Jakiś czas temu czytałam pełną ciepła powieść pt. Wianek z dmuchawców. Pamiętam tylko tyle, że bardzo mnie urzekła swoim spokojem i łagodnością. Powieść, która w dzisiejszych czasach działa trochę jak balsam. W treści nic nie ma "na szybko" - jest trochę pastelowo, trochę jesiennie i złociście... Oczywiście przeczytałam i zapomniałam o niej; popędziłam w życiu dalej. Jakże się ucieszyłam, kiedy przed świętami dorwałam drugi tom! Przecież nie ma lepszego czasu na lekturę takich książek, niż zimowo świąteczny okres, kiedy świat zwalnia i zamiera.
Otworzyłam i przepadłam. Kubek kawy, zapach choinki i wciągająca fabuła sprawiły, że powieść zaczęłam i skończyłam jednego dnia. Losy mieszkańców Gradowa tak mnie pochłonęły, że nawet nie zauważyłam, kiedy z żalem przyszło mi się z nimi znowu rozstać.
Tym razem do Gradowa zakradła się polityka. Zbliżają się wybory samorządowe, a wśród mieszkańców nie brakuje chętnych do objęcia stanowiska wójta. Bodzio piastował to stanowisko przez szereg lat właściwie przez zasiedzenie i wszyscy doszli do zgodnego wniosku, że chyba czas już na zmiany. W konkury z nim stają rzeźnik Marcin i organista Michał. Każdy z nich jest zupełnie inny, każdy ma odmienne pobudki, które nim kierują. Marcin jest człowiekiem bogatym, z dobrze zorganizowanym komitetem wyborczym i nieudanym życiem osobistym. A Michał? Michała pamiętam z pierwszej części i od wtedy nic się nie zmienił. Dobry i poczciwy, walczy o stanowisko, bo liczy, że powaga stanowiska wójta skieruje na niego uwagę kobiety, którą kocha od dawien dawna...
Nie jest ważna jednak pogoń za stanowiskiem. W tej powieści ważny jest nastrój i klimat. Zresztą nawet polityczny zgiełk w tej powieści wydaje się dużo łagodniejszy niż w życiu. Mnie jednak urzekły krótkie opowiadania stanowiące część powieści. Mamy dzieje kobietki, którą z marzeń i pasji odarło zwyczajne życie. Ciąża, macierzyństwo i walka z każdym dniem zabiły miłość. Teraz musi podjąć decyzję, co dalej. Drugie opowiadanie, które wyjątkowo mnie wzruszyło, to losy miejscowego pijaczka, który na pierwszy rzut oka jest nieświadomym swojej biedy, szczęśliwym mieszkańcem Gradowa. Ale kiedy tak przyjrzymy się jego losom okazuje się, że do jego niedoli w największym stopniu przyczynili się sąsiedzi, którzy go po prostu wykorzystywali.
I tak od domu do domu, od chaty do chaty, towarzyszymy mieszkańcom w codziennych zmaganiach. Cudnie się czytało, zwłaszcza, że (podobnie jak w pierwszym tomie) nie zawiodła Maria Blanche, będąca od pięćdziesięciu lat kościelną w Gradowskim kościele. Postępowanie tej kobitki nadal wywoływało podczas lektury salwy śmiechu.
Dziękując autorce za kolejne chwile, które poprawiły mój humor, pozostaje czekać na więcej. Oby nie za długo!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz