wtorek, 6 sierpnia 2013

Przystań na krańcu świata

Kiedy zaczęłam czytać tę książkę chciało mi się płakać. Kurczaki pieczone, jak ja szczerze nienawidzę romansideł! No ale dobra, podjęłam się, że przeczytam, to przeczytam... Jednak po przebrnięciu przez kolejne kilkanaście stron pojęłam, że bardzo, bardzo się pomyliłam.
Stevie Steiber jest amerykańską korespondentką, która mieszka w Hongkongu. Skomplikowanym zbiegiem okoliczności zostaje żoną Chińczyka, a tym samym obywatelką Chin. Prowadzi ciekawe życie na skraju jawy i ułudy. Jest kobietą zbuntowaną, nie dba o konwenanse i zasady, które w okresie przedwojennym wyznaczały przecież bardzo twarde granice. Kiedy wdaje się w romans z brytyjskim szpiegiem nie ma pojęcia, jak bardzo to odmieni jej życie. 
Książka swoją budową przypomina mi "Dzidka" (powieść, która mnie zafascynowała, oczarowała i nie może mej głowy opuścić) W obu powieściach możemy wyróżnić wyraźnie zarysowane części. Pierwsza z nich opowiada o sielankowym i bogatym życiu przedwojennym wolnym od trosk i nieszczęść. Druga część to obraz wojny - okrutny bezlitosny, choć w obu powieściach różny. Dzidek prezentuje wojnę, którą wszyscy znamy - walkę z hitleryzmem, okrucieństwem esesmanów i Powstanie Warszawskie. W "Przystani na krańcu świata" mamy wojnę inną, choć przecież  wojna to wojna. Przemoc i nienawiść jest wszędzie taka sama. Japończycy byli równie okrutni co Niemcy (może nawet bardziej z racji znajomości sztuk walki), a autorka nie chroni czytelnika przed tym okrucieństwem. Jeden z opisów spowodował, że zamknęłam książkę i chwila minęła zanim powróciłam do czytania. To obraz japońskich żołnierzy idących przez park z bronią zaopatrzoną w odpowiednik bagnetu. Szli radośni i zadowoleni niosąc na jednym ze szpikulców nabite, bezwładne ciało małego dziecka. Takie obrazy pozostają w mojej głowie zwłaszcza, że na brak wyobraźni nie narzekam. W "Przystani..." jest jeszcze trzecia część, której zabrakło w "Dzidku". Nie napiszę co się w niej wydarzyło, bo zdradzę zbyt wiele, natomiast dodam, że to część niosąca nadzieję i pachnąca szczęśliwym zakończeniem. 
"Przystań..." jest jak baśń. Początkowo toczy się leniwie i ciepło. Mamy opisy codziennego życia, bogactwa i przepychu. W drugiej fazie nabiera tempa - jest prosta, kanciasta, przedstawia fakty bez owijania w piękne słówka. Migawki z codziennego życia z bogatych i pełnych przepychu stają się okrutne i "biedne". Tak jak w większości bajek mamy tu też szczęśliwe zakończenie. Nie słodkie i cukierkowe, lecz szczęśliwe w sposób dorosły.   
Najważniejsze jest jednak to, że powieść przedstawia przepiękną historię. Po prostu.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz