"Okruchy dobra" to powieść, która zbudowana jest według uwielbianego przeze mnie schematu. Najpierw poznajemy kilka osób, pozornie ze sobą niezwiązanych. Następnie drobne sprawy, przypadki i zbiegi okoliczności, lekkie muśnięcie i wymienione w biegu spojrzenie - to wszystko powoduje, że losy bohaterów zaczynają splatać się ze sobą. Początkowo delikatnie, niczym pajęczyna, snują się wspólne nitki, które wraz z rozwojem wydarzeń, przeradzają się w uczucie i przywiązanie. To jest schemat powieści, który przyciąga mnie jak magnes. Jeżeli dodamy do tego magię Świąt Bożego Narodzenia, otrzymamy książkę, która skradła moje serce.
Siedmioro bohaterów (nie licząc ptaszka, kota i konia) pozornie niezwiązanych ze sobą. Jowita, Małgorzata, Szymon, Anka, Roman, Karolina i Ignacy - każdy wyjątkowy, każdy poharatany przez los, każdy oczekujący od świąt Bożego Narodzenia chwili wytchnienia. Jowita samotnie wychowująca córeczkę, musi uporać się z porzuceniem przez męża. Anna pragnie ciszy i spokoju po rozwodzie. Roman który stracił żonę, pragnie od syna (obwiniającego go o śmierć mamy) choć cienia uśmiechu, Szymon kocha ale jest inna i jeszcze coś.... Najbardziej ujął moje serce Ignacy - krakowski dorożkarz - samotnik, któremu do szczęścia potrzebne jest jedynie towarzystwo jego konia, pieszczotliwie zwanego Adasiem. Losy tych osób są najczęściej smutne i przejmujące, jednak autorki przeplatają je świątecznymi drobiazgami, tak zwykłymi dla tego magicznego okresu. Śledzie, pierogi, zakupy na ostatnią chwilę, wybieranie bombek, problemy z zaparkowaniem auta przed sklepem - to wszystko dodaje tym historiom szczypty magii i zapachu pierników z pomarańczami.
Gdzieś tak w połowie powieści zaczynamy czuć, że coś się zmienia. Pozornie drobne gesty i sprawy, ta przemożna chęć niesienia pomocy innym w przedświąteczny czas powodują, że poszczególne osobny zaczynają się spotykać. Niby przypadkiem, niby niechcący - przecież to magiczny czas prawda?
Zakończenie jest piękne. Ciepłe i wzruszające. Czytając wzruszyłam się nieziemsko. Przecież to z jednej strony takie prawdziwe, a z drugiej bajkowe i magiczne.
To powieść z tych, które zostają w sercu na długo. Jest taka zwykła, a jednocześnie świątecznie magiczna. Tu nie ma przekoloryzowanych bohaterów rodem ze świątecznych reklam Coca - coli i Kawy Jacobs. Jest za to zwykłe życie - trudne i często okrutne - w które wkrada się iskierka nadziei przyniesiona przez Aniołka. Fabuła została osadzona w Krakowie, a w tym mieście prezenty przynosi dzieciom właśnie Aniołek, a nie Mikołaj. Kraków jest tym miastem, który do powieści świątecznych wyjątkowo pasuje. Sukiennice, Rynek obsypany śniegiem i dorożki. Dorożki to bardzo ważny element, bo dzięki nim mogłam poznać mistrza drugiego planu - konia Adasia. Adaś to najlepszy przyjaciel Ignacego. To On codziennie zmusza swojego właściciela do wstania z łóżka. Przecież trzeba konia nakarmić, trzeba zarobić na paszę, wyczyścić zwierzaka i szepnąć w uszko kilka ciepłych słówek. Jeżdżą więc wysłużoną bryczką po magicznym Krakowie i wożą zabieganych ludzi. Aż pewnego dnia do dorożki wsiada Małgorzata...
Autorki stanęły na wysokości zadania tworząc świąteczną powieść o prozie życia. Każdy z bohaterów na pierwszy rzut oka wydaje się nieszczęśliwy, ale wystarczy mały gest, garstka czułości i magia świąt wygrywa. Bo to właśnie Święta Bożego narodzenia są tym czynnikiem, który w naszych bohaterach budzi chęć do przeżycia czegoś niesamowitego. Gotowi na przyjęcie Bożonarodzeniowego Aniołka chwytają życie garściami. Czego i Wam życzę.
"Okruchy dobra" to przepiękna historia, po którą koniecznie należy sięgnąć szczególnie teraz. Nastraja na Święta, przypomina o tym, co ważne i daje w prezencie całe mnóstwo ciepła. Polecamy!
OdpowiedzUsuń