OdpowiedzUsuń