Kiedy byłam dzieckiem, książek w sklepach było jak na lekarstwo. Pamiętam moją Mamę, która stała pół dnia w księgarni, bo akurat dostarczono "Piotrusia pierwszaka", "W dolinie Muminków" i "Fizię Pończoszankę". Mama kupiła mi wszystkie trzy i czytałam je w kółko, póki znowu czegoś nie "rzucili". Im byłam starsza, tym było lepiej, ale do dzisiaj zazdrośnie zerkam na półki moich dzieci, gdzie mienią się tęczowe okładki, a tematyka poraża różnorodnością. Lecząc więc braki z dzieciństwa, zdarza mi się sięgać po książki dzieciaków, zwłaszcza z półki należącej do Starszej. Podbieram jej takie, które czyta z wypiekami na twarzy, a po zakończeniu lektury pada znamienne: "Mama czad książka! Musisz ją przeczytać! Tak właśnie było ze "Złotym szyfrem".
Emilly i James są dobrymi przyjaciółmi i sąsiadami jednocześnie. Poznajemy ich na bankiecie wydanym z okazji odnalezienia przez nich zaginionych dzieł Edgara Allana Poe. Przygody związane z tym wydarzeniem możemy poznać w pierwszym tomie Pożeraczy książek, na szczęście to jedyne nawiązanie do wcześniejszych perypetii dzieciaków. Akcja "Złotego szyfru" zawiązuje się już na bankiecie, kiedy Emilly zauważa podejrzane zachowanie nauczyciela historii. Nie ulega wątpliwości, że ma on coś do ukrycia, a jego zachowanie pobudza dzieciaki do działania. Szybko wpadają na trop pewnego listu i dowiadują się o istnieniu Złotego Szyfru. Emilly i James podejmują próby złamania złotego szyfru, który ma ich zaprowadzić do ukrytego skarbu. Zadanie jest trudne zwłaszcza, że tajemniczy Feniks ciągle rzuca im kłody pod nogi. Strach budzi również klątwa spoczywająca na każdym, kto próbuje rozwikłać zagadkę złotego szyfru. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że klątwa wciąż działa, przez co nasi bohaterowie wpadają w coraz to nowe tarapaty.
Akcja dzieje się szybko i sprawnie. Nie ma czasu na nudę, a czytelnik ciągle zadziwiany jest kolejnymi zagadkami. Świetnym pomysłem jest to, że mały czytelnik może z powodzeniem popróbować samodzielnego tworzenia szyfrów. W książce są rysunki i tabelki, dzięki którym zrozumienie zasady tworzenia szyfrów jest banalnie proste. Dziecko może samo odszyfrowywać tajemnicze zdania, a potem... cóż, karteczki z zaszyfrowanymi zdaniami pałętają się w mojej kuchni w ilości ponadprzeciętnej...
Atrakcji podczas lektury na prawdę nie brakuje. Mamy tajemnicze szyfry, zakopane okręty tajemnicze skrytki i pożary nękające rodzime miasto bohaterów. Zagadki, tajemnice i szyfry wprost atakują czytelnika i domagają się rozwiązania. Rewelacyjna powieść dla każdego młodego czytelnika.
Zachwycił mnie pomysł przedstawiony w książce, będący podstawą całej fabuły. To klub Łowców Książek, który działa na zasadzie książkowego geocaching ‘u. Polega on na ukrywaniu książek w różnych punktach miasta, a następnie na rzucaniu wyzwań innym uczestnikom gry. Wszystkie ukryte zadania i książki prezentowane są w programie komputerowym, do którego dostęp mają Łowcy Książek. Pewnie niejeden z Was dałby wiele, aby powstał u Was taki Klub. Sama bym chciała!
Cała powieść jest pełna nawiązań do różnych książek i powieści. Pełno tu cytatów, anegdotek z życia pisarzy i aluzji do wielu bardzo znanych książek. Prawdziwa gratka dla każdego "książkochłona". Często zagadki oparte są właśnie na cytatach, a do ich rozwiązania potrzebna jest znajomość klasyki literatury.
Powieść została zilustrowana - może nie bogato, ale na tyle, aby przełamać nudę monotonnie zapisanych stronic. Proste czarno - białe ilustracje cieszą oko i pobudzają wyobraźnię
"Złoty Szyfr" jak żadna inna książka zasługuje na miano powieści przygodowej. Szkoda, że nie jest lekturą szkolną. Gdyby była - myślę, że grono fanów czytelnictwa wzrosłoby diametralnie! Warto podsuwać ją swoim pociechom, a jeżeli macie ochotę powrócić do swoich dziecięcych marzeń o poszukiwaniu skarbów - sami po nią sięgnijcie. Warto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz