wtorek, 10 grudnia 2019

Dzieciństwo w pasiakach

Wyobraźmy sobie dwunastoletniego chłopca, który dzielnie walczył u boku Powstańców w Warszawie. Był łącznikiem w oddziale porucznika Gustawa, walczącym na Ochocie. Niestety powstanie upadło, a nasz bohater wraz z matką został wywieziony do obozu w Oświęcimiu. Tam, jako numer 192731, spędził pięć miesięcy. Pięć długich miesięcy. Najdłuższych w życiu. Pełnych rozpaczy, głodu i beznadziejności. Swoje odczucia z tego okresu Bogdan Bartnikowski - bo to o Nim mowa - opisał w książce, która zupełnie niedawno została wznowiona dzięki Wydawnictwu Prószyński. 
„Dzieciństwo w pasiakach” jest przerażającym obrazem niemieckiego obozu zagłady Auschwitz Birkenau. Przerażającym tym bardziej, że widzianym oczami dziecka. Bogdan opisuje codzienność chłopców za małych, by pracować pełną parą z dorosłymi, ale też za dużych, by spędzić ten czas w baraku dla dzieci. Takich chłopców w wieku 10-14 lat było tam wówczas stu pięćdziesięciu. 
Śpią pod jednym kocem, po sześć – siedem osób, na trzypiętrowych pryczach. Dzień zaczyna się od piątej rano śniadaniem, które składa się z kubka gorącego wywaru z nie wiadomo czego. Zawieszeni pomiędzy rzeczywistością wojenną, a dzieciństwem robią wszystko, aby przetrwać. Przerażające obrazy walki o najmniejszą pajdkę chleba, albo łupinkę cebuli, walki, aby dożyć do kolejnego świtu trzeba zestawić z dziecięcą ufnością i radością życia. Każda zaoszczędzona drobinka jedzenia była przyczyną tryumfu i wiary, że się uda. Niesamowite jest to, jak szybko dzieci przystosowują się do panującej rzeczywistości. Oczywiście, że jest im źle, tęsknią i płaczą, ale i tak uważam, że tylko dzięki swojej dziecięcej umiejętności przyjmowania wszystkiego takim, jakie jest - chłopcy dali radę przetrwać. Smutne i przejmujące opisy często zmuszały mnie do odłożenia książki i chwili odpoczynku. Najbardziej przeżyłam, kiedy nasz bohater próbował zaoszczędzić chleb, aby kupić sobie buty. Niestety zakupy nie powiodły się, a wszystkiemu winne były szczury. 
Trudna to książka i trudny czas tym bardziej, że obraz przedstawiony oczami dziecka jest przeraźliwie jasny i pozbawiony emocji. Śmierdzi palonymi ciałami? No widocznie tak musi być. Sąsiad z pryczy obok umarł? Cóż, to właściwie norma. Przy takim podejściu do codzienności, niektóre opisy jeszcze bardziej chwytały za serce. Bajka na dobranoc, której bohaterem była dawno niewidziana mama, powrót do domu i wspólna kolacja przy stole... płakać mi się chciało. 
Czytajcie moi drodzy i podsuwajcie pod nosy swoim dzieciom. Oczywiście tym starszym, które poradzą sobie z nagromadzonym w tej niepozornej książeczce okrucieństwem. Ale niech czytają i niech pamiętają. Dla Bogdana i dla innych dzieci; również tych, którym nie było dane dożyć wyzwolenia. 

3 komentarze:

  1. Czytałam tę książkę kilka lat temu i bardzo ją przeżyłam, dzięki niej zrozumiałam, z jakim okrucieństwem stykali się mali więźniowie Auschwitz...

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem czy jestem w stanie przeczytać, serce mi będzie pękać.

    OdpowiedzUsuń