piątek, 5 stycznia 2018

Jak zawsze

Kiedy byłam mała.... ale to brzmi... :-)  Dobra. W czasach mojej młodości miałam ulubioną książkę pt. "Godzina pąsowej róży". Główna bohaterka, na co dzień żyjąca w 1960 r., przeniosła się w czasie do XIX wieku i tam próbowała dostosować się do warunków - że tak to określę - zastanych.  Niby rok 1960 od 1880 dzieli niespełna 80 lat, ale technologicznie kosmos. "Jak zawsze" to taka "Godzina pąsowej róży" dla dorosłych. Oczywiście w dużym uproszczeniu, ale przez całą lekturę, gdzieś z tyłu głowy kołatała mi myśl o podobieństwie między tymi powieściami. Tylko wydźwięk zupełnie inny. W "Godzinie pąsowej róży" postęp ludzkości zadziwiał i powalał na kolana, natomiast po lekturze "Jak zawsze" pozostał żal, że zmarnowaliśmy tyle okazji do lepszego życia. 
Powieść wciągająca i szalona, ale to u Pana Miłoszewskiego nie zaskakuje. Autor znany i nagradzany, jednak dotychczasowa twórczość mi znana, to głównie kryminały, a "Jak zawsze" do tego gatunku stanowczo nie należy. Bo jest to... na pewno książka obyczajowa... trochę melancholijna z jednej strony... niezwykle szalona z drugiej... a z trzeciej to po prostu analiza naszego społeczeństwa. Taka prześmiewcza, spontaniczna i żywiołowa, a jednocześnie... smutna. 
Staruszkowie, których poznajemy na początku powieści, są wyjątkową parą. Ona całe życie pracowała na etacie, bez większych przygód i uniesień. Dom praca dziecko - zwyczajnie, jak większość z nas. On całe życie był wziętym psychologiem i to własnie nauce poświęcił wszystko. Żona i syn byli niejako obok, choć zawsze kochani i szanowani. Kiedy poznajemy Grażynę i Ludwika szykują się Oni do obchodów pięćdziesiątej rocznicy swojego ślubu. Oboje robią rachunek zysków i strat, oboje dochodzą do wniosku, że mogli żyć lepiej i więcej. Nic więc dziwnego, że kiedy cofnęli się w czasie do połowy XX wieku, oboje zaczęli analizować, co można by zrobić inaczej. Warto przekonać się, co z tego wyniknie.   
Wyraźnie to powiem i podkreślę: losy naszej pary są w tej powieści drugorzędnym wątkiem. Na pierwszym planie jest bowiem nasz kraj (jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi) i jego ustrój polityczny. Polska, do której przenieśli się Ludwik i Grażyna, nie jest zdominowana przez Związek Radziecki. Naszym sojusznikiem i Wielkim Bratem jest Francja. Prezydentem Polski jest Eugeniusz Kwiatkowski, a Gierek i Jaruzelski  działają w opozycji. Świetnie się bawiłam czytając opisy codziennego życia Polaków i obserwując zmagania naszych bohaterów. Wszystko jest tam inne. Na środku Warszawy powstało miejsce, w którym - ku przestrodze potomnych - pozostawiono gruzy wojennej Warszawy. Stolicę odbudowano na wzór Paryża, a w sklepach i urzędach słychać język francuski. Zamiast Czechosłowacji wkraczamy do Algierii, a zamiast Unii Europejskiej mamy Unię Słowiańską, z Gomułką na czele. 
Trudno tu mówić o perypetiach bohaterów, bo to nie na nich skupia się uwaga czytelnika. Uważam,  że powieść można ująć w jednym banalnym zdaniu: staramy się jak możemy, a wychodzi jak zawsze. Autor pokazuje nam, że jako naród - choćbyśmy wygrali górę złota, odkryli złoża ropy, czy też wszyscy, jak jeden mąż, dostali okazję spełnienia swoich marzeń - nie mamy szans na powodzenie. Wyjdzie jak zawsze. Zmarnowane szanse i niewykorzystane możliwości to drugie imię Polski. 
Koniec narzekania, teraz trochę "fanu". Jest taki fragment, w którym Grażyna przyznaje się znajomemu, że przybyła z przyszłości. On żył w przekonaniu, że w XXI wieku na księżycu będą miasta, a w kosmosie będziemy poruszać się niczym tramwajami po ulicach. Mars skolonizowany, transport powietrzny niczym komunikacja miejska... nic bardziej błędnego! Grażyna uświadomiła go, (i przy okazji mnie) że rozwój poszedł w zupełnie inną stronę. To nie na kosmosie oparliśmy wynalazki a na miniaturyzacji właściwie wszystkiego. Kiedy opisywała przyjacielowi nowinki technologiczne otwierałam oczy ze zdziwienia że tego do tej pory nie zauważyłam. Przecież wszyscy wiemy, że komputer, tablet, czy komórka nie były wtedy znane, ale wyobraźcie sobie, że opowiadacie to osobie żyjącej w latach 60 XX wieku. Szał po prostu. Trudno pojąć, że do zdjęć nie potrzeba kliszy, że można drukować wszystko w zaciszu domowym czy też, że encyklopedie i słowniki nie bardzo mają racje bytu. Sieć, przechowywanie danych, sms-y - trudno to zrozumieć. 
Świetna powieść, której na pewno nie można czytać jednym tchem. Można się zatrzymać, przeanalizować i pokwękać o straconych szansach, ale można też podziwiać wyobraźnię autora i szaleństwo tak wykreowanego świata.  Na pewno do niej wrócę. Pierwsze czytanie miało na celu poznanie losów Grażyny i Ludwika. Drugie czytanie natomiast pozwoli na poznanie tamtejszej Polski. Czy lepszej? Patrząc na zakończenie to nie wiem... 

3 komentarze:

  1. Jestem ciekawa tej książki. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam mieszane odczucia, co do tej ksiazki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A czytałaś? Bo ja przed lekturą też tak trochę kręciłam nosem i ciekawa jestem czy Twoje mieszane uczucia też wynikają z jakiegoś takiego... nie wiadomo czego, czy też już czytałaś i nie podobało Ci się?

      Usuń