Ostatnio mam szczęście do magicznych książek. Są inne niż zawsze. Mają w sobie coś takiego, co porywa mnie do środka i nie chce wypuścić. "Ostatnia z rody Brontë" jest własnie taka, choć początki były trudne. Nie mogłam dojść do ładu z główną bohaterką, a tym samym radość czytania była lekko przyćmiona.
Kiedy Samantha Whiple przyjeżdża do Oxfordu boleśnie zdaje sobie sprawę, że będzie budzić ciekawość wszystkich dookoła. Jako ostatnia żyjąca potomkini sióstr Brontë jest nie lada atrakcją zarówno dla wykładowców jak i studentów literatury angielskiej. Spod pióra jej przodkiń wyszły takie smaczki jak "Dziwne losy Jane Eyre", czy "Wichrowe Wzgórza", które zachwycają pokolenia książkomaniaków. Nic więc dziwnego, że Samantha budzi chorobliwą wręcz ciekawość zwłaszcza, że również studiuje literaturę. Studia to jedno, a życie to zupełnie inna sprawa. Dookoła dziewczyny dzieją się dziwne rzeczy, które wzbudzają niepokój i lekki strach. Dziewczyna otrzymuje pokój w wieży, który właściwie nie nadaje się do zamieszkania, ktoś podrzuca jej niechciane prezenty... po prostu czuć, że cała ta sytuacja posiada drugie dno. Wszystko to dzieje się cieniu ojca i jego specyficznego podejścia do życia i córki. Samantha aż do chwili śmierci ojca była wręcz chorobliwie z nim związana. W dość specyficzny sposób uczył ją sam w domu, przez co poglądy dziewczyny również nie są pospolite i budzą kontrowersje. Szkoda tylko że Samantha nie potrafi bronić swoich poglądów, co mnie drażniło niepomiernie.
Podczas lektury nie mogłam oprzeć się ciągłemu zaglądaniu do Wikipedii. Nie jestem zwolenniczką angielskiej literatury klasycznej (a raczej po prostu jej nie znam), ale fakty z życia sióstr Brontë są przedstawione tak, że nie sposób oprzeć się ciągłemu sprawdzaniu, co jest prawdą, a co fikcją. Autorka wyciągnęła najciekawsze fakty i wplotła to w naszą powieść iście po mistrzowsku. Może Wikipedia nie jest najlepszym źródłem wiedzy, ale generalnie potwierdzała większość informacji zawartych w książce. Po lekturze "Ostatniej z rody Brontë" - zupełnie jak nie ja - nabrałam ochoty na lekturę "Wichrowych Wzgórz". To niewątpliwie sukces autorki, która zyskała mój szacunek za rewelacyjny pomysł na przybliżenie sylwetek pisarek
Przecudnie czytało się o tajemniczych zakamarkach Oxfordu. Chłonęłam atmosferę tego miejsca - trochę tajemniczą, przesiąkniętą ciekawością świata połączoną z szacunkiem do wiedzy. Te odczucia potęgowane były przez świetne dialogi prowadzone przez bohaterkę z promotorem, który również do pospolitych ludzi nie należy Rozgrywki słowne na temat literatury, sióstr Brontë i niechcianego dziedzictwa ciążącego dziewczynie na duszy są prawdziwą wisienką na torcie
Składając wszystko razem otrzymujemy smakowitą powieść z zagadką, skarbem i tajemnicą do rozwikłania w tle.
Osobiście cały smaczek psuła mi główna bohaterka, a właściwe jej prawdziwie babski charakterek. Trochę rozmemłana, nie wiedząca za bardzo czego chce od życia, nie widząca celu w tym, co robi. Na studia poszła, bo właściwie nic innego nie miała do roboty. Czytelnik ma wrażenie, że jej opinie i wiedza o życiu pochodzi tylko od ojca. Owszem, jest pyskata, co daje jej dialogom z promotorem wiele uroku, a na twarzy czytelnika niezmiennie wywołuje uśmiech. Ale poza tym jest - dla mnie - pannicą, która wiele oczekuje od życia nie dając nic w zamian. Jej postać nie miała jednak wpływu na to, że urok i czar powieści, tajemnicze zakamarki i zagadka do rozwikłania urzekły mnie całkowicie.
Powieść czyta się dobrze, nawet bardzo dobrze. Są chwile, kiedy fabuła jest trochę naciągana, ale przecież nie jest to książka biograficzna, tylko powieść, która ma zabić nudę i pozwolić choć na chwile oderwać się od rzeczywistości, co przy tej książce nie jest trudne. Kiedy czytamy o wrzosowiskach, o mokrej lecz jakże klimatycznej Anglii, o jadalni w Oxfordzie w której przywilej spożywania posiłków mają nieliczni... Szczerze mówiąc ta powieść to "Kod Leonarda da Vinci" i "Harry Potter" w jednym. Nic dodać, nic ująć. Polecam gorąco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz