Lubię podróże. Bardzo. Uwielbiam wakacje w górach (co zresztą widać na moim awatarze :-)), uwielbiam iść gdzie mnie oczy poniosą. Kiedy łaziliśmy z moim wtedy jeszcze nie mężem po górach tylko we dwójkę było to prostsze. Teraz jesteśmy ograniczeni siłami Starszej (która wchodząc na Śnieżkę zadziwiła nas niezmiernie) oraz porami posiłków i drzemkami Młodszego. Ale dla chcącego nic trudnego. I nic to, że często spotykamy się ze słowami krytyki. Bo kto to widział ciągnąć rocznego malucha na Śnieżkę! A czterolatka na "Trzech Koronach" to już w ogóle przesada. No cóż. Wolę moje dzieci w tych miejscach odpowiednio ubrane i przygotowane, niż turystów w sandałach na Gubałówce. Niestety niewielu turystów jest z tej samej gliny.
Pani Aldona Urbankiewicz to ta sama glina. Wybrała się w podróż z rocznym synkiem Miśkiem do Norwegii - kraju zimnego i nieprzyjaznego dla wycieczek z maluchami. Wiatr, zimno, mrozy - i co z tego? Mądra Mama rozsądny Tata i wszystko się udało.
W książce "Z Miśkiem w Norwegii" znalazłam kolejny cel. Celem tym - wbrew pozorom - wcale nie jest Norwegia. Celem jest podróż samochodem przez Europę. Dzięki Pani Aldonie wiem, że jest to możliwe. Krzysiu, jedziecie z nami?
Książeczka jest niewielka. Mniejsza niż format A5, za to wyjątkowo starannie wydana i co najważniejsze - zawiera zdjęcia z podróży. Autorka opisuje 18 dni bajkowego urlopu, kiedy to wraz z mężem i rocznym synkiem podróżowała po Norwegii. Całą rodziną poznawali przepiękne fiordy, zaprzyjaźniali się z wielorybami (i z tabletkami przeciwko chorobie morskiej) odwiedzali siedzibę Świętego Mikołaja i zbierali kamienie. To ostatnie oczywiście Misiek. Zafascynowała mnie "urokliwość" tej opowieści. Autorka nie pretenduje do miana super pisarki. Wręcz przeciwnie. Prostym i zwyczajnym językiem, bez zbędnych udziwnień przedstawia nam dzień po dniu podróż w nieznane. Pięknie i wprost opowiada o walce z zimnem, o urokach macierzyństwa które nie zawsze jest kolorowe, o pięknie rowerowych wycieczek i trudach związanych z trzynastym dniem każdego miesiąca. :-) A już historie o zaparzaniu kawki, która była rytuałem podróży i niebieskiej wanience dla Miśka rozrzewniały mnie do końca...
Książeczka urzekła mnie. Tak po prostu. Nie należy oczekiwać po niej cudów rodem z National Geographic. Ale też nikt nie mówił, że tak będzie. Jest to prosty i ciepły zapis cudownych wakacji. Wakacji rodzinnych, pełnych miłości i ciekawości świata. Mały Mikołaj, który podczas podróży był niewiele młodszy od mojego synka dzięki rodzicom przeżył więcej niż niejeden rodzic. I naprawdę nie ma znaczenia, że niewiele z tego będzie pamiętał. Ważne jest to, że wraz z rodzicami przemierzył kawał świata i na pewno będzie miał pamiątkę w postaci tej książki.
Chętnych zapraszam na bloga wspaniałej mamy Aldony. http://babybjoern.blogspot.com. Ależ Misiek urósł ! Pozdrawiam serdecznie Pani Aldono i proszę o jeszcze!
Za książkę serdecznie dziękuję
Misiek jest przesłodki, a na książkę już od dłuższego czasu mam wielką ochotę :)
OdpowiedzUsuńZresztą nie tylko na książkę, bo takie podróżowanie zawsze mi się marzyło ehh
A ja właśnie zamierzam przeczytać tę książeczkę i nie mogę się doczekać, kiedy wyruszę w podróż przewracając kolejne kartki ,,Miśka w Norwegii''.
OdpowiedzUsuńA ja właśnie się za nią wzięłam, bo stwierdziłam, że formatem idealnie nadaje się do torebki ;) I faktycznie - czaruje :)
OdpowiedzUsuńCzytałam, mam, polecam :)
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam, że ma bloga! Ale fajnie! A gdy ja już dorobię się własnego potomka, to również zamierzam być z tej samej gliny :).
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :)
OdpowiedzUsuńJuż nie długo powinna się ukazać kolejna książka, tym razem o mojej wyprawie do Portugalii. A dalej? 22 maja lecę na Islandię...Trzymajcie za mnie kciuki - Misiek :)
Fajnie, że są wciąż rodzice, dla których życie nie tylko nie kończy się z chwilą narodzin dziecka, ale wręcz rozwija i idzie do przodu :)
OdpowiedzUsuńPamiętam, że chodząc z mamą, jej przyjaciółką i córką przyjaciółki po polskich górach wiele osób nas zaczepiało na szlakach i mówiło: "Najmłodsze turystki w Tatrach". Faktycznie miałyśmy po kilka lat i bez mrugnięcia okiem chodziłyśmy po górach. Byłyśmy wręcz zachwycone.
Również chciałabym kiedyś, w przyszłości móc tak podróżować (nie tylko po górach!) i pokazać mojemu dziecku, już od najmłodszych lat, to wszystko, co sama miałam okazję zobaczyć. I oczywiście dużo więcej :)
Ciekawa pozycja. Bardzo mnie zaintrygowała :)