Twórczość Anny Klejzerowicz znam i lubię. Wiele książek Jej autorstwa stoi dumnie na mojej półce i budzi przyjemne wspomnienia z czasu lektury. Niestety, kiedy dobrnęłam do końca "Ogrodu świateł" wiedziałam, że to książka, która nie zaszczyci swoją obecnością mojej biblioteczki na długo. Dlaczego? Powód jest prosty. To powieść, która sama w sobie może i nie jest zła, ale po twórczości Anny Klejzerowicz spodziewałam się więcej. Znacznie więcej.
Felicja Stefańska jest pewną siebie kobietą po czterdziestce. Trudno powiedzieć, czym zawodowo się zajmuje, ponieważ na co dzień jest rzeczniczką prasową urzędu gminy Kryszewo, jednak w praktyce raczej uprawia niezależne dziennikarstwo. Pewnego dnia nasza Felicja dowiaduje się, że w pobliskiej wsi znaleziono zwłoki czteroosobowej rodziny. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to nestor rodu zabił najpierw żonę i dzieci, a potem popełnił samobójstwo. Szybko jednak okazuje się, że to tylko pozory. Zabójca nadszedł z zewnątrz i brutalnie zamordował całą rodzinę. Felicja za punkt honoru stawia sobie rozwikłanie tej zagadki. Pomocą służy jej starszy aspirant Zygmunt Ryba (będący również Jej sympatią) oraz przyjaciółka Greta.
Sam pomysł na książkę jest świetny. Mroczne zabójstwo dokonane w domu pełnym świateł i powiązania z mroczną przeszłością silnie nastrajają czytelnika i budzą ciarki na plecach. Trochę straszna, trochę mistyczna, zagubiona gdzieś w półcieniu mitów i przeszłości. Były momenty, że naprawdę bałam się spojrzeć w okno, za którym panował mrok. Autorka jest mistrzynią budowania napięcia i pod tym względem powieść jest mistrzowsko napisana. Niestety to trochę mało.
Sam pomysł na książkę jest świetny. Mroczne zabójstwo dokonane w domu pełnym świateł i powiązania z mroczną przeszłością silnie nastrajają czytelnika i budzą ciarki na plecach. Trochę straszna, trochę mistyczna, zagubiona gdzieś w półcieniu mitów i przeszłości. Były momenty, że naprawdę bałam się spojrzeć w okno, za którym panował mrok. Autorka jest mistrzynią budowania napięcia i pod tym względem powieść jest mistrzowsko napisana. Niestety to trochę mało.
Przez całą lekturę miałam wrażenie, że autorka wymyśliła morderstwo, ale nie bardzo miała pomysł "kto zabił" i pisząc powieść na bieżąco badała, komu najlepiej przypiąć łatkę mordercy. Może ten? Niezbyt pasuje, więc tego należy uśmiercić. A może ten? Eeee - też nie, też go uśmierćmy, bo w dalszej fabule nie będzie dla niego miejsca. A może ten? I tak dalej i tak dalej. Nic się nie lepi, przez co czytelnik pozbawiony jest największej frajdy związanej z czytaniem kryminałów, czyli uczestnictwa w zgadywance "Kto zabił?". Tu absolutnie nie ma co liczyć na frajdę, ponieważ... powieść nie ma intrygi. Wszystko jest rozbite i poćwiartowane na cząstki. To poczucie rozbiegania spotęgowane jest jeszcze dziwną konstrukcją powieści. Autorka, oprócz zwykłej narracji, wprowadza rozdziały będące wypowiedziami poszczególnych bohaterów. Niestety, ponownie drażni czytelnika brak konsekwencji, ponieważ poszczególne wypowiedzi, to ni wypowiedzi, ni przemyślenia... trudno się w tym połapać, przez co lektura jest dość uciążliwa.
Cóż - na pewno nie podaruję sobie lektury kolejnych książek Pani Klejzerowicz, bo jedna jaskółka wiosny nie czyni, a jedna niezbyt udana książka, nie może przekreślić wielu wcześniejszych perełek. Nie zmienia to jednak faktu, że "Ogród świateł" mnie rozczarował.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz