poniedziałek, 9 sierpnia 2010

W imię miłości


Wszyscy zachwycają się książkami Jodi Picoult. Wspaniałe, fenomenalne, porywające..., a ja mam odmienne zdanie. No, może nie do końca odmienne, ale aż takie zachwyty nie do końca są dla mnie zrozumiałe. 
Książka "W imię miłości" opowiada o batalii matki o szczęście dziecka. Nina Frost jest Zastępcą Prokuratora, a jednocześnie mamą pięcioletniego Nataniela. Swoje powinności czyni właśnie w tej kolejności - najpierw praca, potem dziecko. Jako prokurator często spotyka się ze sprawami, gdzie pokrzywdzonymi są dzieci. Oczywiście jako prawnik walczy, aby każdy ze sprawców został ukarany, ale jednocześnie często ogarnia ją obojętność. Zdaje sobie sprawę że doprowadzenie do skazania sprawcy wiąże się z wielką psychiczną raną na duszy dziecka. Dlatego sama stwierdza że palcem nie kiwnie jeżeli matka zdecyduje się uciec od ojca bez jego ukarania tylko po to, aby uniknąć dalszego molestowania. Jej światopogląd zmienia się kiedy okazuje się, że pięcioletni syn Nathaniel padł ofiarą molestowania. Dystans znika jak bańka mydlana.  To co do tej pory było jasne i proste nagle okazało się trudne do wytłumaczenia. Wszelkie zasady uległy przewartościowaniu. Nagle z silnej i opanowanej Pani prokurator wyłania się zrozpaczona i roztrzęsiona matka, która zrobi wszystko, aby pomścić krzywdę syna. 

Książka   jest świetnie napisana. Przyciąga jak magnes. Ma wiele zwrotów akcji i tak naprawdę w momencie, gdy czytelnik ma wrażenie, że już wszystko jest jasne następuje zwrot i znowu jest ciekawie. Mnie natomiast bardzo drażniła główna bohaterka. Autorka na potrzeby fabuły stworzyła postać, która - gdyby miała funkcjonować w rzeczywistości - byłaby osobą zupełnie niezdolną do funkcjonowania. Znajduje uzasadnienie dla popełnienia najgorszych czynów dla których - moim zdaniem - nie ma uzasadnienia. Pozbawienie człowieka życia jest złe do szpiku kości i nie można mówić że jest to w pewnych okolicznościach dozwolone. Tymczasem bohaterka nie tylko znajduje usprawiedliwienie, ale jeszcze uważa, że miała do takiego czynu pełne prawo. 
Nie wiem - może autorka chciała w czytelniku wywołać takie reakcje. W moim przypadku jednak niechęć do głównej bohaterki była na tyle silna, że przyćmiła wszelkie inne emocje. Książka ta niewątpliwie mogłaby być przyczynkiem do dyskusji nad bezkarnością ludzi, którzy krzywdzą dzieci, oraz nad usprawiedliwieniem czynów, które popełniane są w imię pewnych wartości. Dla mnie natomiast jest przyczynkiem do dyskusji nad wykonywaniem zawodu prawnika, który taśmowo i wg przysłowiowego sznurka prowadzi wszystkie sprawy. Dopiero gdy nieszczęście dotyka jego rodziny robi wszystko aby sprawca został ukarany... a nawet robi zbyt wiele. 
Na pewno wrócę do książek tej autorki, ale po pewnym czasie. 
A na zakończenie dodam, że urzekła mnie okładka. Coś pięknego!!!

4 komentarze:

  1. Powiem Ci szczerze, że największe wrażenie zrobiło na mnie "Świadectwo prawdy". Przedstawionej przez Ciebie jeszcze nie czytałam, jednak mam ją w planach. SPokojnie czeka na półce na swoją kolej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się Picoult nie zachwycam. Czytałam dwie z jej książek, jedna była mierna, a druga znośna, ale bez szaleństw. Zupełnie nie podzielam zdania, że Picoult tworzy wspaniałe, głębokie portrety ludzkie. Uważam, że pisze takie sobie obyczajowo - romansowe książki jakich mnóstwo w księgarniach. Ale sięgnę jeszcze po coś jej autorstwa żeby już ostatecznie wyrobić sobie opinię. Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jeszcze nie czytałam żadnej książki Jodi Picoult. Jednak od kiedy wszyscy tak chwalą jej książki mam coraz większą ochotę na zaznajomienie się z tą literaturą.

    OdpowiedzUsuń
  4. niezmiernie miło mi, że jestem czytana :D

    OdpowiedzUsuń