Zanim napiszę cokolwiek więcej, bardzo chcę podkreślić jedną rzecz. "Dziennik kata" to wyjątkowo klimatyczna książka. Niewiele takich miałam przyjemność czytać w swojej czytelniczej karierze. Na pewno było to "Pachnidło", na pewno "Dom z papieru"... "Dziennik kata" świetnie wpasował się w tę kategorię, która w mojej głowie ma oddzielną półeczkę.
Bohater książki, John Ellis przez 23 lata zawodowo zajmował się zabijaniem ludzi. Jako Kat Jej Królewskiej Mości nie miał zbyt wiele do gadania, a swoją rolę starał się wypełniać jak najbardziej sumiennie i dokładnie. I to nie chodzi o to, że zabijał ludzi z iście zegarmistrzowską precyzją. O nie! Dokładność, z jaką wypełniał swoje obowiązki miała na celu przede wszystkim ulżenie skazańcom w ostatnich chwilach życia. Nasz bohater za cel stawiał sobie to, aby czas, jaki mijał od chwili wyjścia z celi śmierci, do momentu zawiśnięcia na sznurze był jak najkrótszy. Po prostu zdawał sobie sprawę z tego, że ten moment jest dla tych ludzi najgorszy...
Każdy skazaniec, którego opisuje Ellis ma bogatą przeszłość. Kat opisuje tło każdej zbrodni, próbuje pokazać motywy, które popchnęły skazańca do niecnego czynu. Są przypadki, które budzą odrazę, ale są i takie, które budzą żałość nad losem zbrodniarza. Takie odczucia towarzyszyły mi, kiedy czytałam o młodym, 21 letnim chłopaku skazanym na śmierć. Rozumiem, że nie czuł skruchy, że zabił, ale mimo tego młody wiek i emocje naszego kata budzą w czytelniku żałość nad losem młodzieńca.
W ogóle podczas lektury w oczy czytelnika rzuca się łatwość, z jaką skazywano ludzi na karę śmierci. Były dni, kiedy Ellis wykonywał dwa wyroki w odstępie dwóch godzin. Nawet w procesach poszlakowych zdarzały się wyroki posyłające sprawcę na szubienicę.
Ellis bardzo dokładnie opisuje nam, krok po kroku, jakie czynności wykonywał przy poszczególnych egzekucjach. Widać wyraźnie, że bardzo ważnym momentem było obliczanie długości spadu, czyli sznura. Od jego długości zależało czy skazaniec umrze w męczarniach, czy też śmierć będzie szybka i bezbolesna. Ellis szczyci się tym, że z zasady bardzo trafnie określał długość sznura. Podobnie często powtarzał, że każdy skazaniec powinien przed egzekucją wypić szklaneczkę brandy. Przyznam się, że aż mnie drażniło ciągłe powtarzanie: "Szklaneczka Brandy", zwłaszcza, że nie na każdego to działało.
Urzekł mnie w powieści klimat książki. Powiem więcej - zakochałam się w międzywojennej Anglii z jej nierównościami społecznymi, złym traktowaniem kobiet i mężczyznami, którzy za wszelką cenę próbują udowodnić płci słabszej swoją siłę. Powieść pachnie końmi, świecami i woskiem kapiącym na drewnianą podłogę. Pachnie też chorobą psychiczną, siłą i morderstwami popełnianymi na tysiąc sposobów. Bardzo podobał mi się rozdział o mężczyźnie, który żenił się z bogatymi kobietami, a następnie podczas kąpieli topił je łapiąc swoje ofiary za kostki i podnosząc za nogi do góry. Dzisiaj, w dobie Internetu nie do pomyślenia jest mieć kilka żon tak, aby jedna nie wiedziała o drugiej. Urzeka również mroczność więzienia, i te wszystkie, ciągle powtarzane, do znudzenia czynności, w które nieraz wkrada się wręcz rutyna. Wszystko zależy od skazańca i jego wytrzymałości psychicznej.
Wiem, że niektórzy z Was będą urażeni słowem "urzekać". Jak bowiem może urzekać śmierć, nawet zbrodniarza? Podkreślę więc, że potraktowałam książkę jako powieść, dla własnego zdrowia psychicznego. Pamiętnik Ellisa jest bowiem bardzo plastyczny i nietrudno uruchomić wyobraźnię i zobaczyć... Zresztą końcówka powieści i losy kata wyraźnie pokazują, że emocje lepiej w tym zawodzie trzymać na wodzy.
Rewelacyjna książka, która pozwala poznać szczegóły poszczególnych zbrodni i kroczyć ze skazańcem w ostatniej drodze na drugą stronę mostu...
Polecam.
Świetna książka
OdpowiedzUsuń