piątek, 30 sierpnia 2019

Płatki na wietrze

Pierwszy tom sagi autorstwa Virginii Andrews przeczytałam niedawno. "Kwiaty na poddaszu" nie zachwyciły - ot poprawna literatura. Trochę ponura, opowiadająca o tragicznych przeżyciach dzieci uwięzionych na strychu przez matkę i babkę. Język prosty, fabuła jednowątkowa, ale dałam radę. Pozostało jedynie zdziwienie, że ta powieść odniosła tak duży sukces... 
"Płatki na wietrze" to drugi tom sagi. Przeczytałam w całości, choć nie ukrywam, że gdzieś od połowy z dużym przymusem. Nie nawykłam odkładać książek nie doczytawszy ich do końca, licząc na zaskoczenie. Może zakończenie mnie urzeknie? Może pojawi się nagle coś, co uratuje całą powieść? W pierwszym tomie udało się, w drugim niestety już nie. Od połowy powieści męczyłam się niemiłosiernie, a zakończenie było tak przewidujące, że aż mdłe. 
W końcówce pierwszego tomu rodzeństwo Dollangangerów ucieka ze strychu. Spotykamy ich ponownie w autobusie, jadących w nieznane. Obok nich jedzie czarnoskóra kobieta, która okazuje się być gosposią u doktora Sheffielda. Lekarz to dobry człowiek - postanawia zająć się trójką nieszczęśliwych dzieci. Chrisowi pomaga przygotować się do studiów medycznych, Cathy, dzięki niemu, dostaje się do jednej z najlepszych szkół baletowych, a mała Carrie po prostu idzie do szkoły. Niestety dzieciaki są już naznaczone przez przeżycia ostatnich lat. Najbardziej "inna" jest Cathy. Niesamowicie drażniła mnie jej pewność siebie, małostkowość i próżność. Ta kobieta, (bo w międzyczasie dorosła) nie potrafi żyć normalnie. Wszystko, co robi, jest naznaczone pragnieniem zemsty na matce i babce. I udaje się jej zemścić, ale skutki są przerażające. 
No cóż - po prostu mi się nie podobało. Powieść płaska i pozbawiona wdzięku. Wszystko jest albo białe, albo czarne - jak w bajce dla małych dzieci. Osoby złe są złe i nie ma szans na poprawę, czy przeprosiny. Właściwie to jeszcze inaczej. Dla Cathy wszyscy, oprócz jej rodzeństwa i Pana doktora, są źli. Nawet, jeżeli nazywa kogoś przyjacielem, czy też mówi o miłości, to wszystko jest podszyte nieufnością. Autorka nie pozwala czytelnikowi ani na chwilę odejść od jej sposobu myślenia. Ludzie, których Cathy spotyka na swojej drodze są po czarnej stronie barykady i od połowy powieści byłam pewna, że autorka nie pozwoli na happy end. 
Trudno mi się czytało. Powieść o bardzo trudnych przeżyciach i zdarzeniach, ale napisana w taki sposób, że czyta się to jak bajkę, Niezmiernie mnie to drażniło. Wiele ze zdarzeń po prostu nie może mieć miejsca, bo świat nie jest taki. Po prostu. Nikt nie przygarnia pod swój dach trójki dzieci z przypadkowego autobusu. Nie ma możliwości, aby Państwo nie interesowało się sytuacją takich małolatów. Znika czwórka dzieciaków i co? Nikt nie zdaje pytań? Wiele jest takich epizodów, które moim zdaniem autorka wymyśliła dla potrzeb powieści nie patrząc na to, czy w realnym świecie taka sytuacja byłaby w ogóle możliwa. Zestawiając to z ogólnym tłem powieści powoduje to uczucie oderwania od rzeczywistości i takiej nierealności zdarzeń. 
Po trzeci tom na pewno już nie sięgnę. Nie wiem, co autorka wymyśliła, bo właściwie wszystkie wątki zakończyła. Te dwa tomy stanowią całość i po prostu nie ma już żadnej furtki. A jednak... 

1 komentarz:

  1. Na mnie pierwszy tom wywarł bardzo dobre wrażenie, za to drugi również wymęczyłam. Od kilku lat nie potrafię przybrać się do kolejnych części...

    OdpowiedzUsuń