Jeżu kolczasty, co mnie podkusiło, żeby sięgnąć po tę książkę! Z zasady zerkam do portalu Lubimy czytać i jeżeli książka schodzi poniżej połowy, (co oznacza ocenę 5 i mniej w dziesięciostopniowej skali), to nie zawracam sobie nią głowy. W przypadku „Kortyzolu” ocena powyżej 4 łącznie ze sporą chęcią poznania punktu widzenia faceta sprawiły, że jednak się zdecydowałam. Skutek: stracone dwa wieczory, w trakcie których złość mieszała się ze smutkiem i ciągłą chęcią rzucenia czytnikiem o ścianę.
Książka ma jeden wydźwięk. Jestem biedny, porzucony, nikt mnie nie kocha i wszyscy muszą mnie żałować. Nawet, jeżeli ktoś próbuje pomóc to na moich zasadach, a jeżeli próbuje wbrew mnie – to jest bleee i odwracam się od niego rzucając fochem o ścianę. Chciałam traktować tę książkę jako próbę pokazania, że faceci też mają emocje i nie wstydzą się płaczu i depresji. Nic z tego. Tyle razy autor powtórzył słowo JA i odmienił je przez wszystkie możliwe formy i przypadki, że „Kortyzol” jest JEGO powieścią i tylko i wyłącznie o NIM. A kim ON jest? Chłopcem, któremu ktoś zabrał ulubionego misia i teraz płacze, aby mu go oddać. Nie chce korzystać z wyciągniętej dłoni a jeżeli nawet, to tylko na własnych warunkach. Zgrzytałam zębami czytając jak gniótł swoich przyjaciół, a potem użalał się, że ich grono nie wiadomo dlaczego tak stopniało. Ileż można niańczyć? A jak przeczytałam opinię w stylu "Kobiety mają łatwiej", to już w ogóle mną zatrzęsło.
Można na pierwszy rzut oka uznać, że to książka o tym, jak radzić sobie z porzuceniem i depresją. Nic bardziej mylnego. To książka o egoistycznym cwaniaku, który niczym bluszcz próbuje wyjść z rozpaczy kosztem innych. To książka napisana tylko po to, aby wkurzyć czytelnika i wywołać w nim negatywne emocje.
Nie będę więcej pisać na temat „Kortyzolu”. Szkoda mojego czasu. Waszego też.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz