poniedziałek, 22 października 2018

Najnudniejsza książka świata

No tak. Zrecenzować książkę, której autorzy za zaletę uznają coś, co przy innych książkach uznawane jest za wadę to naprawdę wyzwanie. Tak! Ciśnie się na usta komentarz, że ta książka jest... rewelacyjnie nudna... po prostu wyjątkowa. I to chyba najlepsze określenie na to, co znajdziemy pomiędzy okładkami "Najnudniejszej książki świata". O jej wyjątkowości świadczy choćby fakt, że w wielu księgarniach znajduje się na liście bestsellerów. Każdy, kto ma ochotę na garść ciekawostek podanych w dość specyficzny sposób powinien sięgnąć po tę książkę. I proszę się nie zrażać! Ta książka jest naprawdę nudna, ale w bardzo ciekawy sposób (jeśli można to tak określić).  
Pierwsze, co należy zrobić to przekartkować - jeśli dacie radę. Moja koleżanka z pracy przekartkowała, pośmiała się, zatrzymała się na niektórych rozdziałach, po czym stwierdziła, że przeczytała. Tak pewnie uczyni większość czytelników, bo niektóre rozdziały wydają się nie do przebrnięcia.  Np. artykuł "O pomiarze intensywności wiercenia się słuchaczy..." Nie dałam rady, ale dodam, że ze śmiechem porzuciłam lekturę tego artykułu. Podobnie było przy studiowaniu rodzajów śniegu, albo rodzaju łyżeczek (no, zgadnijcie, ile rodzajów łyżeczek wymienił autor?*). Śmiałam się ja, śmiała się moja rodzina i każdy, komu pokazywałam tę książkę. 
Są jednak i takie artykuły, które czytałam z wielkim zainteresowaniem, np. o rodzajach kiszonych ogórków, albo o rondach (dodam, że autor jako ciekawostkę podaje, że w mieście Redditch, niedaleko Birmingham w Wielkiej Brytanii, jest ponad 40 rond. Sprawdziłam - w moim rodzinnym Szczecinie jest ich 46!) Wcale nie uśpiły mnie ciekawostki z dziejów snu, czy też rozdział pt. "Jak zagrać walczyka Celebrated Chop". No ale już "O rozwiązaniach mechanicznych stosowanych w kręgielniach" nie dałam rady :-)
Podsumowując - wcale się przy lekturze tej książki nie nudziłam, a przynajmniej podczas lektury większości rozdziałów. Zawiera ona tyle nikomu niepotrzebnych ciekawostek, że  trudno się od niej oderwać. A to, co nie jest ciekawe, jest po prostu śmieszne do bólu brzucha. 
Nie liczcie kochani że przy niej zaśniecie. Zapewniam Was, że będziecie się dobrze bawić wertując ją od początku do końca i z powrotem. Nie jest to bowiem książka, którą się czyta od deski do deski, bo tak rzeczywiście można zasnąć. Tę książkę bowiem otwiera się na chybił trafił, a następnie należy zagłębić się w przedstawionej tematyce i zrobić wszystko aby dobrnąć do końca.  Świetna zabawa dla każdego. 
* autor wymienia 57 rodzajów łyżeczek 


czwartek, 18 października 2018

12 miesięcy z Mikołajem czyli trawnik pełen reniferów

Do Świąt Bożego Narodzenia jeszcze kawał czasu, ale to nie przeszkadza w czytaniu tematycznych książek. Każdy chyba uwielbia powieści o Świętym Mikołaju, prezentach i ciepłych uczuciach, które towarzyszą tym wyjątkowym świętom. A jak jeszcze książka napisana jest z humorem, to czytanie jej nabiera wyjątkowego charakteru. "12 miesięcy ze Św. Mikołajem czyli trawnik pełen reniferów" spełnia wszystkie moje świąteczne zachcianki. To książka ciepła, klimatyczna i z humorem tryskającym z każdej kartki - i to jakim!
Wyobraźcie sobie zwykłą rodzinę, która - jak co roku - obchodzi Święta Bożego Narodzenia. Trochę zakręcony Tatko, Mama trzymająca całą rodzinę w ryzach i dzieci płci obojga - Lotte, będąca narratorem książki i młodszy o kilka lat chłopiec, o imieniu Lars. Sporą rolę odgrywa jeszcze Magnus, będący przyjacielem Larsa, ale o tym za chwilę. Pierwszego dnia Świąt Bożego narodzenia w drzwiach domu przy ul. Puszczykowej pojawia się Święty Mikołaj. Pracownicy Biura Bożego Narodzenia - chcąc go uchronić przed tłumem turystów oblegających Jego dom w Laponii - skierowali Świętego Mikołaja do domu przy ul. Puszczykowej, aby w spokoju spędził tam kolejny rok. Uznali, że tu będzie mógł wypocząć, a jak przyjdzie pora, to w skupieniu zajmie się przygotowaniami prezentów na kolejny rok. Efekt? Stadko reniferów pasących się w ogrodzie, ogromne sanie zaparkowane w garażu, psotne skrzaty harcujące w kuchni i książki poprzestawiane na opak przez pomocników Mikołaja. 
Życie rodziny staje na głowie. Mikołaj stara się jak może, nie być ciężarem w codziennym życiu, ale jest to niezmiernie trudne. Zalicza mnóstwo prześmiesznych wpadek, które wzbudzają w czytelniku salwy śmiechu. Z radością czytałam z Młodszym o wojnie na zielony groszek, o skrzatach przygotowujących prezenty i o tym, że wszystkie drewniane zabawki są robione ręcznie. A wiecie jak skrzaty dzwonią do drzwi? Stają jeden drugiemu na ramionach i robią wieżę tak wysoką, aby dosięgnąć do dzwonka. A wiecie, dlaczego skrzaty podczas spotkań wywalają książki z półek? Bo półki są świetnym miejscem do obserwowania tego, co się dzieje na podłodze! Zapewniam Was, że lektura jest wyjątkowo fascynująca głównie przez to, że mały czytelnik dowiaduje się o rzeczach, których do tej pory mógł się tylko domyślać. 
Książka jest tak cudownie ciepła, że zachciało nam się Bożego Narodzenia tu i teraz. Co z tego, że za oknem słońce... Postać Mikołaja jest wyjątkowo pocieszna i taka niezgrabna w poruszaniu się w codzienności ludzkiej. Nie przeszkadza Mu to w zdobyciu sympatii sąsiadki... nic więcej nie napiszę. 
Kochani - warto kupić "12 miesięcy ze Świętym Mikołajem". Może trochę za wcześnie na lekturę,  ale niewątpliwie, zaraz zarutko nadejdzie listopad, potem grudzień, a to czas w sam raz na tę lekturę. Polecam gorąco! 


wtorek, 16 października 2018

Skrzydła dla motyla

Kiedyś, dawno temu, przeczytałam książkę pt. "Kwiat pustyni". Zszokowała i nieźle mną wstrząsnęła, bo nie zdawałam sobie wówczas sprawy, że taki proceder, jak obrzezanie kobiet, jest w ogóle praktykowany. Uczuliłam się na problem i z przerażeniem czytałam pojawiające się co pewien czas doniesienia na temat tego zwyczaju. Zawsze zastanawiało mnie, jak można zrobić taką krzywdę własnej córce?
"Skrzydła dla motyla" to kolejna powieść poruszająca ten temat. Może nie do końca powieść... To raczej wspomnienia i przeżycia młodej kobiety, Ntalian Lolkoki, która wprowadza nas w swój świat. Opisuje beztroskie dzieciństwo i to, jak dorastała. Wraz z dwoma siostrami prowadziła tryb życia nieznany europejskim dzieciom. Od rana do nocy, na wielkim placu zabaw, jakim było dla dziewczynek otoczenie domu. Dorastała w kenijskiej wsi, której mieszkańcy żyli zgodnie z przyrodą i jedli to co im ziemia dała. Ntalian opisuje stada słoni, zabawy w dżungli... słowem wszystko to, co my znamy właściwie tylko z książek. Z wielkim zaciekawieniem czytałam tę część książki. Wprowadzała mnie w nieznany świat szkoły prowadzonej przez misjonarzy, plemiennych zależności i pozycji kobiet w wiosce, w której dziewczyna mieszkała. 
Gdy Ntalian miała dwanaście lat została obrzezana. Dwa słowa - "Została obrzezana" - położyły się cieniem na całym życiu tej młodej kobiety. Ntalian pozwala nam obserwować, jak jej życie seksualne i (co gorsza) emocjonalne - zanika. Staje się pusta i niezdolna do odczuwania czegokolwiek. Trochę mnie drażniła postawa autorki i to wieczne użalanie się nad sobą. Szybko jednak moje odczucia zmieniły się, kiedy okazało się, że pomimo traumy udało Jej się wyrwać z Kenii i podjąć próby życia na własny rachunek. Moim zdaniem Jej postawa życiowa wynikała z braków emocjonalnych - nie potrafiła kochać, właściwie nic Jej nie interesowało. Ciągle szukała swojej drogi. Kiedy jednak wróciła do Kenii po to, aby nawracać rdzennych mieszkańców na wiarę katolicką... no nie zdzierżyłam. Trudno mi było zrozumieć to postępowanie i rozchwianie na wszystkie strony świata. 
Książka zawiera sporo informacji na temat tego straszliwego procederu, jakim jest obrzezanie dziewcząt. Poraża to, że członkowie tych plemion nie widzą nic złego w tym brutalnym zwyczaju. Przecież i matka i babka i prababka - wszystkie były obrzezane, więc jak można nie obrzezać kolejnego pokolenia dziewcząt. Co więcej - wmawia się młodym kobietom, że jeżeli nie będą obrzezane, to nie będą w stanie stać się godną mężczyzny! Tragedia
Książka piękna w swoim przesłaniu i frustrująca podczas poznawania losów Ntalian. Trudno przejść do porządku dziennego nad straconymi szansami i związkami, które dziewczyna zaprzepaściła czy też po prostu nie zauważyła. Nie ulega jednak wątpliwości, że to bardzo ważny głos w walce z procederem obrzezania kobiet. Powieść godna poleceniom wszystkim. Bez wyjątku. 

środa, 10 października 2018

Lewis Barnavelt na tropie tajemnic. Zegar czarnoksiężnika

Nie ukrywam, że sięgnęłam po tę książkę po obejrzeniu zwiastunu filmu. Zrobił na mnie ogromne wrażenie, ale bardzo chciałam najpierw przeczytać książkę. Mam wiele powieści, które pochłonęłam dopiero po obejrzeniu ekranizacji i zawsze psioczyłam na tę kolejność. Przecież po obejrzeniu Harrego Pottera, główny bohater zawsze będzie miał twarz Daniela Radcliffe. Taka sytuacja jest nie do przyjęcia więc szybciutko pochłonęłam te kilkaset stron i... super było. Naprawdę. "Zegar czarnoksiężnika" to pierwsza część ośmiotomowego cyklu i jeżeli każda część jest tak klimatyczna, to czeka mnie i moje dzieci nie lada przygoda.
Lewis jest bardzo rezolutnym chłopcem, który niespodziewanie zostaje sierotą. Jego rodzice giną w wypadku samochodowym przez co chłopiec trafia pod opiekę wuja Jonathana. Wuj jest czarnoksiężnikiem, czego wcale przed chłopcem nie ukrywa. Mieszka w domu pełnym zagadek i tajemnic. Chłopiec jest zachwycony zarówno wujkiem jak i jego magiczna sąsiadką. Oczywiście jest też tajemnica. Mianowice dom został przejęty przez wuja Jonathana po śmierci złego czarnoksiężnika, który chciał na zawsze zmienić świat. Lewis wraz z wujem i sąsiadką mają przed sobą arcytrudne zadanie. Muszą uratować ludzkość.
Powieść niestety pozostała w cieniu Pottera, ale zapewniam Was, że warto po nią sięgnąć. Klimat i nastrój panujący w powieści jest po prostu magiczny i zasłużenie, w wielu księgarniach, powieść ta znalazła się na półce z bestsellerami. Jest krótsza i niewątpliwie mniej skomplikowana, ale przez to bardziej dociera do młodego czytelnika.  Główny bohater - moim skromnym zdaniem - również bardziej przypadnie czytelnikowi do gustu. To zwykły chłopak, mający problemy z kontaktami w grupie rówieśniczej, ale bardzo sympatyczny. Bardzo stara się o przyjaźń kolegi ze szkoły, przez co popada w "czarodziejskie"  tarapaty. Jest trochę nieśmiały, ale przy tym bardzo odważny. Na pewno spodoba się każdemu kto sięgnie po powieść. 
Powieść bardzo przyjemnie się czyta. Szybka akcja i lekkie pióro autorki przyczyniły się do tego, że przyjemność czytania rozłożyłam zaledwie na jeden wieczór i jeden ranek. Zachwycił mnie ten świat - pełen magii ale zupełnie innej niż ta znana z serii o Harrym. Tamta magia (przynajmniej w pierwszych tomach) była taka uczniacka, a tu mamy magię i złe moce w pełnym tego słowa znaczeniu. 
Lektura tej książki to rewelacyjna przygoda - pełna magii i skrząca od przygód. Wspaniała przygoda dla młodych czytelników. 

wtorek, 9 października 2018

Pod niebem pełnym zapytania

Rzadko kiedy moje podejście do książki ulega tak diametralnej zmianie, jak to miało miejsce przy powieści pt. "Pod niebem pełnym zapytania". Podchodziłam do niej jak pies do jeża. Piękna okładka przyciągała, ale świadomość, że autor jest księdzem... Nie ukrywam, że do Boga (tego znanego z kościoła katolickiego) mi daleko i na samą myśl o tekstach przepełnionych wiarą, robiło mi się mdło. Otóż nic bardziej mylnego. Gdyby wszyscy księża potrafili tak pięknie i delikatnie mówić o Bogu i wierze jak ks. Marek Chrzanowski - biegałabym do kościoła codziennie. Kochani, wolniej! Ta powieść absolutnie nie jest tylko o Bogu... Dobra - muszę chyba zacząć od początku. 
"Hotelik dla dwojga" to przepięknie położony pensjonat gdzieś w europejskich górach. Prowadzi go Magdalena - kobieta trochę poharatana przez los, ale szczęśliwa w tym, co robi. W pracy odnalazła swoją pasję i swoją miłość. Maciek (który na co dzień jest kierowcą w hotelu) bardzo długo starał się o względy Magdy, a gdy już je zdobył, wszystko runęło jak domek z kart. Czytelnik ma okazje podziwiać rodzące się uczucie ze wszystkimi tego konsekwencjami. Obserwujemy, jak Magda powoli się otwiera, jak Maciek czule ale stanowczo walczy o miłość swojego życia. Musi walczyć, ponieważ jego przeszłość jest trudna i bardzo zagmatwana. Aby zdobyć Magdę, chłopak zmuszony jest najpierw rozprawić się z duchami przeszłości. 
Wątek Magdy i Maćka to nie wszystko. Każdy rozdział zawiera inną historię opowiadającą o ludziach odwiedzających hotelik. Każda historia jest jedyna w swoim rodzaju - jedna ciekawa, druga zabawna, kolejna wzruszająca. Z ciekawością czekałam na nowych gości i historie, które niosą ze sobą. Magdalena jest wspaniałą obserwatorką, a jej wpisy, których dokonuje w notatniku pokazują czytelnikowi wiele z tego, co na pierwszy rzut oka umyka. 
I teraz to najważniejsze. Powieść jest po prostu magiczna... nie wiem, co powoduje takie odczucia, ale niewątpliwie tak jest. Może to, że książka jest ciepła niczym ogień z kominka i kapcie przed nim postawione. Może to, że w jej treści jest sporo poezji - takiej od serca i od Boga. Może to, że powieść jest pełna wiary w to, że każdy kiedyś znajdzie swojego Boga. Trzeba tylko mieć uszy i oczy szeroko otwarte. Wielu bohaterów powieści zaufało Bogu, a co za tym idzie żyje z Nim w zgodzie i powiem Wam, że nawet mi to w lekturze nie przeszkadzało. Co więcej - z zazdrością czytałam o tym, jak łatwo można powierzyć wszystkie troski Bogu i czekać aż załatwi za nas pewne sprawy. 
Bóg w tej powieści jest wszędzie, ale nie wprost. Unosi się nad kartami powieści niczym mgiełka i otula wszystko, łącznie z czytelnikiem. Tu nie ma zbędnego umoralniania,, nie ma cienia pogardy dla tych, którzy nie wierzą. jest za to zrozumienie i miłość - wielka i wszechpotężna. 
Na początku powieść wydała mi się po prostu nudna. Ot, dzień po dniu, obserwujemy życie, które leniwie toczy się w górskim hoteliku. Dopiero po kilkunastu stronach dotarło do mnie, że to nie jest powieść, w której bohater przeżywa miliard przygód na minutę. To powieść o nas samych. O tym, co nam w duszy gra. Kiedy czytałam, jak Magda odnajduje w hoteliku spokój, jak organizuje czytelniczy kącik, jak oddaje się cotygodniowym koncertom pianistycznym... zazdrościłam, po prostu. 

czwartek, 4 października 2018

Miłość na dziesiątej wsi

Bardzo, bardzo mi się podobało. Niezapomniany klimat, rewelacyjnie wykreowani bohaterowie, przemyślana narracja ... i ta sielska, wiejska atmosfera, sianem i jabłkami pachnąca!
"Miłość na dziesiątej wsi" to taka jednotomowa saga pokoleniowa. Rozpoczynamy podróż od Jacka i Basi. On zakochany w Sarze (Żydówce z sąsiedztwa) świata poza Nią nie widzi, Ona - zahukana, wiejska dziewczyna, niepewna swojego pochodzenia, a co za tym idzie - narażona na staropanieństwo.  Jacek dla swojej miłości rzuca szkołę, czego rodzice nie mogą mu darować. Za karę zmuszają go do małżeństwa z Basią chcąc Go ukarać związkiem z nieciekawą dziewczyną. Tak zaczyna się saga rodu Cichych. Przepiękny, a jednocześnie tragiczny opis ślubu i wiejskiego weselicha jest początkiem trudnej drogi tej pary. Oboje cierpią, oboje tęsknią i oboje... żyją dalej. Rodzi się dziecko za dzieckiem, co zmusza Basię do pracy ponad siły. Musi wyżywić swoje stadko, a na pomoc męża raczej nie ma co liczyć. Jacek nadal tęskni, a o swoje nieszczęście i ciągłą tęsknotę obwinia Basię. Jest jeszcze sąsiad o nazwisku Zarządca, którego obecność budzi w czytelniku niepokój. Pojawia się zawsze tam gdzie coś się dzieje - tajemniczy, bez korzeni, bez rodziny... I tak rok za rokiem, dekada za dekadą, płyniemy z Cichymi przez życie. Obserwujemy, jak dzieciaki dorastają i nagle uwaga czytelnika przenosi się na ich losy, pozostawiając Basię i Jacka trochę w tyle. Życiowe zakręty i miłosne zawiłości potomków naszych bohaterów są naznaczone brakiem szczęścia rodziców. Jakaś przeklęta jest ta wieś, bo tak naprawdę nikt nie jest do końca szczęśliwy. Nawet miłość - ta odnaleziona i odwzajemniona - jest gorzka i trudna do przełknięcia. Każdy ma jakieś tajemnice, każdy musi uważać, aby nie skrzywdzić bliskich sobie osób...
Powieść ta jest piękna nie tylko dlatego, że mówi o trudnych losach mieszkańców wsi i przeplata konary rodziny Cichych między sobą. Jej piękno wynika również z tego, że przepełniona jest miłością do przyrody i do takiego zwykłego, wiejskiego życia. Autorka pokazuje czytelnikowi, jak bardzo nasze istnienie zależy od natury, od pracy na roli i od miłości do tego, co ziemia nam urodzi. Ja jestem miastowa dziewczyna, ale kiedy czytałam o tym, jak cudownie jest przejść się po polu na początku jesieni, kiedy to wszystko pachnie tą porą roku ... uwierzcie mi - zatęskniłam. Oczywiście, że z książki wyziera również bieda, głód i choroby, bo przecież w okresie międzywojennym (i nawet powojennym), na wsiach było to na porządku dziennym. Nie zmienia to jednak faktu, że od wieki wieków, to przyroda była dla człowieka najważniejsza. Tylko teraz jakoś to nam gdzieś umknęło..... 
"Miłość na dziesiątej wsi" to trzeci tom cyklu "Saga z dziesiątej wsi". Ja to mam przysłowiowe szczęście do sięgania po kolejne tomy w zupełnie przypadkowej kolejności. Dopiero w trakcie lektury powieści, kiedy już się wciągnę i zachwycę, niespodziewanie dowiaduję się, że to któryś tam z kolei tom. Najczęściej jestem wściekła, ale tym razem dobrze się stało. Z docierających do mnie komentarzy wynika, że trzecia część sagi zawiera sporo powtórzeń z poprzednich tomów, co trochę psuje jej atmosferę i czyni ją lekko nudnawą. Ja - na szczęście - nie znam poprzednich części, więc dla mnie to po prostu powieść idealna. 
Zachęcam do lektury. Nie zważajcie na to, że to trzeci tom. Sięgnijcie i zanurzcie się w tym świecie. Świecie znaczonym ciężką pracą na roli i skomplikowanymi losami mieszkańców dziesiątej wsi. 

czwartek, 27 września 2018

Pamiętnik znaleziony w Katyniu


Janina Lewandowska - pilot, pierwsza Europejka, która wykonała skok spadochronowy z 5 km, jedyna kobieta zamordowana przez Sowietów w Katyniu.
Tę książkę można uznać za hołd oddany tej dzielnej kobiecie. Kiedy znalazła się w obozie, była podporą dla wielu więźniów, którzy nie radzili sobie z sytuacją w jakiej się znaleźli. Pomagała wszystkim, zawsze z uśmiechem na ustach, zawsze miła, podnosiła na duchu i dodawała otuchy. Nazywali Ją "Matką Boską Kozielską" co pokazuje, jaką dużą estymą i szacunkiem darzyli ją pozostali więźniowie. 
To piękna powieść, stylizowana na pamiętnik, zawierający notatki z okresu od 10 grudnia 1939 do 22 kwietnia 1940 roku. Powieść smutna i przejmująca, a jednocześnie radosna i wzruszająca. Maria Nurowska podeszła do tematu w charakterystyczny dla swojej twórczości sposób. Za to uwielbiam twórczość tej autorki. Pomimo tego, że czytelnik wie, jak to wszystko się skończy, pomimo tego, że czyta o życiu w obozie - z kartek powieści bije nadzieja. Widać że bohaterka kocha życie, widać, że nie traci ducha i liczy na to, że wszystko jakoś się ułoży. Rzadko kiedy przeżywa chwile załamania, a nawet jeśli - to robi to po cichu, w ukryciu, tak, aby nie zmartwić pozostałych współwięźniów. 
Maria Nurowska rewelacyjnie ukazuje obozową codzienność. Janka, jako jedyna kobieta była traktowana trochę inaczej niż mężczyźni. Miała swój "pokój", nie musiała też fizycznie pracować, a jedynie pomagała w kuchni. Widzimy jej delikatność i wrażliwość na potrzeby innych. Wzruszył mnie pomysł zorganizowania koncertu Hanki Ordonówny, w którą wcieliła się nasza bohaterka. Miała piękny głos i wielu więźniów uwierzyło, że śpiewała naprawdę Hanka. Wzruszyła mnie też miłość Janki i Azorka - pieska, który przybłąkał się do obozu. Wspierali się nawzajem i pocieszali w trudnych chwilach. 
Losy Janki przeplatają się  z losami Jej męża, który przeżył wojnę. Jego losy są jednak jedynie tłem - odskocznią od tego co działo się w obozie. Szczerze mówiąc - mogłoby równie dobrze ich nie być. 
"Pamiętnik znaleziony w Katyniu" to powieść która nakazuje pamiętać o tragedii, która wydarzyła siew katyńskich lasach. Jest niesamowita własnie dlatego, że o tragicznych sprawach mówi w lekkich słowach - tak spokojnie. Przez takie podejście do tematu powieść pozostaje w sercu i głowie czytelnika na bardzo, bardzo długo. 

środa, 26 września 2018

Lawenda w chodakach

Urzekła mnie ta książka. Klimatyczna, ciepła, taka właśnie lawendowa. Lekka łatwa i przyjemna w czytaniu, choć - kiedy się zamyślimy nad jej treścią - to już nie jest tak beztrosko.
Czwórka przyjaciół postanawia spędzić wspólne wakacje zwiedzając samochodem Europę. Dwie pary - Magda i Kuba oraz Wiktor i Damroka - zdają sobie sprawę, że ten wyjazd zmieni ich na zawsze. Nie domyślają się jednak, jak bardzo. Pewnego dnia Damroka poznaje Jacka - samotnego podróżnika o dość specyficznym podejściu do życia. Jacek postanawia dołączyć do naszych bohaterów, co przewraca spokojne życie podróżników do góry nogami. Żeby było ciekawiej - na horyzoncie pojawia się jeszcze jedna para, w której Ona jest zahukaną bidulką, a On bezczelnym męskim szowinistą. Jak łatwo się domyśleć jest jeszcze jeden bohater książki, a mianowicie uczucia. Zapewniam Was, że to, jak potoczą się losy naszych bohaterów, będzie dla Was całkowitym zaskoczeniem. 
Powieść świetnie się czyta. Płynie przez mózg jak rzeka - to spokojnym strumieniem, to znowu jak rwący potok. Powiązania między bohaterami, ich uczucia i to, jak każdy z nich na swój sposób odkrywa na nowo siebie - to dla każdego czytelnika stanowić będzie literacką ucztę. Każdy z bohaterów jest inny - każdy budzi całkowicie odmienne emocje. W trakcie lektury okazuje się, że każdy chowa w zanadrzu jakąś tajemnicę, która bezlitośnie wpływa na kontakty z innymi ludźmi. 
Ja pokochałam Damrokę, pomimo Jej wad i drażniącego mnie podejścia do życia. Ta dziewczyna mocno stąpa po ziemi i bierze życie za rogi pomimo tego, że trudności piętrzą się jej przed nosem. 
Urzekli mnie też Panowie, którzy pod płaszczykiem męskiego macho ukrywają małych łobuziaków. Za każdym razem, kiedy była mowa o zabawie samochodzikami, na mojej twarzy gościł uśmiech. 
Świetna powieść. Rewelacyjne studium ludzkich charakterów i powiązań. I dowód na to, że jeżeli czegoś naprawdę chcemy, to warto o to powalczyć. Na śmierć i życie. 

wtorek, 25 września 2018

Rosomak

Nie wiem, co mam napisać. Nie wiem jak mam napisać. Wyjścia są dwa: albo ja jestem tępa i nie rozumiem tej książki, albo autor dał ponieść się wyobraźni tak daleko, że tylko On sięga na te bezbrzeża szaleństwa... No ja tam nie sięgam na pewno. 
Pierwsze, co mi się rzuciło w oczy to skromna okładka. Skromna, ale dająca do myślenia. Nazwiska autora za bardzo nie widać, bo nie wiadomo czy "Kryza" to nazwisko czy pseudonim. Na środku okładki dziewczynka z zakręconym wyrazem twarzy i mało czytelny tytuł. Nic to - myślę - spróbujmy książkę oswoić. Wpisuję tytuł na "Lubimy czytać" - pustka. Na granice pl. owszem jest, ale taka bezimienna. Autor właściwie nieznany i niemożliwy do zidentyfikowania - jakby się wstydził swojej twórczości... tajemnica za tajemnicą. Dobra - myślę - trzeba wziąć byka za rogi. Zaczęłam czytać i zdębiałam. Tak odjechanej prozy dawno nie miałam w swoich rękach - o czytaniu nie wspomnę. Strona za stroną przeklinałam swoją żelazną zasadę zgodnie z którą, jeżeli książkę zaczęło się czytać, to należy ją skończyć. 
Głowna bohaterka Hilaria jest uczennicą renomowanego liceum. Ogromną przyjemność sprawia jej spadanie. Spada więc z krzesła podczas lekcji kilka razy dziennie. Nienawidzi świata, siebie i całej swojej rodziny. Rodzinę też ma nienormalną. W domu panowała "kleista brązowa atmosfera", co wyraźnie widać i czuć w opisach rodziców i dzieci. Ale to jeszcze zniosłam, aż doszłam do 20 strony powieści, kiedy to pojawił się... Gilgun. To dziwaczne stworzenie wraz z dziwną maszyną pomagali dziewczynce w uporaniu się z nienawiścią. Zapewniam Was, że to dopiero początek. Drugi wątek to wątek o Zębowej Wróżce, która ani trochę nie przypomina zębowej wróżki znanej nam z bajek dla dzieci. 
"Miała około 120 centymetrów wzrostu, dziecięcą posturę i ...niektóre elementy szczura. Jej ręce od łokcia aż do czubków palców były szczurzymi łapkami. Posiadała też długi różowy ogon i wielkie szczurze czerwone oczy. 
No i co Wy na to? Wiedziałam już, że będę się męczyć podczas tej lektury. I nie myliłam się. Ta powieść nie mam żadnej sensownej fabuły. Ona powstała tylko po to, aby autor mógł przelać na papier swoje fantazje i imaginacje. Dziewczynki, które - chcąc być chude - wpychały do przełyku szmatkę przeżyłam. Ale chłopiec, któremu matka związywała nogi i wmawiała, że jest ślimakiem, a On był przekonany, że ślina to ślimaczy śluz.... To już przeszło moje najśmielsze wyobrażenia. Nie zdziwiło mnie więc zakończenie, które jest wzięte zupełnie z kosmosu. 
Powiem tak. Powieść ta zupełnie do mnie nie dotarła i jeżeli jej treść posiada jakieś drugie dno, które stanowi przesłanie dla ludzkości, to jest ono dla mnie zupełnie niedostępne. Zakończenie książki pt. wzięła karabin i powystrzelała całą szkołę - nie mieści mi się w głowie. Moim zdaniem autor, po wizycie u psychiatry, postanowił przelać na papier swoje chore przywidzenia, a następnie znalazł szalonego wydawcę, który mu to wydał. 
Jeżeli macie ochotę na makabryczne dziełko bez większej treści - to sięgnijcie po Rosomaka. I proszę - oświećcie mnie, jeżeli znajdziecie w niej coś więcej niż tylko upiorne zapiski szalonego autora.

niedziela, 23 września 2018

Mój Tata mieszka w innym świecie

Kiedy poznajemy Krzysia, Jego ból po stracie taty jest już okiełznany. Oczywiście, że tęskni - to zrozumiałe - ale widzi już świat w kolorowych barwach, a nie tylko czarno – białych. Krzyś jest bardzo mądrym chłopcem, który potrafi analizować to, co go otacza dużo bardziej dojrzale niż niejeden dorosły. Ma też bardzo mądrą Mamę, będącą ogromną podporą dla swojego synka. To właśnie Mama zauważyła tę dojrzałość chłopca i od kilku lat zapisywała Jego myśli. Kiedy pojawił się pomysł napisania książki, chłopiec samodzielnie zaczął zapisywać swoje przeżycia i przemyślenia, jednak było to bardzo męczące. Dopiero Mama wpadła na pomysł wykorzystania dyktafonu. Nagle wszystko okazało się prostsze. 
Ta książeczka to skarbnica wiedzy o emocjach i przeżyciach Krzysia, które otoczyły go po śmierci Taty. Krzysiu twierdzi, że świetnie Go pamięta, choć przecież od jego śmierci minęło 6 lat. Kiedy mówi o Ojcu, z Jego słów bije ciepło i tęsknota. Krzysiu pisze też o innych - całkiem zwyczajnych rzeczach. Opowiada o tym, że nie lubi zielonego jedzenia uwielbia za to naleśniki i pomidorówkę. Dużo czyta i wie doskonale, że w rodzinie najważniejsza jest miłość. Opowiada o ukochanych zwierzętach i swoich przyjaciołach, a zwłaszcza o jednym z nich o przepięknym imieniu Tymoteusz, który wykonał ilustracje do książki. Dodam, że bardzo udane ilustracje. 
Pisze też o swoich uczuciach i emocjach i nie ukrywam, że ta sfera książki zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Sama mam w domu synka, który jest niewiele młodszy od Krzysia. „Młodszy” to mądry chłopak, wrażliwy i wygadany, ale o wielu sprawach, o których pisze Krzyś, nie ma bladego pojęcia. 
"Krzysiowe historyjki" są przepiękne, mądre i głębokie, a jednocześnie po dziecięcemu naiwne. Krzysiu opisuje, jak to Mama wyszła z domu w dwóch różnych butach, albo jak zdarzyło Jej się pojechać pod prąd. Spisane prostym językiem mocno wchodzą w głowę czytelnika i tam się kłębią. Opowieści są i wesołe i smutne... jak to w życiu. Wyziera z nich ogromna miłość do Mamy i niesamowity szacunek do życia. Krzyś formułuje też myśli piękne, które mogą być cytowane i powtarzane. Urzekło mnie na przykład poniższe stwierdzenie: 
"... chciałem być wiatrem. Mama tego nie rozumiała, więc musiałem Jej wytłumaczyć. Chciałem być wiatrem, bo on nigdy nie umiera". 
Co mnie uderzyło podczas lektury, to mądrość krzysiowej Mamy. Kobieta nie dość, że sama musiała poradzić sobie z odejściem ukochanej osoby, to jeszcze musiała zrobić wszystko, aby pomóc swojemu synkowi. Ta kobitka Nobla powinna dostać za swoje umiejętności. Sama też radzi sobie jak potrafi i ... robi anioły. Początkowo - jak to opisuje Krzyś - nie były zbyt udane, ale z czasem piękniały. Krzyś nawet jednego zrobił sam i zaniósł do klasy z zadaniem strzeżenia całej klasy przed przykrymi niespodziankami. 
"Mój Tata mieszka w innym świecie" należy przeczytać. Samemu, albo ze swoją pociechą, ale koniecznie przeczytać. Mój syn w kilku momentach potrzebował komentarza, bo niektóre emocje, które dla Krzysia są codzienne - Młodszemu są obce. Cieszę się że mogliśmy na niektóre tematy pogadać. Piękne słowa o płaczu, które wypowiada Krzyś - mojego syna przeraziły. On płacze raczej rzadko i kojarzy mu się to jednoznacznie z doznaniem krzywdy, a tu proszę.... 
Warto kupić tę książeczkę również po to, aby wspomóc podopiecznych Fundacji Dorastaj z Nami. Bo przecież warto pomagać :-) 


piątek, 21 września 2018

Pensjonat Leśna Ostoja

Jestem zwolenniczką nieoceniania książek po okładkach, ale nie do końca i nie bez zastanowienia. Trochę to dziwne brzmi, ale tak właśnie jest. To" nie do końca" oznacza, że jeżeli okładka zniechęca do lektury (np. wskazując na romansidło, albo na książkę ponurą i smutną) to daję jej często szansę, traktując okładkę jako zło konieczne. Jednak, jeżeli okładka mnie woła i kusi, jest barwna, ciepła... No przepiękna po prostu, wówczas często sięgam po taką książkę nie bacząc na to, co zastanę w środku. 
Powieść „Pensjonat Leśna Ostoja” zachwyciła mnie właśnie okładką. Wiedziałam, że czytając tę pozycje nie mam co liczyć na literaturę wielkich lotów, ale przecież nie samym Prusem i Mickiewiczem świat stoi. Podczas lektury bawiłam się świetnie i wcale nie żałuję, że poświęciłam tej pozycji dwa czytelnicze dni. 
Justyna jest panną w średnim wieku, pracującą w korporacji i kochającą porządek tabelek i wykresów, które tworzy pisząc sprawozdania na potrzeby swojej firmy. Nie grzeszy wyobraźnią i lekkością ducha a jej radość życia zabijana jest przez rutynę. Pewnego dnia zostaje wezwana przez swoją przełożoną, która – chcąc Ją zmusić do złożenia wypowiedzenia – ma dla naszej bohaterki "wspaniałą" wiadomość. Otóż pracodawca zakupił stary dom na zabitej dechami wsi. Planuje tam zorganizować pensjonat mający być odskocznią dla pracowników i miejscem do przeprowadzania imprez integracyjnych firmy. Złośliwy babsztyl (czytaj: szefowa Justyny) postanowił, że to właśnie Ona zajmie się odnowieniem rudery i dostosowaniem jej tak, aby spełniała wymagania najbardziej wybrednych gości. Justyna jest załamana czekającym ją wygnaniem. Nie chcąc stracić pracy pakuje się wyjeżdża i... Przeżywa przygodę swojego życia. 
Motyw wydaje się oklepany. Samotna kobitka wyjeżdża z dużego miasta w głuszę, aby prowadzić pensjonat. Musi zamienić wypielęgnowane paznokcie na robocze rękawiczki, garsonki na dżinsy i ruderę na pensjonat. Na szczęście autorka ma dość przyjemne pióro i nawet ta część powieści, która zdaje się być relacją z robót budowlanych jest dość przyjemna w odbiorze. Druga część jest już całkiem sympatyczna, ponieważ do głosu dochodzi zacięcie kryminalne autorki. Pojawiają się zagadki - i to nie jedna, a kilka na raz. Tajemniczy dziennik niemieckiego esesmana, ukryty skarb, czy też grasujący kłusownik skutecznie rozwiewają monotonię prac budowlanych. Najlepsza jest jednak zagadka obrazu, na którym uwidoczniono kobietę bardzo przypominającą naszą bohaterkę. Ten wątek mnie naprawdę zauroczył i żałuję, że autorka nie pochyliła się nad nim z większym zacięciem. Nie szkodzi. 
Powieść czyta się bardzo przyjemnie. Zawiera wiele wzruszających akcentów – takich babskich w pozytywnym tego określenia znaczeniu. Dziewczynka, która pomaga urządzać ogród, wspaniali miejscowi robotnicy, którzy z sercem na dłoni pomagają naszej bohaterce doprowadzić dom do stanu używalności, czy też poszukiwania ukrytego skarbu - to wszystko składa się na powieść, którą można czytać w długie, jesienne, deszczowe wieczory. Uroku dodaje również bohater drugoplanowy, którym jest przyroda. Autorka bardzo zgrabnie wplata opisy okolicy – co więcej – potrafi za pomocą opisów stworzyć taki nastrój, że ciarki mkną po plecach. Bardzo podobały mi się akcenty związane z przechadzającym się żubrem, czy też zachwycające opisy zwykłych leśnych ścieżek czy krzewów. Tu autorce należą się brawa i słowa uznania. 
Przez powieść mknie się przez nią z szybkością błyskawicy towarzysząc Justynie w pokonywaniu trudności. Powieść godna polecenia wszystkim tym, którzy chcą spędzić przyjemny wieczór z ciekawą, acz niewymagającą wysiłku intelektualnego powieścią.

czwartek, 20 września 2018

Kłamstwo doskonałe

Macie takie powieści, które czytacie z wypiekami na twarzy? Które trudno odłożyć na półkę? Które czytacie wszędzie: na przystanku, podczas spaceru z psem i na światłach w oczekiwaniu na zielone? No właśnie. "Kłamstwo doskonałe" to powieść, którą czytałam na moim czytniku, dzięki czemu łatwiej mi było czytać w każdej wolnej chwili. Pochłonęła mnie po kilku stronach, a wypuściła ze swoich szponów dopiero na ostatniej stronie. Ale z drugiej strony nic dziwnego. Każda powieść Lisy Scottoline jest własnie taka: pożera i pochłania, nie dając chwili wytchnienia. 
Kiedy poznajemy Chrisa Brennana wybiera się On na rozmowę o pracę do Dyrektorki szkoły średniej w Central Valley. Czytelnik bardzo szybko orientuje się, że Chris prowadzi podwójną grę. Praca nauczyciela liceum i trenera szkolnej drużyny baseballu to tylko przykrywka do ... no właśnie trudno się zorientować, do czego. Wiadomo tylko jedno - mieszkańcom Central Valley zagraża wielkie niebezpieczeństwo. Plan Chrisa początkowo przeraża zwłaszcza dlatego, że opiera się na kłamstwie i na manipulowaniu mieszkańcami miasteczka. Później nic już nie jest takie samo, a to, co wydawało się białe, nagle pokrywa się szarością. Czytelnik nie wie już, w co ma wierzyć i komu ufać. W rozwiązaniu zagadki pomaga nam analiza zachowań trzech uczniów szkoły.  Poznajemy ich rodziny, tajemnice i mroczne sekrety skwapliwie chowane po kątach zamieszkiwanych posiadłości. 
Powiem tak - nie wiem, co bardziej mi się podobało. Czy przemyślna intryga stworzona na potrzeby naszego bohatera, czy też śledzenie losów trzech rodzin, których losy się wzajemnie przeplatają i przenikają. Świetnie przemyślana fabuła jest naprawdę mistrzostwem świata. 
Tylko ta okładka... do niczego nie pasuje. Jej nastrój wskazuje na literaturę obyczajową a przecież wcale tak nie jest. Nie szkodzi. na szczęście nie oceniam książek po okładce i dzięki temu mogłam przeczytać świetny thriller, którego lekturę szczerze polecam.  

środa, 19 września 2018

Bona. Zmierzch jagiellonów

Magdalena Niedźwiedzka zachwyca mnie swoją twórczością. "Królewska heretyczka", opisująca życie królowej Anglii Elżbiety I Wielkiej urzekła mnie niesamowicie. "Maria Skłodowska-Curie. Geniusz i siła miłości" również przeczytałam z zapartym tchem. Powieści te są sfabularyzowanym spojrzeniem na losy postaci sławnych i niebanalnych. Autorka świetnie oddaje nastrój epoki i ówczesne problemy pisząc o tym w taki sposób, że czytelnik czyta te książki jak najlepsze kryminały. 
Postać Królowej Bony spotkałam, jako mała dziewczynka, w serialu emitowanym dawno, dawno temu przez Telewizję Polską. Każdy chyba pamięta Aleksandrę Śląską, która wcieliła się w postać Bony. Robiła wrażenie; naprawdę grała z klasą. Kiedy więc zobaczyłam na stronie mojego ulubionego wydawnictwa, że kolejna książka Pani Niedźwiedzkiej będzie własnie opisywać losy wielkiej Bony... aż ręce zacierałam z radości.
Powieść absolutnie spełniła moje oczekiwania. Poznałam losy Bony że tak to określę - od podszewki. Autorka prowadzi powieść kilkutorowo. Po pierwsze przedstawia losy włoskiej księżniczki, które w dużej mierze tłumaczą późniejszą postawę Bony już jako królowej Polski. Z drugiej strony towarzyszymy Królowi Zygmuntowi w jego poszukiwaniach żony godnej tronu polskiego. Widzimy jego rozdrażnienie i rozdarcie, kiedy wszyscy dookoła tłumaczą mu, że musi mieć przecież męskiego potomka. Poznajemy też jego charakter i losy, zanim jeszcze włożył na głowę koronę. Powiem Wam - że nie urzekło mnie postępowanie naszego króla. Niezdecydowany i rozdarty pomiędzy swoimi potrzebami, a potrzebami korony nie budzi sympatii czytelnika. 
Trzecim wątkiem są losy Albrechta Hohenzollerna. Z wielką ciekawością poznawałam wydarzenia, które doprowadziły do Hołdu Pruskiego. Autorka świetnie pokazała rozterki i działania władcy, który przebrnął długa drogę - od marzeń o tym, aby zostać duchownym do władcy, który przeprowadził sekularyzację swojego Państwa. 
Losy Bony, przedstawione w powieści, obserwujemy w bardzo ciekawy sposób. Z jednej strony autorka bardzo wnikliwie i szczegółowo opisuje losy Bony jednocześnie nie oceniając jej postępowania. Czytelnik sam dokonuje oceny, jednocześnie obserwując, jak ta wielka kobieta pogrąża się w samotności i nieszczęściu. Rozdarta pomiędzy miłością do Włoch, a potrzebą bycia kimś wielkim, nie potrafi odnaleźć się w polskiej rzeczywistości. Nie lubi Polski - jej długich wieczorów, dżdżystych pór roku i mroźnych zim. Z drugiej strony uwielbia możliwości, jakie daje jej zasiadanie na tronie królewskim. Nienawidzi szlachty i tego, jak bardzo ogranicza Króla, a jednocześnie sama skwapliwie korzysta z braku decyzyjności króla Zygmunta.  
Powieść rewelacyjna, wciągająca, cudowna.... mogę tak długo, bo każda dotychczas przeczytana książka Pani Magdaleny mnie zachwyciła, a już "Bona...." to po prostu wisienka na torcie. Poproszę drugi tom. jak najszybciej. 

piątek, 14 września 2018

Witamy Młodzieżówkę :-)

Moja Starsza czyta sporo. Lubi literaturę z czasów wojny, lubi fantastykę, czyta też dużo powieści kryminalnych. Jedyne, czego nie trawi, to literatura przeznaczona dla nastolatek. Opowiadania o problemach w szkole, pierwszych miłościach, czy też o tym, kto kogo obgadał za plecami, budzą na twarzy mojej Starszej wyraz obrzydzenia. 
Sami rozumiecie, że trudno mi podrzucać Jej wartościowe pozycje literackie, zwłaszcza, że chłonie książki jak młody pelikan rybki. Efektem tego jest to, że z nadzieją witam pojawienie się każdego nowego Wydawnictwa oferującego wartościowe powieści dla młodych ludzi.
Ostatnio dostałam informację, że na naszym rynku księgarskim pojawia się nowe wydawnictwo skierowane własnie do młodych czytelników, o wdzięcznej nazwie "Wydawnictwo Młodzieżówka". Czekam niecierpliwie, zwłaszcza, że pierwsza książka zachęca i kusi...
Zerknijcie, jeżeli macie ochotę :-)

Profil na Facebooku można obejrzeć tu, a profil na Instagramie można obejrzeć tu.

Życzę powodzenia z całego serca i trzymam mocno kciuki