"Pensjonat Sosnówka" poszedł na pierwszą linię frontu niejako z rozpędu. Dobrze się stało, jako że poziom słodkości w moim organizmie nie opadł jeszcze po pierwszej części powieści co oznacza, że nie musiałam się do niego na nowo przyzwyczajać.
Tym razem spotykamy Annę Towiańską jako właścicielkę i kierowniczkę pensjonatu zorganizowanego w odziedziczonej przez nią posiadłości. Anna pomaga wszystkim dookoła, a wszyscy dookoła pomagają jej. Interes kwitnie, przybysze intensywnie wypoczywają łowiąc rybki w pobliskim stawie... jednym słowem wszyscy są szczęśliwi. Pomiędzy te cukierkowe wątki autorka wplata historie z cyklu "samo życie". Mamy więc żonę Dyzia, która próbuje zabrać coś co do niej nie należy.Podobnie historia ma się z Wiolą, mamą Florka, która nagle przypomniała sobie, że ma synka. Florek jest moim ulubionym bohaterem tej powieści. Przemiły, rezolutny dziewięciolatek został bardzo skrzywdzony przez swoją biologiczną mamę. Serce się krajało kiedy czytałam o jego walce z rzeczywistością. Florek bardzo się starał, jednak nie zawsze mu się życie udawało.
Pensjonat Sosnówka podobnie jak "Sosnowe dziedzictwo" zdobył moje serce. Pomimo prostoty i płytkości lektury oświadczam, że jeżeli Pani Maria Ulatowska napisze kolejne tomy będę wysoko skakać i machać mocno ręką zgłaszając swoją gotowość do przeczytania dalszych losów Anny Towiańskiej i jej przyjaciół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz