niedziela, 20 maja 2012

Krąg magii - Księga Daji

Bajki dla dzieci to coś, co tygryski lubią najbardziej. Chyba wszystkie dzieci przepadają za rycerzami, księżniczkami, smokami i nadzieją, że wszystko skończy się dobrze. A dorośli? Dorośli mają fantastykę. Problem tkwi jednak w tym, że odmian literatury fantastycznej jest mnóstwo i nie wszystko mi odpowiada. "Krąg magii" trafił. W samo sedno.
Tym razem przychodzi kolej na Daję. To właśnie ona i jej moc związana z ogniem są bohaterami trzeciej części serii. Daja przy produkcji gwoździ wytwarza stalową roślinę, która zdobywa serca kupców z "Dziesiątej karawany". Kupcy postanawiają za wszelką cenę zdobyć stalową roślinę. Problem tkwi w tym, że Daja została wymazana z kręgów kupców i jako osoba "spoza" nie istnieje, a tym samym nie można z nią negocjować ceny. Daja jest rozdarta pomiędzy swoimi przyjaciółmi, a tęsknotą za tym co było, za swoimi korzeniami i kupieckimi zwyczajami. Obok jej uczuć w powieści dzieje się wiele. Magia przyjaciół splata się, co niesie za sobą wiele problemów. Briar niszczy drogocenne krokusy, Sandra niszczy drogocenny haft.... wszystko to powoduje, że młodzi czarodzieje tracą pewność siebie. Tymczasem Dolina Złotej Grani potrzebuje magów z całą ich mocą. Od wielu lat nękana jest suszą i pożarami i tylko magiczne siły chronią ją przed całkowitym zniszczeniem w płomieniach. Jak łatwo się domyślić to właśnie Daja będzie musiała zmierzyć się z pożarami, ogniem i mocą płomieni...
Powiem szczerze, że uwielbiam takie książki. Ot bajka dla dorosłych i nikt nie próbuje udawać że jest inaczej. Tak jak urzekły mnie dwa pierwsze tomy, tak i trzeci nie zawiódł moich oczekiwań choć przyznam,  że najmniej mnie zachwycił. Co nie oznacza że był nieciekawy. Wręcz przeciwnie - jak większość bajek ta również porwała mnie do swojej krainy.  Jednak główny wątek to nie szybka akcja i gwałtowne zmiany w dziejach bohaterów jak to miało miejsce w drugim tomie. Trzeci tom zwalnia obracając się głównie wokół uczuć i rozterek Daji. Dopiero w drugiej części książki akcja gwałtownie się rozkręca, aż parzy - dosłownie i w przenośni.
Wszystkie trzy tomy zachwyciły mnie dopracowaniem magicznego świata. Autorka w żadnym miejscu nie pozwoliła sobie na niedoróbki. Wszystko - od  głównych bohaterów zaczynając, a na wyposażeniu zamkowej kuchni kończąc  - jest dopracowane i przemyślane. To świat, w którym czytelnik chciałby być i przeżywać magiczne przygody. Świat, który mnie porwał i zachwycił szczegółami, drobiazgami i dopracowaną codziennością magicznego życia.
Jeżeli macie ochotę zanurzyć się w świat magii - polecam. Zacznijcie jednak od Księgi Sandry i Księgi Tris, a dopiero potem dajcie się porwać księdze Daji. Warto!

środa, 16 maja 2012

Cóż ca cudowna krowa! (Przygody krowy Balbiny)

Czy znacie Reksia? Bolka i Lolka? Gąskę Balbinkę z jej przyjacielem Ptysiem? Misia Uszatka z nieodłącznymi kumplami? Tych bohaterów zna prawie każdy - zarówno dorosły jak i dziecko. Gdyby Pani Iwona Kocińska wymyśliła i opisała "Przygody krowy Ballbiny" trochę wcześniej - na pewno ta przesympatyczna krówka dołączyłaby do grona kultowych postaci kreskówek.
Krowa Balbina jest naprawdę urocza. Ma rogi, ogon, łaty i uwielbia kiedy się ją głaszcze. Cechą charakterystyczną Balbiny jest to, że ma jeden róg i pół drugiego. Okazuje się to bardzo przydatną cechą ponieważ ułatwia wiele czynności jak np. zbieranie poziomek dla małej Dorotki. Krowa Balbina ma też śmieszną krótką grzywkę. Przyjaciele Balbiny żartują, że w nocy nakręca ją na lokówkę. Ponadto Balbina jest strasznym łakomczuchem i ma słaby wzrok. Najbardziej na świecie lubi jeść rumianki dzięki czemu daje  rumiankowe mleko. I jak tu nie kochać takiej krowy? 
Krowa żyje na podwórku Babci i Dziadka wraz z przyjaciółmi: kotem Filipem, psem Nestorem i - jak to na wsi bywa - z wieloma innymi wiejskimi Zwierzakami. Razem przeprowadzają małego czytelnika przez cztery pory roku i wiejskie życie, które obfituje w ciekawe zdarzenia i przygody. Maluch może dowiedzieć się, że pierwszym znakiem wiosny są przylatujące bociany, że latem można zbierać poziomki i robić kompot z jabłek, że dziki uwielbiają jeść żołędzie, jesienią są wykopki, a zimą niestety krowa nie wychodzi na łąkę tylko siedzi w oborze  i nudzi się. 
Książka jest przecudownie ciepła. Nie jestem polonistą, ale też nie trzeba nim być, żeby wyczuć wiele serca, serdeczności, i ciepła w słowach, które opisują życie Balbiny. "Przygody Balbiny" nie są skomplikowane - ot tyle, żeby maluszek nie stracił uwagi i zainteresowania. Do tego wszystkiego należy dołączyć emocjonalną wiedzę którą podczas lektury możemy przekazać naszemu dziecku: o najbliższych trzeba dbać,  nie można krzywdzić innych i nie należy myśleć tylko o sobie. Te oczywiste prawdy ujęte są w zwykłe, proste, docierające do małego serduszka słowa. Zresztą oto próbka:
"To normalne, że się kłócą. Mają różne charaktery - myślała sobie. - Ale czemu zamiast rozmawiać zaczynają się bić? Tego nigdy nie zrozumiem. To takie proste. Nie chcesz, żeby Cię bili inni, ty też nie rób tego. Proste prawda? 
Oczywiście - jak to w bajkach "Skrzata" bywa" - książka jest ślicznie wydana. Twarda oprawa, magiczne wręcz ilustracje, gruby elegancki papier - to wszystko sprawia, że Krowa Balbina idealnie nadaje się na książkowy prezent na dzień dziecka. Polecam. 

poniedziałek, 14 maja 2012

Cichy wielbiciel

Są książki śmieszne, są ksiażki sensacyjne, są też książki straszne. Nie chodzi mi o książki z wampirami czy też thillery, bo takich nie lubię. Chodzi mi raczej o taki strach życiowy, o strach przed tym co może się wydarzyć. Kiedy książka jest słaba, taki strach jest odczuwany jakoś tak sztucznie. Jednak kiedy książka jest dobra, a autor gra rolę swoistego rodzaju psychologa grając czytelnikowi na emocjach i uczuciach... wtedy się dzieje dużo.
Stalking jest pojęciem stosunkowo młodym i dającym  wiele do myślenia. Nie każdemu bowiem mieści się w głowie, że kwiaty, prezenty sms-y  i miłosne wyznania mogą przybrać cechy psychicznego znęcania się nad wybranką serca. Mogą zniszczyć życie obdarowywanej osobie, co więcej - mogą pozostawić rany w psychice do końca życia.
Młoda, śliczna Julia jest dziewczyną jakich wiele. Mieszka z koleżankami w wynajętym mieszkaniu, pracuje i próbuje ułożyć sobie życie. Ma wiecznie pracującego chłopaka, przyjaciół i rodziców, którzy wspierają ją na każdym kroku. Pewnego dnia otrzymuje wielki bukiet kwiatów. Jeden bukiet przemienia się w setki wiązanek, tysiące sms - ów, prezenty, upominki.... Początkowo wszystkim dookoła wydaje się to bardzo romantyczne. Cichy wielbiciel zbyt nieśmiały by się ujawnić - która kobieta o tym nie marzy? Problem w tym, że ten wielbiciel wysyła dziennie setki sms - ów, często o lekkim zabarwieniu erotycznym, co więcej otumania Julię, wnika w jej mózg i niszczy jej  życie.
"Cichy wielbiciel" jest specyficznym kryminałem. Tu nie ma zbrodni i zagadki w stylu kto zabił. Nie ulega jednak wątpliwości że jest ofiara i jest sprawca. Jest nawet specyficzna zbrodnia zwana stalkingiem, która od niedawna w polskim kodeksie karnym zagrożona jest karą pozbawienia wolności do lat trzech lub, w przypadku doprowadzenia ofiary do próby samobójczej, do 10 lat.
Olga Rudnicka po lekturze "Cichego wielbiciela" ogromnie zyskała w moich oczach. Jest autorką niesamowicie wnikliwą, mistrzynią kreowania postaci. Każda postać w tej książce jest dogłębnie przemyślana; przyjaciółki, współlokatorki, mama, nawet właścicielka kwiaciarni - każda z tych postaci jest odpowiednio przedstawiona i wyposażona w niezbędne dla akcji cechy charakteru.
Książkę czyta się - a właściwie pochłania - cudownie lekko i pasjonująco. Sprawne pióro, wartka akcja, ciekawy temat, wszytko to składa się na lekturę godną polecenia.  

poniedziałek, 7 maja 2012

Pojechane podróże

"Pojechane podróże" to książka, która mnie zachwyciła, oczarowała i porwała. Literatura faktu okraszona pięknymi fotografiami. Świetne relacje ludzi z pasją. Niesamowite zdjęcia ukazujące magiczne miejsca, towarzyszące podróżnikom uczucia. Mogę tak długo... długo... Książka naprawdę mnie oczarowała.
Autorzy to podróżnicy dzielący się z czytelnikami relacjami z przeróżnych zakątków Ziemi. Jest relacja Anny Czerwińskiej z najwyższych gór świata. Historia opowiedziana przez doświadczoną himalaistkę świetnie się komponuje z relacją Roberta Maciąga, który po serii wpadek i problemów spełnił swoje największe marzenie i dotarł do Mont Everestu. Samotnie, pokonując choroby, depresję i nieuczciwość ludzką osiąga swój cel. Moje serce zdobyła też relacja z podróży do Pakistanu po ciężarówkę. Śliczną, kolorową, wesołą staromodną ciężarówkę! Pojazd ten ma bieg wsteczny za to nie ma ręcznego hamulca. "Prędkościomierza, wskaźnika temperatury silnika, poziomu paliwa też nie ma ale - co bardzo istotne, jest osiem klaksonów".   Podobała mi się też relacja podróżników idących śladem więźniów, którym udało się uciec z sowieckiego łagru pod Jakuckiem. Ludzie ci wędrowali przez Syberię, Mongolię pustynię Gobi i Tybet aż do Indii. Dokonali czegoś co wydaje się niemożliwe. Teraz świetnie wyposażona ekipa idzie w ślady więźniów łamiąc sobie głowy jak grupie wychudzonych i wynędzniałych ludzi udało się przeżyć w tak nieprzyjaznych warunkach. Ucieczka została opisana przez Sławomira Rawicza w książce pt. "Długi Marsz", która czeka na mojej półce w kolejce na przeczytanie. 
Relacji jest siedemnaście - każda opisana z wielką pasją  i miłością do odwiedzanych miejsc. Czytelnik ma wrażenie, że autorzy żyją w innym świecie. Nie ma tu codziennej rutyny - praca, dzieci, dom, tylko pasjonujące i pełne przygód życie. Dopiero później uświadamiamy sobie, że to też są zwykli ludzie tyle że ich serca przepełnia ogromna pasja i miłość do podróży, która pomaga zwalczyć trudności i przeciwności stające na drodze do celu. Każdy z podróżników ma swój dom, pracę, studia, ale zawsze na pierwszym miejscu jest podróż. 
Z książki bije jeszcze jedno przesłanie. Cokolwiek byśmy nie zrobili zawsze Matka Ziemia pokaże nam, że Ona tu rządzi, a człowiek jest jedynie dodatkiem. Większość podróżników podkreśla szacunek do przyrody, a już poniższe zdjęcie jest wyjątkowym dowodem na szacunek i miłość do świata. 
Każda relacja jest inna; zresztą każdy z podróżników ma inny styl pisania. Kilka relacji napisanych jest  dość topornym językiem (o dziwo nie przypadła mi do gustu relacja Jarosława Kuźniara, który jak na dziennikarza nie popisał się). Większość jednak czyta się jak po maśle. Lekkie pióro w połączeniu z pięknem opisów i świetnymi zdjęciami tworzą porywającą całość. 
Czytelnik ma problem z tą książką która pęta i więzi. Kiedy zaczynamy czytać wyobraźnia pracuje pełną parą. Natomiast kiedy próbujemy przerwać i odłożyć książkę bardzo trudno jest wrócić do rzeczywistości. Potrzeba chwili, aby zaakceptować to, że siedzi się na krześle w kuchni, a nie w traktorze mknącym przez Amazonię czy też na motorze pędzącym przez Azję. Wrażenie to potęgują prześliczne zdjęcia, które ukazują każdą wyprawę w drażniących wyobraźnię czytelnika szczegółach. 
Kiedy pierwszy raz wzięłam w ręce "Pojechane podróże" uderzyła mnie waga tej książki. Jest ona po prostu ciężka jednak nic dziwnego. Z racji dbałości wydawcy o szczegóły książka została wydana na kredowym papierze. Jak wiadomo nie ma lepszego sposobu na prezentowanie zdjęć. Po pierwszym przekartkowaniu byłam wdzięczna że wydawca poświęcił wagę książki na rzecz podkreślenia piękna prezentowanych fotografii. Bo tak naprawdę "Pojechane podróże" to piękny album, którego lekturę rozpoczyna się od wąchania kartek i sycenia wzroku przepięknymi fotografiami. Dopiero potem człowiek zaczyna zauważać literki i czytać... czytać... czytać... 

środa, 2 maja 2012

Motyl

Zrobiła na mnie książka wrażenie, oj zrobiła. Problem mam ogromny ze zrecenzowaniem tej książki. Bo jak napisać cokolwiek sensownego o książce, która przewróciła moje spojrzenie na świat do góry nogami? Jak ująć wrażenie bezsilności i przerażenie, że choroba Alzheimera mogłaby spotkać kogoś, kogo kocham. Jak oddać uczucia, które kłębią się w głowie czytelnika i krzyczą: to niemożliwe żeby tak się działo! A jednak.
Alice jest kobietą sukcesu. Wykłada na Harwardzie, ma na swoim koncie książkę, przygotowuje studentów do doktoratu, odczyty, wykłady, seminaria - to wszystko jest jej pasją i sensem życia. Życie osobiste również ma dość poukładane. Mąż - również uznany naukowiec - trójka dzieci, z których każde podąża własną ścieżką. Sielankowe życie, jednak do czasu. Pewnego dnia Alice traci orientacje podczas codziennego joggingu. To wydarzenie w połączeniu z kilkoma innymi  drobniejszymi wpadkami z pamięcią powoduje wizytę u lekarza. Początkowo diagnoza jest prosta: przemęczenie, stres, dolegliwości związane z menopauzą. Dopiero po dokładniejszych badaniach pada wyrok - choroba Alzheimera. Alice niebo spada na głowę. Kobieta zmuszona jest zwolnić, pozamykać wiele rozdziałów ze swojego życia. Zdaje sobie sprawę, że pewnego dnia stanie się ciężarem dla bliskich, dlatego też szykuje sobie plan B. W swoim organizerze programuje przypomnienie tak, aby codziennie o ósmej rano musiała odpowiedzieć na pięć prostych pytań związanych z życiem codziennym. (np. ilość dzieci, adres domu, adres uczelni) Jeżeli będzie miała problem z udzieleniem odpowiedzi wówczas w komputerze ma odszukać folder o nazwie "Motyl" który... nietrudno sobie wyobrazić co ten folder zawiera. Alice nie przewidziała jednak, że życie i choroba spłatają jej niesamowitego figla... 
Choroba pozbawia ją wszystkiego, wiedzy, wspomnień, uczuć. Najstraszniejsze koszmary, które nawiedzają kobietę w początkowych stadiach choroby spełniają się. Tylko czy aby rzeczywiście sa takie straszne? Dla najbliższych chorej osobie na pewno tak, ale dla samej Alice? 
"Motyl" udowadnia, że choroba Alzheimera jest chorobą wielu osób. Osoba chora niewątpliwie cierpi, jednak mam wrażenie że najbliżsi przeżywają to wszystko dużo bardziej, zwłaszcza w ostatnim etapie choroby. 
Książka zawiera kilka medycznych pojęć i sformułowań jednak jest ich tylko tyle, aby uprawdopodobnić całą historię. Autorka nie zamęcza nas opisami leków i ich działaniem. Ważniejsze jest życie i odczucia bohaterki i jej rodziny. Lekkimi słowami, delikatnymi opisami czytelnik dostaje coraz to mocniej po psychice. Przy końcówce książki już po prostu chciałam skończyć. Bolało mnie obserwowanie jak pełna życia i energii inteligentna kobieta zamienia się w osóbkę, która nie potrafi żyć i funkcjonować w społeczeństwie. 
Wielkie BUM dla mojego postrzegania świata. Uderzyło mnie zwłaszcza stwierdzenie bohaterki o tym, że bez żadnego zastanowienia zamieniłaby się z chorymi na raka. Dlaczego? Bo z rakiem można walczyć, można mieć nadzieje, której Alzheimer w najmniejszym stopniu nie daje. Jest niewyleczalny. I już. 

sobota, 28 kwietnia 2012

Przemiana

Wiem, że nie jestem oryginalna, ale zakochałam się w twórczości Jodi Picoult. Pierwszą książkę pożyczyła mi koleżanka z pracy (dzięki Gosiu) i po lekturze wsiąkłam. Teraz każda pozycja, wypatrzona w bibliotece jest moja. Tym razem przyszła kolej na "Przemianę". 
Poznajemy Junę - kobietę, której los nie oszczędza. Pierwszy mąż zginął w wypadku samochodowym, drugi również nie żył długo. Wraz z Jej siedmioletnią córeczką został bestialsko zamordowany przez przypadkowego cieślę, który pewnego dnia zapukał do drzwi jej domu i poprosił o pracę. Juna pragnie śmierci, jednak jest coś co cienką nitką trzyma ją przy życiu. To maleństwo dojrzewające pod sercem. Kiedy córeczka przychodzi na świat okazuje się, że ma poważną wadę serca i potrzebuje przeszczepu. Po kilku latach znajduje się dawca - człowiek ten bardzo pragnie oddać swoje serce potrzebującej dziewczynce Ona jednak się nie zgadza ponieważ potencjalny dawca jest mordercą jej ojca i siostry. Nawet jeżeli dziewczynka zgodziłaby się na przyjęcie serca to na drodze do przeszczepu stoi jeszcze jedna przeszkoda. Dawca został skazany na karę śmierci, która ma być wykonana przez iniekcję czyli wstrzyknięcie trujących substancji do organizmu. To powoduje że organy nie nadają się do przeszczepu. Rozpoczyna się walka o wszystko... o zmianę sposobu wykonania kary śmierci, o prawdę, o wiarę i ... o miłość. 
Książka porusza trudne tematy. Czytelnik zastanawia się nad sensem życia, nad szacunkiem do niego. Przekonujemy się, że nawet to, co wydaje się na sto procent prawdziwie i udowodnione może okazać się zupełnie inne. Autorka "bawi się" wiarą katolicką i pokazuje, że pewne od tysięcy lat uznawane prawdy można bez trudu podważyć.
Autorka spotyka się z wieloma zarzutami np. kwestia pisania wszystkich książek wg tego samego schematu.  Rzecz w tym, że rzeczywiście można ten schemat szybko wyczuć, ale czy to cokolwiek przeszkadza? Jej twórczość porusza tak trudne tematy, a zakończenia są tak zaskakujące, że po lekturze długo nie można się otrząsnąć. 
Podsumowując: książkę należy wziąć do rąk tylko wówczas, kiedy dysponuje się sporą ilością wolnego czasu. Dlaczego? Ponieważ kiedy czytelnik rozpocznie lekturę, ta go wciągnie, przenicuje jego umysł na lewą stronę, a na zakończenie wypluje z ogromną ilością przemyśleń i wątpliwości. 
Serdecznie polecam. 

środa, 25 kwietnia 2012

Po czym poznać dobrą książkę dla dzieci?

Odpowiedź na pytanie zawarte w tytule postu: Po tym, że dziecko zamiast iść spać wkurza rodzica ciągłymi błaganiami w stylu: "Błagam, jeszcze jeden rozdział!" "Wstanę rano na bank tylko jeszcze poczytaj!", "Mamo proszę jeszcze chwilkę!" Szału można dostać. Przy Ciumkach było o tyle odmiennie, że sama chętnie czytałam kolejne opowiadania zawarte w książce.
"Ciumkowe historie w tym jedna smutna" są wyjątkowym zbiorem opowiadań o czteroosobowej rodzinie, która jest zwykłą rodzinką jakich wiele. Mama, tata, syn i córka są bohaterami historyjek pokazujących codzienne życie oraz sprawy, które są ważne. Mama i tata są wyjątkowo ciepłymi i tolerancyjnymi rodzicami natomiast pociechy Grzegorz i Kasia jak większość dzieci mają problemy, które wspólnie należy rozwiązać. Grześ przeżywa wielki stres związany z pierwszą spowiedzią, Kasia nie może doprosić się tiulowej sukienki do trenowania baletu. Moje serce zdobyła historia o tym, jak Ciumkowi rodzice spotkali się i zakochali, natomiast moja Starsza prawie płakała kiedy Ciumkom zdechł pies. Opowiadań w książeczce jest dwadzieścia. Ciekawe jest to, że opowiadania te są ujęte w różne formy. Pomiędzy zwykłymi opowiadaniami można znaleźć wiersz; jest też forma dramatu użyta w utworze pt. "Niezwykła ciocia Kazia - dramat w jednym akcie". Wszystkie opowiadania mają jedną wspólną cechę - są napisane tak lekkim językiem, że czytelnik kończąc jedno opowiadanie z wielką ochotą przewraca kartkę i zabiera się za lekturę kolejnego. 
Książka jest ślicznie wydana. Poręczny format, twarda okładka, bardzo żywe kolory - to wszystko powoduje, że książka jest bardzo przyjazna dla dzieci. Całość dopełniają piękne ilustracje Surena Vardaniana. Coś pięknego. 
W trakcie lektury rodzą się ogromne emocje. Są opowiadania, przy których płakałyśmy ze Starszą ze śmiechu, ale są też takie, które czytałam szybko bo widziałam, że Starsza bardzo się wzrusza. Jest też opowiadanie, którego Starsza najzwyczajniej w świecie się bała. Do dzisiaj nie zostało ono przeczytane do końca. 
Książeczka jest wyjątkowa. Mam nadzieję że w czasach księżniczek, bakuganów i innych infantylnych bohaterów zwykli Ciumkowie obronią się i szturmem zdobędą Wasze serca. 


poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Śliczna przesyłka z morderczą zawartością

Zastanawiałam się jak uczcić Światowy Dzień Książki. Los zdecydował za mnie i w ramach Kryminalnej majówki obdarował mnie w tym pięknym dniu pięknym prezentem. 
TA DAAAM!
W ramach wymianki zorganizowanej u Sabinki pod hasłem "Kryminalna majówka" otrzymałam paczuszkę od Moniki prowadzącej bloga Popołudnie z książką. A oto relacja:
Książka jak na podarunek przystało była ślicznie opakowana.
Starszej nie było w domu ...
... więc rozpakowywaniem zajął się Młodszy szczęśliwy
z powodu nieobecności Starszej. Ja Mama! Ja !
Z papieru wyłoniło się śliczne pudełeczko, jednak Młodszy
nie pozwolił nacieszyć oka. W tempie błyskawicy podniósł pokrywkę...
... i mogłam w spokoju oddać się samotnemu buszowaniu
w pudełku, gdyż Młody szczęśliwy z paczką lizaków oddalił
się, aby w spokoju popracować nad próchnicą swoich ząbków.
W pudełku znalazłam wiosenną karteczkę od Moniki.
Dzięki Monika! Trafiłaś naprawdę świetnie!
W pudełku zalazłam dwie książki (obie trafiły w mój gust),
zakładeczkę, coś do picia, do chrupania. Jako jedyna
dostałam też "zapewniacz spokojnego czytania" w postaci
paczki lizaków :-)))
A to zdjęcie zrobiłam po to, aby pokazać Wam piękne
opakowanie świetnej zawartości. 

niedziela, 22 kwietnia 2012

Książka, jeże i ekologia

Pewnego dnia Starsza wróciła ze szkoły z zadaniem z serii tych, które budzą we mnie dreszcz przerażenia. Zbliżający się "Dzień ziemi" obudził w głowie nauczycieli pomysły związane z ekologią. Zadanie domowe mojej Starszej brzmiało: przynieść własnoręcznie zrobioną ekozabawkę. Nie cierpię takich zadań. Moje zdolności plastyczne zatrzymały się na szkole podstawowej i z dreszczem przerażenia przypomniałam sobie ubiegłoroczne szaleństwa, kiedy to zrobienie wiatraka z butelki typu Pet zabrało nam pół dnia. Brrrr.....
Dobra - zrobić trzeba, nie ma rady. Jeszcze tylko na pocztę po przesyłkę i do roboty. A na poczcie niespodzianka. Przesyłka od Wydawnictwa Prószyński zawierająca książkę pt. "Ekozabawy dla małych i dużych". Oniemiałam. Zbieg okoliczności niesamowity prawda?
Pojechałam do domu i ze Starszą zabrałyśmy się do wertowania pomysłów. Czego tam nie było! Malowane słoiczki, ramki z kartonów, rekinarium, kwiatki, jeżyk i wiele wiele innych ekologicznych niespodzianek. Każda dokładnie opisana obfotografowana i ze szczegółową instrukcją obsługi. Każda opatrzona "Ekotropem" czyli ekologiczną ciekawostką rozbudzającą wyobraźnię małego czytelnika i troskę o naszą Matkę Ziemię. Wiecie na przykład, że około 70 % serwetek w Europie zrobione jest z włókiem pochodzących z recyklingu? Albo, że w Polsce zużywa się 400 milionów aluminiowych puszek rocznie? Inna ciekawostka: butelka plastikowa rozkłada się w ziemi około 500 lat, guma do żucia - 5 lat, a niedopałek papierosa po 2 latach. Wiedza, która robi wrażenie nawet na dzieciakach...
Książka pokazuje jak w trakcie zabawy wykorzystać przedmioty, które na co dzień lądują w koszu. Zużyte kartki, puste słoiki, puszki, rolki po papierze, nawet makaron - wszystko się przyda i wszystko może stanowić surowiec do tworzenia niesamowitych rzeczy. 
Podsumowując - 55 propozycji, z których każda jest pomysłem na ciekawe spędzenie wolnego czasu. 
Wracając do sprawy - ze Starszą zrobiłyśmy jeża (a nawet dwa). Zajęło nam to pół godziny; Starsza była szczęśliwa, bo miała piękne jeże, ja również (praca była bajecznie prosta), a zdobyta ocena w szkole to szóstka.  


wtorek, 17 kwietnia 2012

sobota, 14 kwietnia 2012

O Flipku, uczuciach i empatii.

Nadszedł ten moment, w którym na "Półeczce z niebieskimi migdałami" oprócz okładek książek czytanych przeze mnie i przez Starszą pojawiła się trzecia okładka opatrzona podpisem "Młodszy czyta". Oczywiście książki towarzyszą Młodemu od urodzenia, ale dopiero teraz świadomie wybiera, co chce mieć czytane na dobranoc. Pierwszą książeczką, którą z Tatą maltretowali co wieczór był hipopotamek Maks. Potem przyszła kolej na "Flipka" i ... tak pozostało do dzisiaj. Młody zapałał ogromnym uczuciem do tego zagubionego króliczka i żadna inna nie wiem jak kolorowa okładka nie jest w stanie Go odciągnąć. Czasem  jego uwagę przyciąga jeszcze "Tupcio Chrupcio", ale mam wrażenie, że główny powód zainteresowania wynika z tego, że sposób wydania "Tupcia" jest identyczny jak książeczek o ukochanym "Flipku".
O Flipku pisałam już wcześniej jako że dwie pierwsze części czytała jeszcze Starsza. Flipek jest króliczkiem, którego wiatr porwał od Mamusi i Tatusia. Biedny smutny królik tuła się po lesie wraz ze swoją maskotką zajączkiem Przytulaczkiem i szuka swoich rodziców. Na szczęście co chwila spotyka dobre dusze pomagające mu przetrwać w nieprzyjaznym świecie. Pan Jeżyk z całą rodzinką, który organizuje dla Flipka przyjęcie, rodzinka misiów, bóbr stolarz, który zrobił specjalnie dla Flipka drewniany wózek. Jest też Pani Krowa i Pan Borsuk będący dla Flipka wspaniałym przyszywanym dziadkiem. Wszyscy próbują pomóc Flipkowi jednak nic z tego nie wychodzi (bynajmniej w dwóch pierwszych książeczkach). Moje dzieci pokochały Flipka i ciągle zastanawiały się, kiedy w końcu odnajdzie mamę. Starsza na potrzeby młodszego brata wymyśliła nawet historyjkę, w której Flipek spotyka mamę na polu buraków. 
Kiedy przyszła do nas paczuszka od Wydawnictwa Wilga z trzecią częścią przygód Flipka radość moich dzieciaków była ogromna. A moja? Cóż... po kilku dniach byłam w stanie cytować niektóre części z pamięci i marzyłam o zmianie repertuaru :-). 
Ostatnia część Flipka pod znamiennym tytułem "Nareszcie razem" jest pięknym i wzruszającym ukoronowaniem poszukiwań rodziny. Przyjaciele Flipka postanawiają pomóc mu odnaleźć bliskich. Rozpoczęło się wielkie szukanie. Tymczasem Flipek nie czekając na wyniki poszukiwań ruszył w dalszą drogę. Zmęczony położył się w grocie i zasnął. Śniła mu się mama... na szczęście nie tylko śniła. Okazało się, że mama także go szukała i nareszcie osiągnęła wymarzony cel odnajdując synka. Szczęśliwy Flipek znalazł się w objęciach mamy, taty i trójki króliczego rodzeństwa. Moje dzieciaki też były szczęśliwe. 
Książka ma jedną niesamowitą cechę. Jest... smutna to niewłaściwe słowo, to nie te emocje... ona jest jak na książkę dla dzieci niezmiernie poważna. W żadnym wypadku nie należy tego traktować jako wadę. Wręcz przeciwnie. Pani Wanda Chotomska, która literacko ubrała w słowa historię Flipka jest dla mnie mistrzynią przekazywania emocji w sposób, który nawet dla trzylatków jest zrozumiały. Mój synek przy lekturze "Flipka" wykazywał się niezwykłą empatią. Byłam zaskoczona, kiedy w odpowiednich momentach był smutny, mówił o tęsknocie, radości, a nawet wdzięczności za okazaną pomoc. Książka jest po prostu świetna. Pięknie wydana, z kolorowymi ilustracjami, wartościową treścią i pięknym przesłaniem. Każdy rodzic, który chciałby porozmawiać ze swoją pociechą o uczuciach powinien zaopatrzyć się we wszystkie części przygód Flipka. Gwarantuję że będziecie mile zaskoczeni umiejętnościami maluchów w tej kwestii. 


Jak widać Młodszy też poleca :-)))

wtorek, 10 kwietnia 2012

Pozdrowienia z Wielkanocnych wojaży (fotorelacja :-))

W tym roku wyjątkowo Wielkanoc spędziliśmy daleko od Szczecina. Wyjazd udał się niesamowicie. 

Tradycyjny koszyczek był... ale właściwie na tym tradycja się skończyła. 
Kiedyś fruwała Starsza.
Teraz przyszła kolej na Młodszego
Jastrzębia Góra jest częścią Kaszub. Wszędzie obecne są "Kaszubskie nuty"
Zarówno na deptaku...
... jak i w większości odwiedzanych restauracji .
Jastrzębia Góra jest miejscem wysuniętym najbardziej na północ. 
W Wielkanocną niedzielę odbyło się coroczne szukanie jajek
Morze też dało frajdę. Po raz pierwszy znalazłam się w miejscu, gdzie zabawa
w uciekanie falom naprawdę miała sens. Starsza była wniebowzięta...
... natomiast Młodszy stanowczo wybierał bezpieczne miejsca z daleka od fal . 
Sztormy w tej części Polski rzeczywiście robią wrażenie.
Falochrony również...
Młodszego dość często przyłapywał Morfeusz i to w różnych sytuacjach. 
A to zdjęcie na samym koniuszku Helu. Na żywo robi wrażenie, na zdjęciu
niestety nie bardzo to widać. 
Na Helu obowiązkowo należy odwiedzić Muzeum "wojennych gadżetów". 
Młodszego w ogóle nie ruszały miny, okręty czy działa.
Za to strażacki opel... to było coś.
Nie przypuszczałam, że Gdańsk jest taki piękny! 

niedziela, 8 kwietnia 2012

Hakus-pokus

Kiedyś obiecałam sobie, że nie będę czytać streszczeń umieszczonych na okładkach książek. Było to po lekturze powieści (nie pamiętam tytułu), w której przez trzy czwarte książki nic się nie działo. Dopiero w końcowej części nastąpiło bum, które na okładce było uwypuklone jako główna treść książki. Wściekła byłam nieziemsko, ponieważ z opisu wydawało się że książka warta jest wydania niemałej ilości gotówki, a tak naprawdę treści w niej było tyle co kot napłakał. Od wtedy nie czytam opisów z okładek przed lekturą, a dopiero po jej zakończeniu. "Hakus - pokus" to kolejna książka będąca dowodem na to, że czytanie opisów nie jest dobrym zwyczajem. 
Treść na pozór banalna. Dwoje ludzi zagubionych na emigracji. Ona - pani psycholog o imieniu Beata, poraniona przez chorą psychicznie matkę i narzeczonego pedanta. On - Robert - programista poraniony równie mocno przez żonę, która w trakcie trwania małżeństwa odkryła, że właściwe powinna urodzić się w ciele faceta, a nie kobiety i niewiele robiąc sobie z uczuć męża, z Christyny zmieniła się w Chrisa. Spotykają się w firmie zatrudniającej programistów dbających o bezpieczeństwo systemów komputerowych dużych firm. Niestety nie wszystko co wydaje się dobre, takie właśnie jest. Informatyk swoją pracą może robić wiele dobrego; niestety umiejętności te można łatwo  spożytkować w sposób bardzo szkodliwy i nieetyczny. Uczucie które rodzi się pomiędzy Beatą a Robertem zostaje wystawione na ciężką próbę wymagającą szybkiego podjęcia decyzji: zaufać, czy nie zaufać?
Książka napisana dobrze pozwala na delektowanie się treścią. Akcja płynie, toczy się, przelewa z miejsca na miejsce - jak na dobre czytadło przystało. Poznajemy rozterki Beaty, wątpliwości Roberta, oglądamy galerię dziwaków będących geniuszami w swojej profesji. W żadnym wypadku nie należy traktować książki jako sensacji. Dopiero gdzieś w drugiej połowie książki pojawia się zarys problemu, który pozwala rozwinąć się wątkowi sensacyjnemu. 
Książka pokazuje w bardzo wyraźny sposób, że to co dla jednych jest przestępstwem, dla innych może być dopuszczalne, a jeszcze inni w danym zachowaniu nie widzą niczego złego. Podoba mi się bardzo teoria "białych i czarnych kapeluszy", które w westernach pokazują dobre i złe charaktery. Nie ma tam miejsca na odcienie szarości. Tymczasem książka każe się czytelnikowi zatrzymać i zastanowić czy rzeczywiście szarość nie występuje - co więcej, czy w niektórych przypadkach nie jest wręcz niezbędna. 
Na zakończenie dodam tylko, że gdybym przeczytała opis z tylnej części okładki przed lekturą, byłabym znowu rozczarowana. Opis sugeruje, że jest to książka sensacyjna, a tak nie jest. Nie znając tego opisu delektowałam się dobrą prozą ukazującą uczucia dwójki zagubionych emigrantów, sensacja była tylko dobrym zakończeniem. Po przeczytaniu opisu ciągle czekałabym, kiedy akcja się zacznie, gubiąc po drodze to co w książce ważne. 

piątek, 6 kwietnia 2012

niedziela, 1 kwietnia 2012

Listy do M

Po czym poznać filmy, które mi się podobają? Po tym, że na nich nie zasypiam. Większość filmów pamiętam z napisów początkowych, a następnie końcowych. Kiedy oglądam film od początku do końca oznacza to, że mi się podobał. "Listy do M" obejrzałam od początku do końca.
Miałam wrażenie, że "Listy do M" to kolejny naiwny fimik, przewidywalny do granic możliwości, ckliwy, z niezbyt udanymi dialogami. Nic z tych rzezy. W "Listach" znajdziemy polską śmietankę aktorów, którzy wspaniale wczuwają się w świąteczny klimat.  Dialogi są błyskotliwe, akcja szybka i nieskomplikowana, a odczucia widza takie jak powinny być -  świąteczne. Wątków w filmie jest kilka - jedne śmieszne, inne wzruszające jeszcze inne budzące wspomnienia. 
Jeżeli oczekujecie ambitnego kina, to nie sięgajcie po "Listy do M", ale jeżeli chcecie się po prostu dobrze zabawić - polecam.