środa, 25 grudnia 2013

Ania z Avonlea

Uwielbiam wracać do książek z dzieciństwa. Ze Starszą przebrnęłam przez "Dzieci z Bulerbyn", "Oto jest Kasię" i "Kiciusia". Młodszy uwielbia czytać ze mną bajeczki z serii "Poczytaj mi Mamo" Naszej Księgarni. Jednak mam też takie książki, do których moje dzięciołki jeszcze nie dorosły. Mam na półce wszystkie przygody Pana Samochodzika i wszystkie tomy "Ani z Zielonego Wzgórza". Najwspanialsze jest jednak to, że moją ukochaną Anię odkrywam po raz drugi :-)))
Streszczać nie będę. Dość powiedzieć, że Ania z rudego podlotka zmienia się w odpowiedzialną młodą kobietkę, która chcąc ratować wzrok ukochanej Maryli rezygnuje z wyjazdu na studia. Rozpoczyna karierę nauczyciela w szkole w Avonlea. Całe Jej życie toczy się wkoło tego miasteczka. Przyjaźnie, miłości, zmartwienia, radości - to wszystko znajdziemy właśnie tu.
Pan Paweł Beręsewicz (znany moim dzieciom z przygód Ciumków, których kochamy nad życie) podjął się niesamowicie wymagającego zadania i ponownie przetłumaczył Anię. Pierwszy tom zdobył moje serce, drugi utwierdził w przekonaniu, że Pan Paweł wie co robi. Opinie i zdania są różne, jednak moim zdaniem obecne tłumaczenie dodało powieści świeżości przy jednoczesnym dopasowaniu Ani do dzisiejszych realiów. Bohaterki w poprzednim tłumaczeniu były dziewczynkami z innej epoki. Teraz bardziej pasują do dzisiejszych podlotków. Potrafią nawet użyć siarczystego (jak na tamte czasy) języka, co wzbudziło u mnie ogromną wesołość. Nie wątpię, że niektórych czytelników może to razić, ja jednak uważam, że tłumaczenie Pana Beręsewicza dużo łatwiej przyjąć dzisiejszym nastolatkom niż wcześniejsze wersje. 
Czytanie Ani z Avonlea - tej konkretnej Ani z Avonlea - jest jak tchnienie lata w mroźny, słonczny poranek, albo podmuch zimy w gorący, parny, letni wieczór. W obu przypadkach ogarnia nas błogość i leniwa nadzieja, że właśnie nadchodzi coś, co przyniesie nam wspaniałe przeżycia. Lektura Ani budzi we mnie własnie takie uczucia. Treść lekka i przyjemna, a oprawa graficzna... no właśnie...
Ilustracje w wydaniu "Skrzata" autorstwa S. Kaczmarskiej są niesamowite. To właśnie one dodają książce smaczku, orginalności i niepowtarzalnego klimatu. Delikatne, a jednocześnie wszędobylskie są istotnym elementem powieści. Warto dodać że przepięknym elementem. 
Polecam. 





4 komentarze:

  1. Uwielbiam "Anię z Zielonego Wzgórza", a ta pozycja jest wspaniale wydana. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne wydanie Masz rację.Jednak trochę mi przeszkadza zmiana imion niektórych bohaterów.Nie mogę się przyzwyczaić,że pani Linde nie jest już Małgorzatą,a psotny uczeń Ani nie jest Józiem.Muszę się przestawić,a czytając Anię tyle razy będzie to niełatwe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mam tak samo - powroty do książek z dzieciństwa są jakby wehikułem czasu ale i odkrywaniem tych powieści na nowo. Ania jak dla mnie cudowna, chociaż muszę przyznać, że nie przeczytałam wszystkich części.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Właśnie sobie to odświeżam, ale w starym wydaniu. Urokliwe tak czy siak.

    OdpowiedzUsuń