czwartek, 1 sierpnia 2019

Nazywam się Milion

Hmmmm... nie wiem, co mam napisać. Bo tak to jest, gdy fabuła powieści zachowuje jest jak sinusoida. Są takie momenty, że nie można się oderwać, a są takie, kiedy znudzona patrzę w okno zastanawiając się, po co ja się tak męczę. Trudno ocenić takie powieści ponieważ w głowie zostaje (niestety) przede wszystkim wspomnienie tych gorszych chwil. Jednocześnie jednak człowiek ma świadomość, że bywały momenty, i to nierzadkie, kiedy podczas lektury zabawa była przednia. 
To najpierw może te dobre chwile. Wątek Milion jest świetny. Dziewczyna pojawia się nie wiadomo skąd i nie wiadomo dlaczego prosi, aby nazywać ją Milion. Jest pełna sprzeczności i rozterek. Jedyne, co wiąże ją z przeszłością, to męczące, straszne sny. Dziewczyna bardzo próbuje sobie przypomnieć skąd jest i co się wydarzyło. Niestety. Z pomocą przychodzi jej komisarz lubelskiej policji, Pascal Kirski. Mężczyzna samotnie wychowuje syna i ciągle boryka się z koniecznością dzielenia obowiązków pomiędzy dziecko, pracę i przyjaciół. Priorytetem komisarza jest walka z gangiem narkotykowym, którego działalność doprowadza do śmierci wielu młodych ludzi. Komisarz nie ma pojęcia, że finał sprawy doprowadzi go do wyjaśnienia zagadek, które zmienią życie wielu osób. Jego również. Te dwa wątki są poprowadzone rewelacyjnie i gdyby autorka na tym poprzestała, powieść byłaby dla mnie rewelacyjna. Akcja toczy się wartko, zdarzenia zaskakują, a rozwiązanie zagadki jest takie, że szczękę zbierałam z podłogi ze zdziwienia. 
To teraz o minusach. Nie wiem co kierowało autorką, ale w te dwa wątki, które mnie tak urzekły, wplotła taką masę innych zdarzeń, że cała lekkość i zwiewność historii przepadła z kretesem. To tak wygląda, jakby autorka miała płacone od ilości stron. Można było zrobić powieść dwa razy krótszą, ale za to taką, która wciska w fotel i wiedzie czytelnika, z płonącymi z emocji policzkami, do rozwiązania zagadki. W powieści jest bardzo wiele opisów rozgrywek piłki nożnej, które miały miejsce zupełnie niedawno, wyścigów kolarskich czy też nawiązań do ówczesnej sytuacji politycznej naszego kraju. Jeżeli miałabym ochotę na taką lekturę, to sięgnęłabym na zupełnie inną półkę. W przypadku "Nazywam się Milion" te wstawki drażniły mnie niepomiernie. Owszem - uczciwie przeczytałam wszystkie licząc, że w pewnym momencie zrobię WOOW i zrozumiem, do czego była mi potrzebna lektura o dyrdymałach. Niestety, nie doczekałam się. A nie... przepraszam. Jest jeden rozdział o obozie w Majdanku. Poruszył mnie i zaciekawił, podobnie jak historie o traktowaniu dzieci w domach dziecka. Tak - należy przyznać że te dwa wątki miały jakikolwiek wpływ na fabułę. Pozostałe historie, rodem z roczników statystycznych, zupełnie bym pominęła. 
„Nazywam się Milion” to świetna historia, która poruszyła mnie mocno. Niestety emocje rozpływały się gdzieś w morzu nic nie znaczących dla powieści wstawek, które nie pozwalały mi się skupić na wątku najważniejszym. 
Na zakończenie dodam, że ta powieść utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie należy czytać tak zwanych "zachęcajek" umieszczonych na końcu książki. (albo na skrzydełkach - różnie bywa) Gdybym przed lekturą przeczytała „zachęcajkę” na okładce, byłabym wściekła. Wynika z niej, że ta powieść to trzymający w napięciu kryminał, wręcz thriller, który nie pozwala na oderwanie się od lektury. Tymczasem tak naprawdę ten kryminał tonie w morzu niepotrzebnych informacji. Nie czytając „zachęcajki" nie wiedziałam, czego się spodziewać i przyjęłam powieść z dobrodziejstwem inwentarza. Rozczarowanie było, ale nie takie, jakie bym odczuwała, gdybym sięgała po tę powieść z nastawieniem na prawdziwy kryminał. Myślę, że wtedy ta recenzja byłaby dużo mniej przychylna. 

1 komentarz:

  1. Bardzo dobra książka. Przyznaję, że wstawki o Mundialu itp. Były nieco irytujące, ale ogólne wrażenie bardzo pozytywne.

    OdpowiedzUsuń