Anna Karpińska pisze książki, które łatwo przytulić do serca. Porusza w nich życiowe tematy mogące dotknąć każdego z nas. Przeczytałam kilka z nich i każda wzbudziła inne emocje, Po lekturze "Przysługi" czułam oburzenie, a np. "Nie zabijaj tej miłości" wzbudziło wzruszenie w sercu i skończyło się mokrymi oczętami. Najnowsza powieść, o której pisałam wcześniej jest trochę inna od pozostałych. Spokojniejsza, bardziej wyważona, choć nadal pełna emocji i mówiąca o bardzo poważnych sprawach. Książka pt. "Szukając przystani" bardzo mi się podobała i z radością przyjęłam informację, że to pierwszy tom sagi o rodzinnych perypetiach Pani Wandy. Zresztą nie było wątpliwości, że będzie kontynuacja, bo pierwszy tom zakończył się w takim momencie, że aż mnie wcisnęło w fotel. Jak można tak zostawić czytelnika!
I właśnie teraz: Ta damm! Lektura drugiego tomu właśnie dobiegła końca a ja, tak jak byłam zachwycona, tak nadal jestem. Tylko na początku powieści poczułam lekkie rozdrażnienie, bo wyraźnie widać, że historia z Polą stała się łącznikiem między tomami, i tak jak szybko się zaczęła tak i szybciutko, na pierwszych kilku stronach drugiego tomu się zakończyła. Wprawdzie przez to porwanie zmieniły się diametralnie uczucia Wandy do Wiktora, ale i tak poczucie niesmaku zostało.
Kochani żeby tylko Was powyższe zdanie nie zmyliło. Pomimo pierwszego rozczarowania, cała powieść jest naprawdę godna polecenia Ciepła książka o życiu - tak po prostu. Pani Anna Karpińska pisze o życiu tak, jakby było ono czymś najpiękniejszym - po prostu darem od Boga. Lekkie pióro i bogate słownictwo powodują, że opis zwykłego jesiennego spaceru z dziećmi po prostu zachwyca.
A co słychać u naszej bohaterki Wandy? A no życie toczy się dalej. Wychowuje wnuczkę, próbuje ułożyć zwoje zawodowe życie (a raczej je zakończyć) i lawiruje pomiędzy sfrustrowana matką, nieszczęśliwą córką i wnukami. Każdy pragnie jej uwagi, a ona sama zapomina o sobie i swoim zdrowiu. Czy starczy jej sił, aby to wszystkie udźwignąć na swoich ramionach? Przeczytajcie i pozwólcie się porwać magii tej powieści.
„Bezpieczny port” przypomina mi książkę pt. "Pod słońcem Toskanii". Tu też pachnie pizza, smakuje wino, a w chłodne dni grzeje kuchenny piec. Różnica jest taka, że tam wszystko dzieje się w słonecznej Italii, a naszej bohaterce musi wystarczyć deszczowa Polska. Ale kiedy Pola z wujkiem i ciocią pobiegli do ogrodu lepić bałwana to zapewniam Was, że słyszałam skrzypienie śniegu, piski dzieci za oknem i widziałam mroźne słońce skrzące się na śniegu w ogrodzie. Uwierzcie mi - pióro Pani Anny pozwala zachwycać się klimatem tej powieści.
Bardzo polecam wszystkim tym, którzy mają ochotę na lekką i ciepłą podróż do świata przesympatycznej Pani Wandy. Ale jedna uwaga – zacznijcie od pierwszego tomu.
Muszę w końcu zabrać się za pierwszy tom. :)
OdpowiedzUsuń