poniedziałek, 16 sierpnia 2010

Ricky

Obejrzałam wczoraj film. Niesamowicie magiczny. Podkreślić należy, że nie umiem recenzować filmów. Za wiele emocji nad którymi nie można zapanować. Czytając książkę która "gra na emocjach" mogę ją zamknąć na jakiś czas i wrócić do niej bez większej straty. Przy filmie taka przerwa często powoduje, że cały obraz traci swoją magię. Dlatego emocje rosną, wręcz panoszą się po całym jestestwie powodując, że człowiek nie wie gdzie ma oczy zwrócić. Tak właśnie było przy wczorajszym filmie. 
Opis z dziennika "Rzeczpospolita".
Zestresowana kobieta rozmawia z pracownikiem socjalnym. Błaga o pomoc w przesunięciu terminu opłaty za czynsz i wychowaniu dwójki dzieci, a zwłaszcza synka. Partner ją zostawił. Nie ma z nim kontaktu.
Ten początek „Ricky’ego” przywodzi na myśl społeczne kino braci Dardenne (m.in. „Dziecko”) lub filmy Erica Zonki (m.in. „Wyśnione życie aniołów”). Spodziewamy się surowego dramatu o życiu opuszczonej kobiety, co zdają się potwierdzać retrospekcje.
Akcja cofa się o kilka miesięcy. Kobietą z pierwszej sceny okazuje się Katie (Lamy), która z trudem łączy pracę przy taśmociągu w zakładach chemicznych z wychowywaniem siedmioletniej Lisy (Mayance). Córka sprawia wrażenie dojrzalszej i bardziej odpowiedzialnej niż matka. Widać, że Katie ma dość samotnego, bezbarwnego życia. Dlatego, kiedy wpadnie jej w oko Paco (Lopez), nowy pracownik w fabryce, niemal natychmiast zaproponuje mu wprowadzenie się do jej mieszkania. Wkrótce zachodzi w ciążę i na świat przychodzi Ricky. Specyficzne dziecko wywołuje w ich życiu wstrząs. A reżyser – od tego momentu – co chwila zaskakuje coraz bardziej zdezorientowanego widza..."
Ktoś kiedyś powiedział że francuskie kino albo się kocha, albo nienawidzi. Do wczoraj bliższa byłam tej drugiej grupie, a dzisiaj już sama nie wiem. Francuskie kino jest specyficzne - potrafi   ukazać napięcie w martwej scenie ukazującej pustą łazienkę. Jest ciemne, ponure i mało zielone. Ale cóż z tego kiedy Ricky tak zawładnął moim sercem...

1 komentarz: