czwartek, 18 stycznia 2018

Kapitan Majtas i zasmarkany cyborg

Latem wraz z Młodszym wybraliśmy się do kina na film pt. "Kapitan Majtas". Fabuła niezbyt skomplikowana, za to gagi i żarty w ilości znacznie przekraczającej przyjętą normę. Młodszy rżał jak młody kucyk na pastwisku, i długo po seansie wspominał głupotki z filmu (Ja osobiście wyszłam raczej zażenowana, ale przecież to nie do mnie kierowany był ten film). Kiedy więc zobaczyłam w księgarniach serię o kapitanie Majtasie byłam pewna, że będzie to druga miłość mojego syna, zaraz po Tomku Łebskim.
Nie pomyliłam się. Po otrzymaniu w łapki dwóch tomów powieści, uśmiech wykwitł na twarzy Młodszego i dwa tomy Majtasa zostały wchłonięte w czeluście pokoju mego syna. Przez pewien czas dochodziły stamtąd odgłosy rodem z Jasia Fasoli, po czym Młodszy, szczęśliwy wyłonił się ze swojej pieczary. Gdyby nie pewna atrakcja zamieszczona w książce, pewnie siedziałby dalej, ale jak nic potrzebował pomocy Wapniaków. Ale zanim dojdę do atrakcji, przedstawię Wam bohaterów tej zwariowanej książeczki. 
George i Harold to dwaj psotni uczniowie, którzy pewnego dnia zahipnotyzowali dyrektora swojej szkoły. Dzięki hipnozie zamienił się on w bohatera komiksu, Kapitana Majtasa. Prześmieszna postać, posiadająca ogromne moce, ale niezbyt rozgarnięta. Taki dzieciak w ciele dorosłego. Pstryknięcie palcami przemienia Kapitana Majtasa w dyrektora i odwrotnie, co powoduje wiele niespodzianek i śmiesznych sytuacji. 
W siódmej wielkiej powieści pt: Wielka bitwa z zasmarkanym cyborgiem" robogluty zostają wystrzelone w stronę Uranu. Niestety udaje im się wrócić na ziemię i zaatakować  obsługę lotniska. Kapitan Majtas nie może udać się na ratunek, ponieważ niechcący dokonał zamiany na mózgi z kolegą naszych bohaterów, lizusem Melvinem. Teraz Melvin jest w ciele Majtasa co oznacza, że przemądrzały Melvin ma super moce. Wynika z tego wiele problemów. (oczywiście śmiesznych) Aby dokonać ponownej zamiany chłopcy przenoszą się w czasie i odzyskują Kombinatron 2000....
Przyznacie, że nawet opis fabuły jest całkowicie  odjechany. Wyobraźcie więc sobie ośmiolatka, którego niezmiernie bawi wieszanie na wieszaku za gumkę od majtek, porzucanie starszych pań w koronie drzew, czy też wehikuł czasu utworzony w karmazynowym kibelku. Rechotał tak, że wraz z moim mężem, chichraliśmy z niego. Trzeba przyznać, że fabuła go wciągnęła choć nie ukrywam, że troszkę miałam obawy, czy się uda. To jest właściwie jedyna wada serii o Majtasie - poszczególne tomy powinno się czytać po kolei - od pierwszego do ostatniego. My niestety zaczęliśmy od siódmej i początkowo Młodszy nie bardzo pojmował, co się dzieje. Na szczęście autorzy przewidzieli, że nie każdy będzie czytał jak Pan Bóg przykazał i na początku zamieszczono komiks w skrócie ukazujący, co się działo w poprzednich tomach. 
Książeczka napisana totalnie prostym językiem, przeplatana wieloma ilustracjami, cudownie zachęca małolatów do czytania. Same ilustracje są śmieszne i świetnie uzupełniają treść. Jest też niespodzianka, która mnie trochę wzruszyła, a mianowicie kilka stron, dzięki którym można pobawić się w ruchome obrazki, za pomocą ołówka i zrolowanej strony. Pamiętacie z dzieciństwa przesuwanie kartki za pomocą ołówka tak, że na rysunkach powstawało złudzenie ruchu? Do tego właśnie Młodszy potrzebował pomocy, Ale jak już załapał... zabawa murowana. 
Uwierzcie mi - super książka na poprawę humoru i długie, deszczowe wieczory. 


Kazio w miasteczku pełnym wampirów

Młodszy jest już w takim wieku, że powinien czytać sam. Wiem, wiem, osiem lat to już niewątpliwie pora. Nie jest tak, że nie czyta w ogóle. Owszem czyta, ale głównie książki w stylu Dziennika Cwaniaczka, czy Tomka Łebskiego, gdzie literki przetykane są obrazkami, a na wielu stronach słowo pisane przegrywa walkę z  grafiką. Ja jednak cieszę się, że choć do tego udało się Go namówić. 
A kontynuując walkę z niechęcią do książek wieczorami czytamy razem. Zdarza się, że stronę ja stronę On, często tylko On mi, a zdarza się też, że tylko ja Jemu. 
Kazia czytałam ja. Dlaczego? Powód jest prosty. Niezmiernie mi ta książka przypadła do gustu i nie bardzo miałam ochotę uronić z jej treści czegokolwiek. 
Wcześniejsze tomy przygód Kazia poznaliśmy jeszcze w czasach, kiedy to Starsza była odbiorcą serii o Kaziu. Teraz Młodszy zanosił się śmiechem słuchając o wampirach. Ale od początku. 
Pewnego dnia w Milusinie rozeszła się plotka, że Wampiry są groźne dla ludzi. Atakują ich i mogą naprawdę zaszkodzić. Nasz przyjaciel Kazio, który w poprzednich tomach serdecznie zaprzyjaźnił się z rodziną Wampirów nie może przeboleć tych niecnych oszczerstw i robi wszystko, aby uciąć podłe plotki. Próbuje odpowiedzieć na pytania, kto stoi za spiskiem antywampirowym oraz kto porwał profesora Gurgula? Kazio, Zuzulinda, babcia Fibrycukella i dziadek Hongogard współdziałają pomimo tego, że dzieli ich rasa i pochodzenie. Nic nie jest w stanie jednak przeszkodzić w rozwiązaniu zagadki.
Uwielbiam te książki. Humor tryska z każdej strony, a główni bohaterowie budzą sympatię zarówno w dużym jak i małym czytelniku. Świetnie napisana, bogato ilustrowana... czegóż więcej chcieć? Może tylko tego, aby kolejne tomy (o ile autor je przewidział) były trochę bardziej obszerne bo ledwo się człowiek rozpędzi, a już jest na ostatniej stronie.
Świetną zapowiedź znalazłam na kanale YouTube. Zapraszam!


środa, 17 stycznia 2018

W labiryncie wspomnień

Cóż mam napisać... nie wiem. Może to kwestia tego, że "W labiryncie wspomnień" jest drugim tomem, a pierwszego nie czytałam - dość że powieść nie porwała mnie zbytnio. Owszem, przyjemna lektura, którą można zapełnić długie zimowe wieczory, ale nic więcej. Nie przeczę, że w połączeniu z pierwszym tomem, saga o rodzinie Melzerów może pochłonąć i zachwycić. Niestety ja zaczęłam od drugiego tomu i mam wrażenie, że tym nieprzemyślanym ruchem popsułam sobie całą przyjemność. 
Pierwsza wojna światowa była bardzo okrutna. Pochłonęła wiele istnień zarówno po stronie niemieckiej jak i po stronie przeciwników. Toczyła się przez cztery upiorne lata i to własnie ten okres jest tłem dla powieści. Do członków rodziny Melzerów powoli dociera, że to nie będzie szybkie zwycięstwo, lecz okrutna walka o przetrwanie. Coraz bardziej odczuwają skutki wojennej pożogi. Fabryka nie otrzymuje zleceń, a nasza główna bohaterka próbuje pomóc w ratowaniu rodzinnego biznesu. Pomimo rozpaczy po wyjeździe męża na front, dzielnie dzieli czas pomiędzy fabrykę, bliźnięta i pozostałych członków rodziny. Maria, Paul, Ernst von Klippsten, urocza siostra Paula (której imienia nie pamiętam) to bohaterowie, których losy płyną na naszych oczach niczym rzeka. Raz leniwie i pomału, raz wartko i szybko. 
I tak przez całą powieść obserwujemy losy rodziny Melzerów Nie są to raczej skomplikowane opowieści, jednak nie o to też chodzi. Autorka skupiła się raczej na wytworzeniu specyficznego i urzekającego klimatu panującego w Niemczech w latach 2014-2018. Wyraźnie możemy obserwować jak społeczeństwo, po początkowej euforii wynikającej z pewnego zwycięstwa - nagle kurczy się i zapada się w sobie. Widzimy jak Wielkie Niemcy znikają, a na polu walki pozostają biedni ludzie. Są to albo wojenne kaleki, albo kobiety, które nie mogą wykarmić swoich dzieci. Ten rozłam pomiędzy bogatą rodziną naszych bohaterów, a biednymi pracownikami fabryki to temat, który w moich oczach uratował całą powieść. Autorka bardzo zgrabnie ukazuje nam naród niemiecki pełny w wiary w zwycięstwo. Nie trzeba długo czekać, aby zobaczyć biedę i kryzys wiary w Cesarza i jego obietnice. Nagle okazuje się, że wszyscy zdani są tylko i wyłącznie na siebie. 

Podsumowując - jeżeli macie na półce oba tomy to naprawdę warto po nie sięgnąć. I nie kierujcie się okładką. Jej wygląd sugeruje, że mamy do czynienia z powieścią podobną do "Przeminęło z wiatrem", tylko umiejscowioną w czasie innej wojny. O nie! To mylne założenie. Wojna jest, miłość jest, tylko tej specyficznej ckliwości brak, za to wiele tu wojennej brutalności. Dużo lepsza i bardziej godna polecenia. 

wtorek, 16 stycznia 2018

Za zamkniętymi drzwiami

Mocna książka. Z rodzaju tych, co to dreszcz po plecach przechodzi, a czytelnik gryzie paznokcie nie wiedząc, co się wydarzy na następnej stronie. Gorzka, mroczna ...prawdziwa.
Jack i Grace są idealnym małżeństwem. Trochę trwało, zanim się pobrali, ale czas oczekiwania to jednocześnie czas dbałości o to, aby wszystko było idealne. On - wzięty prawnik - dba, aby wspaniałej żonie niczego w życiu nie brakowało. Ona - piękna kobieta - dba o swojego męża i spełnia każdą jego zachciankę. Fantastyczny dom, wspaniały samochód, egzotyczne wakacje... żyć nie umierać. I tylko bardziej sprawni obserwatorzy zastanawiają się, dlaczego Grace tak łatwo poświęciła swoje życie dla męża. Rzuciła pracę, dała się zamknąć w złotej klatce... Nie zastanawiają się jednak długo wychodząc z założenia, że przecież to jest tylko i wyłącznie jej wybór. Nic bardziej mylnego. Każdy następny rozdział odkrywa brudne tajemnice, jednocześnie zakrywając pozorny, cukierkowy świat. 
Nie ukrywam, że początek (ale taki naprawdę początkowy) mnie trochę znudził. Słodki romans, przygotowania do ślubu, miłość do grobowej deski... jedynie siostra Grace, młoda osóbka, cierpiąca na zespół Downa, stanowiła jakąś atrakcję w tej nudzie. Szybko jednak musiałam otrząsnąć się z tej pozornej sielanki. Dalej moje wypieki rosły z każdą stroną. Już po kilkudziesięciu stronach nie mogłam się oderwać i uwierzcie mi - nie ma tu cienia przesady. 
Narracja prowadzona jest dwutorowo przedstawiając losy Grace kiedyś i teraz. I tak czytelnik poznaje mroczne zagadki "z teraz", po czym "kiedyś" wyjaśnia mu podłoże całej sytuacji. Jest taki moment, w którym "kiedyś" i "teraz" spotykają się i bomba wybucha. Świetne zakończenie ścina z nóg i powoduje, że powieść na długi czas pozostaje w głowie czytelnika. 
Polecam miłośnikom kryminałów... każdemu polecam :-) 

środa, 10 stycznia 2018

Zadania dla Asów klasa 2

Każdy, kto jest rodzicem zrobi wszystko, aby dziecko miało udany start w życiu. Każdy pakuje kasę w książki, zmazywalne długopisy (a tu kasa idzie niemała) super pomoce naukowe i materiały uzupełniające. Zapewniam Was, że wybór jest ogromny, a firmy prześcigają się w produktach coraz bardziej użytecznych, kolorowych i przyciągających oko. Dziecięcia nasze kochane są istotkami nad wyraz sprytnymi i dobrze wiedzą, co pomoże i ułatwi naukę. Wybór jednak często jest bardzo trudny. Ilość książkowych publikacji na półkach w księgarniach, mających ułatwić naukę, jest niesamowita. Dzieciaki mają więc możliwość wyboru i chętnie sięgają po takie książeczki, w których różnorodność zadań nie pozwala na nudę. 
Ja z Młodszym również poszukiwałam książeczek, w których zadania jemu sprawią przyjemność, a mi dadzą poczucie dobrze wykonanego zadania. I znalazłam. Seria „Zadania dla Asów” jest naprawdę dobra. 
W pierwszej kolejności dorwałam zadania dla klasy 2 zawierające ćwiczenia dodatkowe z języka polskiego. Czego tu nie ma! Krzyżówki, wykreślanki, uzupełnianki, rysowanki, zagadki, rebusy, labirynty, plątaniny... naprawdę trudno to wszystko zliczyć. Pogrupowane tematycznie i ciekawie przedstawione, potrafią na dłuższy czas skupić na sobie uwagę małego ucznia. Mamy zadania związane ze zdrowiem, mamy część o Polsce i patriotyzmie, są też zadania o wakacjach, przyjaźni, znakach drogowych, czy pogodzie. Do wyboru do koloru. Zadań jest sporo i nawet najbardziej wybredne dziecko znajdzie tu coś dla siebie. Zadania są przeplatane i nie ma strony, na której dziecko byłoby zmuszone do zrobienia dwóch takich samych zadań. Taki układ na dłużej przykuwa malca do biurka i powoduje, że z chęcią brnie przez kolejne wyzwania. 
Opracowanie ma jedną wadę, a mianowicie klejony grzbiet. Nie jest to opasłe tomisko i można było pokusić się o zszycie książki, a nie jej klejenie. Grzbiet powoduje, że dziecko ma trudności z wypełnieniem zadań po wewnętrznej stronie publikacji. Na szczęście Młodszy po kilku fochach i utyskiwaniach tak wsiąkł w rozwiązywanie kolejnych łamigłówek, że nawet mu to bardzo nie przeszkadzało. 
Dla mnie jako Mamy (i myślę że dla wszystkich odbiorców) ważne jest to, że zadania zawarte w „Zadaniach dla Asów” raczej zawyżają poziom niż zaniżają. Kiedy Młodszy wypełniał zadania zawarte w książeczce był uczniem trzeciej klasy (wrzesień - październik 2017). Większość zadań wypełniał bez trudu, jednak było kilkanaście takich, gdzie zmuszony został przyjść do matki po poradę. Nie było to nic trudnego, ale trzeba się było zastanowić i pogłówkować. Co więcej – często taka publikacja po prostu uzupełnia braki w wiedzy malucha, i nie chodzi tu o złe nauczanie w szkole, a jedynie o uzupełnienie wiedzy, którą już posiada o szczegóły i szczególiki. Zakres tematyczny „Zadań dla Asów” jest tak szeroki, że – moim zdaniem – żaden uczeń w wieku 6-8 lat nie będzie umiał rozwiązać wszystkich zadań. I dobrze, bo byłoby to po prostu nudne. A tak jest wyzwanie i jest zabawa. 
Młodszy przy rozwiązywaniu zadań doskonale się bawił. To, że przy okazji ćwiczył spostrzegawczość, dokładność, umiejętność rozróżniania i porównywania, logiczne myślenie, pamięć i samodzielność - to jedno. Ważne jest również to, że Młodszy, będący prawdziwym chłopakiem, a co za tym idzie bazgrzący jak przysłowiowa kura pazurem - ćwiczył również zdolności manualne i ładne pisanie. I nie trzeba go było zaganiać do biurka i mozolnie stawiać literek. Można to było osiągnąć przez zabawę z zadaniami. 
Świetna publikacja, która powinna znaleźć się jako materiał uzupełniający w każdej podstawówce. 

sobota, 6 stycznia 2018

Prokurator

Bardzo przyjemna lektura. Gdyby nie szał wokół niej i zapowiedzi wszystkiego co ostre (ostry seks, ostry język ostra akcja) uznałabym "Prokuratora" za zupełnie niezłą książkę, której warto poświęcić kilka wieczorów. Kiedy jednak naczytałam się o tej "ostrości" i wybuchowym debiucie, to fabuła powieści wydała mi się, może nie nudna, ale na pewno przereklamowana. 
Kinga Błońska przyjeżdża do Gliwic, aby zacząć tam nowe życie. Dotychczasowe trochę się jej posypało, a że nadarzyła się okazja na zostawienie wszystkiego za sobą - skwapliwie z niej skorzystała. W Gliwicach zajmuje się obroną Szarego. który jest groźnym przestępcą. Zadanie trudne i niewdzięczne przez co Kinga próbuje odreagować stres w klubie. Tam poznaje przystojnego mężczyznę, z którym postanawia spędzić noc. Jedną noc. Niestety ta przygoda wiele ją kosztuje, ale i przynosi wiele dobrego. 
Prokurator jest świetną powieścią, z szybką fabułą, ciekawymi bohaterami i wartką akcją. Minusem powieści jest zbyt duża ilość wulgaryzmów i język, który mi jakoś nie pasował. Rozumiem, że grono osób będących bohaterami powieści do elit społecznych raczej nie należy, niemniej jednak język godny bywalców parkowych ławeczek z buteleczką w dłoni nie bardzo mi pasuje. 
Mimo tego warto przeczytać "Prokuratora" akcja toczy się wartko, a czytelnik raczej nie ma czasu na nudę. Powiem tak - powieść zachwytu we mnie nie wzbudziła, ale po drugi tom sięgnę na pewno. 

piątek, 5 stycznia 2018

Jak zawsze

Kiedy byłam mała.... ale to brzmi... :-)  Dobra. W czasach mojej młodości miałam ulubioną książkę pt. "Godzina pąsowej róży". Główna bohaterka, na co dzień żyjąca w 1960 r., przeniosła się w czasie do XIX wieku i tam próbowała dostosować się do warunków - że tak to określę - zastanych.  Niby rok 1960 od 1880 dzieli niespełna 80 lat, ale technologicznie kosmos. "Jak zawsze" to taka "Godzina pąsowej róży" dla dorosłych. Oczywiście w dużym uproszczeniu, ale przez całą lekturę, gdzieś z tyłu głowy kołatała mi myśl o podobieństwie między tymi powieściami. Tylko wydźwięk zupełnie inny. W "Godzinie pąsowej róży" postęp ludzkości zadziwiał i powalał na kolana, natomiast po lekturze "Jak zawsze" pozostał żal, że zmarnowaliśmy tyle okazji do lepszego życia. 
Powieść wciągająca i szalona, ale to u Pana Miłoszewskiego nie zaskakuje. Autor znany i nagradzany, jednak dotychczasowa twórczość mi znana, to głównie kryminały, a "Jak zawsze" do tego gatunku stanowczo nie należy. Bo jest to... na pewno książka obyczajowa... trochę melancholijna z jednej strony... niezwykle szalona z drugiej... a z trzeciej to po prostu analiza naszego społeczeństwa. Taka prześmiewcza, spontaniczna i żywiołowa, a jednocześnie... smutna. 
Staruszkowie, których poznajemy na początku powieści, są wyjątkową parą. Ona całe życie pracowała na etacie, bez większych przygód i uniesień. Dom praca dziecko - zwyczajnie, jak większość z nas. On całe życie był wziętym psychologiem i to własnie nauce poświęcił wszystko. Żona i syn byli niejako obok, choć zawsze kochani i szanowani. Kiedy poznajemy Grażynę i Ludwika szykują się Oni do obchodów pięćdziesiątej rocznicy swojego ślubu. Oboje robią rachunek zysków i strat, oboje dochodzą do wniosku, że mogli żyć lepiej i więcej. Nic więc dziwnego, że kiedy cofnęli się w czasie do połowy XX wieku, oboje zaczęli analizować, co można by zrobić inaczej. Warto przekonać się, co z tego wyniknie.   
Wyraźnie to powiem i podkreślę: losy naszej pary są w tej powieści drugorzędnym wątkiem. Na pierwszym planie jest bowiem nasz kraj (jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi) i jego ustrój polityczny. Polska, do której przenieśli się Ludwik i Grażyna, nie jest zdominowana przez Związek Radziecki. Naszym sojusznikiem i Wielkim Bratem jest Francja. Prezydentem Polski jest Eugeniusz Kwiatkowski, a Gierek i Jaruzelski  działają w opozycji. Świetnie się bawiłam czytając opisy codziennego życia Polaków i obserwując zmagania naszych bohaterów. Wszystko jest tam inne. Na środku Warszawy powstało miejsce, w którym - ku przestrodze potomnych - pozostawiono gruzy wojennej Warszawy. Stolicę odbudowano na wzór Paryża, a w sklepach i urzędach słychać język francuski. Zamiast Czechosłowacji wkraczamy do Algierii, a zamiast Unii Europejskiej mamy Unię Słowiańską, z Gomułką na czele. 
Trudno tu mówić o perypetiach bohaterów, bo to nie na nich skupia się uwaga czytelnika. Uważam,  że powieść można ująć w jednym banalnym zdaniu: staramy się jak możemy, a wychodzi jak zawsze. Autor pokazuje nam, że jako naród - choćbyśmy wygrali górę złota, odkryli złoża ropy, czy też wszyscy, jak jeden mąż, dostali okazję spełnienia swoich marzeń - nie mamy szans na powodzenie. Wyjdzie jak zawsze. Zmarnowane szanse i niewykorzystane możliwości to drugie imię Polski. 
Koniec narzekania, teraz trochę "fanu". Jest taki fragment, w którym Grażyna przyznaje się znajomemu, że przybyła z przyszłości. On żył w przekonaniu, że w XXI wieku na księżycu będą miasta, a w kosmosie będziemy poruszać się niczym tramwajami po ulicach. Mars skolonizowany, transport powietrzny niczym komunikacja miejska... nic bardziej błędnego! Grażyna uświadomiła go, (i przy okazji mnie) że rozwój poszedł w zupełnie inną stronę. To nie na kosmosie oparliśmy wynalazki a na miniaturyzacji właściwie wszystkiego. Kiedy opisywała przyjacielowi nowinki technologiczne otwierałam oczy ze zdziwienia że tego do tej pory nie zauważyłam. Przecież wszyscy wiemy, że komputer, tablet, czy komórka nie były wtedy znane, ale wyobraźcie sobie, że opowiadacie to osobie żyjącej w latach 60 XX wieku. Szał po prostu. Trudno pojąć, że do zdjęć nie potrzeba kliszy, że można drukować wszystko w zaciszu domowym czy też, że encyklopedie i słowniki nie bardzo mają racje bytu. Sieć, przechowywanie danych, sms-y - trudno to zrozumieć. 
Świetna powieść, której na pewno nie można czytać jednym tchem. Można się zatrzymać, przeanalizować i pokwękać o straconych szansach, ale można też podziwiać wyobraźnię autora i szaleństwo tak wykreowanego świata.  Na pewno do niej wrócę. Pierwsze czytanie miało na celu poznanie losów Grażyny i Ludwika. Drugie czytanie natomiast pozwoli na poznanie tamtejszej Polski. Czy lepszej? Patrząc na zakończenie to nie wiem... 

środa, 3 stycznia 2018

Fashion Victim

Rany gucio, co za książka! Rzadko kiedy, tak naprawdę i szczerze, zachwycam się powieścią. A to naczytam się ochów i achów i dla mnie już nie wystarcza, a to ktoś sprzeda za wiele fabuły i nie mam już tego dreszczyku emocji... często też po prostu nie podoba mi się i już. Ale tu mój zachwyt jest szczery, prawdziwy i od serca. "Fashion Victim" to nie jest literatura dla ambitnych czytelników szukających w książkach sensu życia, ale jeżeli macie ochotę zagłębić się w mroczny świat, splamiony krwią młodych dziewczyn i poszukać mordercy - to szczerze polecam. 
Londyński świat mody jest bardzo okrutny dla chcących tam zaistnieć modelek. Tu nie ma głaskania po głowie i dbania przez mamusię o poranne wypicie mleka. Jest za to krew, pot i łzy. Każda dziewczyna musi bardzo uważać na to co robi i mówi, gdyż jej słowa i czyny rozbierane są przez dziennikarzy na części pierwsze i to nie zawsze zgodnie z tym, co się naprawdę działo. W takim światku trudno o przytulność i poczucie bezpieczeństwa. W taki światek trafia młodziutka Rosjanka Natalia, pragnąca zrobić karierę. Uciekła z rodzinnego miasteczka przed biedą i brakiem marzeń, a trafiła do piekła. Jej radość ze spełnienia marzeń nie trwała długo. Natalia staje się bowiem ofiarą mordercy, który w bestialski sposób pozbawił ją życia. 
Sophie Kent jest nieszczęśliwa. Spotkała ją osobista tragedia i kiedy ją poznajemy, próbuje stanąć na nogi i wrócić do dziennikarskiego fachu. Pracując w redakcji jednej z większych londyńskich redakcji nie może pozwolić sobie na chwilę słabości. To jest trudne - nawet bardzo. Sophie łapie się różnych tematów niczym tonący brzytwy, lecz dopiero Natalia, ze swoim strachem i rozpaczą, stanowi dla niej prawdziwe wyzwanie. Dziennikarka, widząc rozpacz dziewczyny, próbuje jej pomóc - niestety nie zdąża. Po śmierci Natalii Sophie postanawia znaleźć mordercę. Nie przypuszcza jednak jak dużo będzie musiała poświęcić aby rozwikłać zagadkę. 
Powieść czyta się jednym tchem. Nie chciałam pisać tego zdania, bo ociera się już o banał i frazes, ale trudno jest ująć to inaczej. Naprawdę połknęłam powieść niczym zupę i żałowałam że nie ma drugiego dania. Podczas lektury czytelnik nie ma ani chwili wytchnienia. Rozdziały kończą się w taki sposób, że czytelnik niecierpliwie czeka co będzie dalej, a jak już zacznie kolejny rozdział no to jak nie skończyć... i tak czytałam w sklepie, na spacerze z psem, w samochodzie na światłach, przy myciu zębów. Kiedy skończyłam stwierdziłam, że zazdroszczę tym, którzy mają lekturę jeszcze przed sobą. 
Dużym plusem jest narracja prowadzona z punktu widzenia Sophie. Dzięki temu czytelnik zostaje wciągnięty w samo centrum zdarzeń i nie ma szans, aby się stamtąd wyrwać. Mam wrażenie, że autorka (która w życiu codziennym sama para się dziennikarstwem) ułatwiła sobie w ten sposób zadanie. Taki zabieg nadał głównej bohaterce cechy realności i dużej wiarygodności. Zachowuje się jak rasowa dziennikarka, a opisywane szczegóły związane z tą profesją są wyjątkowo naturalne, przez co powieść wydaje się wyjątkowo realistyczna. I teraz wyobraźcie sobie, że na takim "prawdziwym" tle, robiącym wrażenie widoku z okna, rozgrywają się brutalne morderstwa na niewinnych dziewczynach. Sophie robi wszystko aby rozwikłać zagadkę, ale sytuacja ją trochę przerasta. 
Powieść zachwyca lekkością pióra i dynamizmem akcji. Tu nie ma czasu nawet zastanowić się nad tym, co się własnie przeczytało, a już lecimy głową w dół ku kolejnym wydarzeniom. Autorka przemyślała powieść od początku do końca, dzięki czemu nie ma nieścisłości (a przynajmniej ja ich nie znalazłam, choć nie ukrywam, że lubię je wytykać).
Polecam, naprawdę polecam. Z niecierpliwością czekam na kolejne tomy mając nadzieję, że w niczym nie ustąpią "Fashion Victim".

piątek, 15 grudnia 2017

Kapitan Majtas poszukiwany!

Zajawka nr 1 
Rzadko umieszczam takie posty, ale tym razem muszę, "inaczej się uduszę". Jakieś pół roku temu, wraz z Młodszym, trafiłam do kina na "Kapitana Majtasa". Śmieszna historia o dwóch chłopcach, którzy słyną w swojej szkole jako para zdolna do niesamowitych wyczynów. Pewnego dnia chłopaki, wchodząc na wyżyny swoich "psotliwych" możliwości, hipnotyzują nielubianego dyrektora swojej szkoły. Skutki hipnozy są wyjątkowo śmieszne. Dyrektor przemienia się w superbohatera znanego pod niezbyt chlubnym pseudonimem "Kapitan Majtas”. Jest On nieporadnym olbrzymem, wyposażonym w wiele umiejętności, jednak ich wykorzystanie często prowadzi do różnych nieszczęść i gagów. Historyjka cudna, którą Młodszy długo wspominał. 

Zajawka nr 2
Młodszy ostatnio stał się fanem serii książek o Tomku Łebskim. Rozumiem go, bo - na razie - do fanów czytelnictwa nie należy, a rozkładając książkę, nawet tak mało wypełnioną tekstem jak Tomek Łebski, zaspokaja matczyną potrzebę oglądania pociech z książkami w ręku. Trochę oczywiście żartuję, ale naprawdę zaczytuje się w Tomku i dziwię się, że jeszcze się nie znudził. 

Podsumowanie obu zajawek :-)
Ostatnio otrzymałam informację, że na rynku wydawniczym pojawiły się książki o Kapitanie Majtasie, które są utrzymane własnie w formule Tomka Łebskiego. Już od lipca hulają po księgarniach cztery pierwsze tomy, a ja jakoś nie zwróciłam na nie uwagi. No powiem Wam, że szczęście moje nie ma granic. Nareszcie mój syn - który na każda inną książkę kręci nosem - wykazał zainteresowanie, a nawet swoistego rodzaju euforię. Może w końcu ruszy dalej z czytelnictwem. Jeżeli książkowy kapitan Majtas jest równie śmieszny, co filmowy, to zabawa będzie rewelacyjna! Wydawnictwo Jaguar szykuje się do wydania kolejnych dwóch tomów, ale my chyba zaczniemy od początku... 



Dalila

Zastanawiając się nad lekturą tej książki, trafiłam na opis: "Poruszająca opowieść kobiety, która nie może odnaleźć swojego miejsca na świecie..". Moje odczucia są trochę inne. Rzeczywiście poruszająca historia, ale nie kobiety, tylko znieczulicy na cudze nieszczęście. To niesamowite, jak szybko ludzie, którzy są zatrudnieni w urzędach (z zasady powołanych do pomocy innym) stają się bezdusznymi maszynami, zdolnymi jedynie wypełnić konieczne formularze. 
Dalila jest młodą Kenijką - mądrą i inteligentną dziewczyną, która marzy o zostaniu dziennikarką. W swojej ojczyźnie studiowała, miała przyjaciół i była szczęśliwa. Do czasu. Nagle sytuacja, w której się znalazła zmusza ją do ucieczki ze swojego rodzinnego kraju. Nie mamy tu do czynienia z prześladowaniami politycznymi, czy biedą. Dalila obawia się o swoje życie i zdrowie, a niebezpieczeństwo grozi jej ze strony wuja.  Dalila straciła całą rodzinę i właściwie w Kenii nic jej nie trzyma. Postanawia wyruszyć do Londynu, zachęcona opowieściami i opisami tego "raju". Szybko jednak sprawy się komplikują. Już w pierwszych dniach napotyka nieuczciwych ludzi, którzy przyczyniają się do tego, że Dalila traci wszystko, co ze sobą przywiozła. Dziewczyna ,posiadając tylko to, co na grzbiecie, zostaje rzucona w sam środek Londynu. Co robić? Jak żyć? Okazuje się, że uzyskanie azylu jest trudne, a częste wizyty w ośrodkach dla imigrantów są przykre, czy wręcz poniżające. Dalila jednak nie poddaje się bo wie, że możliwość zostania w Wielkiej Brytanii to jej jedyna szansa na spokojne życie.
To co rzuca się w oczy czytelnika w pierwszej kolejności to bezradność Dalily, która zestawiona z brutalnymi procedurami związanymi z uchodźcami - poraża i przeraża. Czytając dialogi pomiędzy uchodźcami a urzędnikami można zauważyć, że im bardziej zagubiony uchodźca, tym większa znieczulica. Ważne jest to, aby przestrzegać ściśle procedur i nie dopuścić do jakichkolwiek odstępstw. I nie ważne, czy jest to po Twojej myśli, czy nie. Ważne, żeby odpowiednie "ptaszki" zapełniły odpowiednie kratki. 
"Dalila" jest napisana wyjątkowo zgrabnie i - pomimo niełatwego tematu - czyta się ją szybko i przyjemnie. To duży plus, ponieważ poruszane w powieści sprawy często są naprawdę przygnębiające i gdybym jeszcze musiała się przedzierać przez trudny i zawiły język - chyba bym nie dała rady. A tak książka jest naprawdę przyjemna w odbiorze. Zwłaszcza, że w wielu miejscach zaskakuje, a już zakończenie po prostu ścięło mnie z nóg. 
Powieść naprawdę godna polecenia. Warto zobaczyć, z czym zmagają się ludzie, którzy muszą uciekać ze swojego kraju. Przyjeżdżają do miejsc, które uważają za raj na ziemi, a tu przykra niespodzianka. Muszą unieść na barkach ciężar biurokracji i nieprzychylnych spojrzeń. Trzeba uzbroić się w dużo cierpliwości i pokory aby przebrnąć przez to wszystko z podniesioną głową. Naprawdę podziwiam.  

poniedziałek, 20 listopada 2017

List z przeszłości

"List z przeszłości" to taka bajka dla dorosłych. Bardzo sympatyczna i niezmiernie wciągająca, ale nadal bajka. Czy to źle? Moim zdaniem - nie. Przecież nie wszystko musi być krwawe, pachnieć morderstwem i dziać się w ponury, deszczowy dzień. Ciepłe kraje, bogaci ludzie, piękne kobiety i rodzinna tajemnica... brzmi bajkowo, nieprawdaż? 
Kiedy poznajemy Alexis Shaw nie jest ona w najciekawszym momencie swojego życia. Żałoba po dwóch najbliższych osobach - matce i cudownej niani - zupełnie pochłonęła dziewczynę. Trudno jest w takiej chwili zajmować się doczesnymi problemami, jednak Lexi zostaje do tego niejako przymuszona. Trudno bowiem pogrążać się w rozpaczy, kiedy człowiek dowiaduje się, że został spadkobiercą niezłej fortuny. Lexi dowiaduje się o tym przypadkiem, porządkując dokumenty w mieszkaniu zmarłej Ursuli. Odnajduje wiele listów i dokumentów wskazujących na to, że wyjaśnienie tajemnicy spadku i tajemnic z przeszłości jest możliwe tylko i wyłącznie na drugim końcu świata - w afrykańskim Malawi. Czytelnik razem z Alexis początkowo rozpacza po utracie najbliższych a potem pomalutku odkrywa tajemnicę za tajemnicą. Każdy nowy fakt zwiększa nadzieję, że może jednak Alexis nie została zupełnie sama na tym świecie. 
Irytował mnie początek powieści. Akcja rozkręcała się dość długo, a braki w akcji wypełnione zostały rozmyślaniami naszej bohaterki i jej monologami. Na szczęście dotrwałam do momentu, kiedy akcja runęła niczym lawina, a ja już do końca powieści delektowałam się ciekawą fabułą. Dużo smaczku dodaje afrykański klimat rodem z Indiana Jonesa. To  dodało wyjątkowej pikanterii całej powieści. 
Książka  jest dość obszerna, co wcale nie oznacza, że skomplikowana. Cała akcja toczy się właściwie dwuwątkowo, choć nie brakuje szybkich zwrotów akcji i barwnych postaci. Obok głównego wątku Alexis (i jej perypetii związanych z poszukiwaniem własnej tożsamości), śledzimy drugi - moim zdaniem dużo ciekawszy wątek, opisujący losy kobiet, które przyczyniły się do powstania tajemnic i niedopowiedzeń w życiu naszej bohaterki. Nie ukrywam - ten wątek mnie urzekł i spowodował, że szybko zapomniałam o początkowej nudzie. Historia opowiedziana z pazurem i polotem zachwyci każdego. Nie mogę zbyt wiele napisać, aby nie zdradzić za dużo, ale zapewniam Was - warto.  
Prostota powieści, która w innych książkach trochę mnie drażni tu powoduje zupełnie inne uczucia. Zwrotów akcji jest tak dużo, a bohaterów tak wielu, że nie ma potrzeby "zamydlać" fabuły dodatkowymi historiami.  
Oceniając powieść jako całość powiem tak: jeżeli cierpliwie przebrniecie przez początek książki, czeka na Was ciekawa powieść, która w pełni zasługuje na miano bestselleru i godnie zapełni wolny czas w długie, zimowe wieczory. 

czwartek, 16 listopada 2017

Gabi. A właśnie, że jest pięknie!

Cudowna książka, która ładuje baterie zarówno dorosłym, jak i dzieciom. Pokazuje, jak ważne jest to, aby widzieć świat przez pryzmat szklanki do połowy pełnej, a nie do połowy pustej. I te ilustracje... przepiękne po prostu!
Gabrysia jest bardzo wrażliwą siedmiolatką, która wraz z rodziną przenosi się do Nowej Soli. W domu jest ich sporo - oczywiście mama i tata, ale oprócz Gabrysi jest jeszcze szóstka innych dzieci. Niewątpliwie kochają się jak prawdziwe rodzeństwo, jednak formalnie rzecz biorąc, są rodziną zastępczą. Cudowną rodziną, w której każdy każdego kocha i szanuje. Gabrysia jest wyjątkową osóbką. Pełna energii optymistka, która wszędzie widzi dobro i życzliwość. Ciągle powtarza: "Moje życie to pasmo sukcesów!". i nawet jeżeli gdzieś się potknie i coś nie wyjdzie, to szybko podnosi się z kolan i prze dalej do przodu.
Książka, którą powinna przeczytać każda naburmuszona nastolatka i podbuntowany nastolatek. Bije z niej optymizm i radość życia. Pokazuje, że jeżeli tylko wystarczająco mocno o czymś marzymy, to na pewno się spełni. Próbuje wytłumaczyć dzieciom, że każdy człowiek jest dobry i każdy zasługuje na szansę, trzeba mu tylko ją dać. Oswaja trudne tematy związane z adopcją i rodzina zastępczą. Trudne, ale jak ważne!

czwartek, 9 listopada 2017

Obsesja

Podobało mi się i to bardzo. Po lekturze "Szeptuchy" trochę się bałam, czy autorka udźwignie powieść zupełnie od niej odmienną i umiejscowioną w innych realiach. Tu natura, kwiatki, czary, zabobony i wiejskie gusła, a tu medycyna, szpital, psychologia i szara codzienność lekarzy. Na szczęście udało się i to nawet całkiem zgrabnie. 
Kiedy poznajemy Joannę Skoczek, jest ona na zakręcie swojego życia. Zostawiła za sobą nieudane małżeństwo i przeniosła się, wraz z sierściuchem o imieniu Kołtun, do Warszawy. Joanna chce po prostu zapomnieć. Nie ma ochoty na nowy związek, a jedyne co może w tym momencie przyjąć od drugiego człowieka, to przyjaźń. Niestety Panowie wokół niej są odmiennego zdania. Koło Joanny namolnie kręci się Łukasz będący pracownikiem szpitalnej pralni oraz chirurg Tomek, znany z licznych podbojów kobiecych serc. Jakby tego było mało, Asia w swojej szafce znajduje listy od tajemniczego wielbiciela. Poczałkowo nieśmiałe, ale im dalej, tym gorzej... 
Żeby nie było zbyt obyczajowo, jest też wątek kryminalny. Pewnego dnia na terenie szpitala, pracownik odbierający odpady medyczne znajduje zwłoki. Policjant prowadzący sprawę podejrzewa, że seryjny morderca sprzed kilku lat na nowo rozpoczął swoją działalność. Jeśli tak rzeczywiście jest, to oznacza, że Policja w najbliższym czasie będzie miała masę roboty. Seryjny morderca sprzed kilku lat działał profesjonalnie i mistrzowsko zacierał za sobą ślady. Jego morderstwa łączyło jedynie to, że wszystkie ofiary miały czarne, kręcone włosy i wszystkie w chwili znalezienia były brutalnie okaleczone...
"Obsesję" przeczytałam z wyjątkową przyjemnością To powieść, która wsysa czytelnika i trudno potem przejść do życia codziennego. Należy podkreślić, że to nie fabuła mnie tak wciągnęła i nie świetnie skrojeni bohaterowie... ochów i achów na ten temat można znaleźć w sieci mnóstwo. Mnie urzekła atmosfera powieści. Kiedy Joanna szła przez piwniczne korytarze szpitala, ciarki miałam na plecach. Kiedy słyszała za sobą kroki, nie mogłam się powstrzymać, aby nie obejrzeć się i nie sprawdzić, co się dzieje za moimi plecami. Naprawdę, kreowanie klimatu i atmosfery grozy Pani Miszczuk ma w małym paluszku. 
Z drugiej strony były takie rozdziały, kiedy pokładałam się ze śmiechu. Dialogi Asi z Kołtunem są po prostu mistrzostwem świata. Podobnie lekko ironiczne rozmowy naszej bohaterki z Policjantem (którego imienia niestety nie pamiętam). Są lekkie, frywolne i poprawiają humor czytelnika. I nagle pac - kolejny rozdział znowu ciężki, mroczny i aż lepki od strachu. Tak właśnie Pani Miszczuk się ze mną zabawiała od pierwszej do ostatniej strony powieści. I powiem Wam, że mi się to podobało! 

czwartek, 2 listopada 2017

Czasami kłamię

Macie nieraz tak, że nie możecie oderwać się od książki? Czytacie wszędzie gdzie tylko można, co więcej - czytacie nawet tam, gdzie nie można. Ja tak mam - rzadko, ale zdarza mi się. "Czasami kłamię" doprowadziło mnie własnie do takiego stanu. Ciekawość, jak to wszystko się skończy, to jedno. Druga strona medalu to ciągłe otwieranie oczu ze zdziwienia. Właściwie po każdym rozdziale należało zmienić swój pogląd na sytuację. Każdy rozdział przynosił zaskoczenie i każdy powodował dreszczyk emocji. 
"Czasami kłamię" to powieść z dreszczykiem. Nie chodzi o to, że to horror. thriller czy coś w tym guście. Nie. Chodzi o to, że autorka wytworzyła taką atmosferę, że ciarki przechodzą po plecach. A przecież tłem są święta Bożego Narodzenia...
"Nazywam się Amber Reynolds . Powinniście wiedzieć o mnie trzy rzeczy:
1. Jestem w śpiączce.
2. Mój mąż już mnie nie kocha.
3. Czasami kłamię."
Cała powieść jest taka, jak ten cytat. Tajemnicza. Intrygująca. Ciemna. Zaczyna się dość niewinnie, bo oto poznajemy Amber, która jest prezenterką radiową. Można powiedzieć, że jest szczęśliwa, choć widoczne są pewne rysy, które pozwalają wątpić w pełnię szczęścia. I nagle spotykamy Amber w szpitalu. Dziewczyna jest w śpiączce, ale resztkami świadomości rejestruje wszystko to, co dookoła niej się dzieje.  Nie wiadomo, dlaczego znalazła się w szpitalu, nie wiadomo co było przyczyną jej stanu. Nie może sobie przypomnieć ostatnich dni, które doprowadziły ją do tego, że leży samotna i otępiała na szpitalnym łóżku.  Nie ulega jednak wątpliwości, że się boi. Emocje i strach budzą się podczas odwiedzin różnych osób - i tych dobrych... i tych złych...

Życie Amber to dla czytelnika trzy płaszczyzny: Teraz, Niedawno i Kiedyś. Teraz to szpital, choroba i gorączkowe próby przypomnienia sobie, co się właściwie wydarzyło. Niedawno to obiektywne (czy aby na pewno?) przedstawienie tego, co wydarzyło się na kilka dni przed wypadkiem, a kiedyś... no właśnie. Kiedyś to pamiętnik dziewczynki. Pamiętnik, który wiele gmatwa i wszystko wyjaśnia. I kiedy już czytelnik przeczyta i zrozumie, to szczęka mu opada i musi ją zbierać z chodnika. I nawet jak już pozbiera, to wytrzeszcz oczu ze zdziwienia pozostaje na długi czas. 
Bardzo, bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ta powieść. Cudownie się ją czyta, a wartka akcja nie pozwala się od niej oderwać. Niesamowita. 

Skradzione godziny

Książka skusiła mnie zapowiadaną na okładce tajemnicą i zagadką z historią miłosną w tle. Tymczasem urzekło mnie zupełnie coś innego. Urzekł mnie klimat powieści i jej specyficzny charakter.  "Skradzione godziny" to Hiszpania zaraz po rządach Franco, która w jakiś sposób pomalutku wstawała z kolan. To społeczeństwo, które nie bardzo radziło sobie z odzyskaną wolnością, ówczesne kobiety... rewelacja. Naprawdę warto zanurzyć się w tym świecie. 
A oto hiszpańska rodzina - rodzina, jakich wiele. Mama tata, dwoje dzieci i dziadek, który pewnego dnia pojawił się w drzwiach domu córki. Anzelm przez długi czas mieszkał w Argentynie i tam zbił majątek, jednak po śmierci żony uznał, że czas wrócić do córki, do Hiszpanii. Wydaje się, że przybył do niej z tęsknoty za rodziną. Nic bardziej mylnego.  
Za płotem inna rodzina.  Mama tata trójka dzieci i babcia. Rodzina żyjąca w ciągłym strachu przed despotycznym ojcem, który tłucze dzieciaki, wyzywa żonę... jedyną osobą, którą szanuje jest jego matka Carmen. Niestety, kobieta cierpi na demencję starczą i niewiele pamięta ze swojego życia. 
Pewnego dnia dziadek Anzelm umiera. Nie byłoby w tym nic dziwnego - taka kolej rzeczy - gdyby nie to, że kiedy Roberto go znalazł, dziadek w dłoni ściskał karteczkę z napisem: "Powiedz mi że mnie kochasz..." Roberto nie może zapomnieć o tym szczególe, a tajemnica z tym związana staje się jego obsesją. 
Losy obu rodzin przeplatają się i zawijają niczym dym unoszący się nad ogniskiem. Każdy z bohaterów ma coś do ukrycia, każdy ma coś, czego nie chce ujawnić. Należy podkreślić, że są to bardzo różne rodziny. Rodzice Roberta są prawnikami - inteligentni i mądrzy ludzie, którzy z nadzieja patrzą w przyszłość. Niestety miłość między nimi wygasła, co sprawia, że każdy z nich pragnie na nowo ułożyć sobie życie. Zszokowało mnie to, w jak suchy i bezemocjonalny sposób o tym mówili. Rozwód, separacja, nowe życie... tylko dzieci rozpaczały, bo świat im się zawalał. 
Zupełnie inaczej wyglądała sprawa z rodziną Ramona, który jest najbliższym przyjacielem Roberta. Tu widać konserwatyzm i dominującą rolę mężczyzny w rodzinie. Ojciec Ramona wydaje się być despotycznym łajdakiem, który znęca się psychicznie i fizycznie nad rodziną. Jednak - jak to w bajkach bywa - nic nie okazuje się być takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. 
Urzekła mnie ta powieść i przyznam się, że przeczytałam ją w jeden dzień. Cóż - tak to jest kiedy spotkamy na swojej drodze bestseller. Kiedy już czytelnik wsiąknie w tę magiczną szarość hiszpańskiej codzienności, niechętnie się z niej wydobywa. Dwie rodziny, dwa różne światy i sieć powiązań, które oplatają ich członków jak niewidzialny sznur. Przeszłość mieszka się z teraźniejszością a miłość z jej brakiem. 
Bardzo szybko domyśliłam się. co łączy te dwie rodziny, jednak przez długi czas prześladowała mnie myśl, że młode pokolenie bardzo łatwo popełnia te same błędy co ich przodkowie i to zupełnie nieświadomie. Tak jakby pewne działania przenoszone były w genach. Ale cóż - takie jest życie.