poniedziałek, 7 września 2020

Księża na księżyc! Tylko co dalej?

Recenzję książki pt. "Księża na księżyc! Tylko co dalej?" należy zacząć od małego wyznania. Otóż nie jestem wierząca tak, jak tego od swoich wiernych oczekuje kościół. Owszem - wierzę w Boga, bardzo szanuję obecnego Papieża (wręcz podziwiam go) ale nic tak mnie nie mierzi, jak polski kler. Ksiądz, który swoją postawą powinien być odzwierciedleniem wysłannika Bożego, w naszym kraju jest butny, pewny siebie i mieszający w tyglu politycznym wielką łychą. Nieraz zdarzyło mi się wyjść z kościoła podczas kazania, a kiedy nasz proboszcz zaczął na mszy dziecięcej mówić o "ideologii LGBT i palcu bożym” - po prostu nigdy tam nie wróciłam. Nie jestem jednak zamknięta na dyskusję i często sięgam po książki, których lektura może zmienić moje poglądy. Lubię książki ks. Bonieckiego, ks. Kaczkowskiego, ale niestety na razie od kościoła jako instytucji trzymam się z daleka.
Książka „Księża na księżyc” (a właściwie jej tytuł) w części odpowiada moim poglądom w tej sprawie. Dlatego właśnie, na przekór samej sobie, postanowiłam sięgnąć po nią i sprawdzić, czy autor przekona mnie do siebie, czy też nie. Nie liczyłam na to, że mój szacunek do kleru (w ujęciu ogólnym) w jakikolwiek sposób się zwiększy, ale może choć troszeczkę… ociupinkę…Nic z tego. 
Zacznę od plusów. Jak zwykle Wydawnictwo "Znak" stanęło na wysokości zadania i lektura tej książki (należącej do nowości wydawniczych) pod względem redakcyjnym i graficznym to czysta przyjemność. Cytaty z Pisma Świętego elegancko wyeksponowane, zdjęcia i grafiki wytonowane i nie przytłaczające tekstu. Po raz kolejny zostałam pozytywnie zaskoczona.
Obiektywnie rzecz ujmując, książka porusza bardzo trudny temat relacji pomiędzy klerem, a osobami świeckimi, wręcz niewierzącymi. Relacje te – w odczuciu księdza Pawlukiewicza – są bardzo napięte. Autor szuka przyczyn tych napięć i dochodzi do wniosku, że wina leży po obu stronach. A właściwie nie tyle po obu stronach, ile wynika z braku rozmowy, akceptacji, umiejętności przyznawania się do błędów i braku umiejętności wybaczania. Autor zdaje sobie sprawę z tego, że polscy księża dopuścili się wielu złych uczynków, ale próbuje tłumaczyć, że tak, jak wśród ateistów są ludzie dobrzy i źli tak i wśród księży znajdują się ludzie różni. Zdaniem autora – księżom jest o tyle trudniej, ponieważ od wielu, wielu lat narażeni są na prześladowania i prześmiewczą wręcz krytykę. Tylko czy to ich usprawiedliwia? W swojej książce autor bardzo często winą za „złe zachowanie” księdza obarcza wszystkich dookoła, tylko nie jego. Złe wzorce w domu, szydzenie w szkole, brak przyjaciół. Co więcej – obarcza winą nawet wiernych, którzy – jego zdaniem - bezkrytycznie powinni podchodzić do słów księży, zrzucając marne zachowania i kazania na wszystko, tylko nie na kleryka. A już najbardziej zdrażniły mnie takie słowa:

Czy nie jest przypadkiem tak, że często <<kazania nie na poziomie>> są jedynie pretekstem do tego, by ze spokojnym sumieniem uwolnić się od obowiązku spełniania praktyk religijnych”?

Czyli co? Wierny musi się starać zrozumieć i tolerować, ale ksiądz nie musi pracować nad swoim zachowaniem i może wygłaszać marne i krzywdzące innych kazania bo jest biedny i kiedyś był poniżany?
Autor porusza dużo trudnych tematów. Takich, które bolą nie tylko stronę świecką, ale i duchowną. Bo przecież nie każdy ksiądz jest z gruntu zły i nie każdy z ambony potępia ateistów, homoseksualistów i rozwodników. Problem w tym, że nawet ksiądz Pawlukiewicz wszystkie te osoby stawia w jednej kaście ludzi złych, bezbożnych i oddalających się od kościoła Tu nie ma zmiłuj się. Z drugiej strony pokazuje, jacy to księża są biedni i prześladowani i tu prosi czytelnika o zrozumienie. I znowu zrozumienie ma działać tylko w jedną stronę. 
Wiele osób recenzujących tę książkę napisało, że to kawał dobrej roboty. Te same osoby piszą, że nie ma „w książce nic odkrywczego dla osób prawdziwie i dojrzale wierzących oraz patrzących trzeźwo na kapłanów. Lektura mogłaby być pouczająca dla przeciwników Kościoła i księży - ale oni raczej po tę pozycje nie sięgną”.
Otóż sięgnęłam i uważam, że to kolejne spojrzenie na kler subiektywnym spojrzeniem osoby należącej do opisywanej grupy. To nie jest dla mnie pouczająca lektura, to kolejna próba usprawiedliwienia kościoła poprzez specyficzna interpretację słów Pisma Świętego. Należy jednak podkreślić, że bardzo cenię autora za podjęcie próby ukazania mi swojego spojrzenia na księży. Zresztą ksiądz Piotr Pawlukiewicz, znany jest z „oswajania” kościoła wśród ateistów nie tylko słowem pisanym. Jest On znany z działań nietypowych, np. założył zespół, który grał muzykę chrześcijańską w stylu rockowym. Prowadził wiele rekolekcji i to z bardzo dobrym skutkiem. Niestety do mnie nie przemówił. Zdrażniło mnie przesłanie idące za książką, które można podsumować tak:  Ja wiem, że kościół źle robi, ale zanim zaczniesz krytykować spójrz na siebie. Tylko czego mam u siebie szukać? Nienawiści do osób transpłciowych? Akceptacji krzywdzenia dzieci? Nic z tego. Odłożyłam książkę kiedy przeczytałam takie słowa
„Nie mogę zrozumieć stopnia takich niebezpieczeństw jak zabijanie poczętego życia, eutanazja, rozwody, rozkład rodziny i wiele wiele innych”. 
No i pozamiatane. Bo ja uważam, że rozwód często jest dobrodziejstwem dla bitych kobiet i dzieci, czy też wykończonych psychicznie mężczyzn.
Podsumowując - polecam książkę otwartym umysłom, zarówno wierzącym jak i nie. Tylko nie liczcie na obiektywne spojrzenie. Proszę jednak - spróbujcie zrozumieć obie strony dyskusji i szukajcie usprawiedliwienia zarówno dla jednych jak i drugich. Liczę na Was!

1 komentarz:

  1. Ja bardzo cenię ks. Pawlukiewicza. Myślę jednak, że żeby dobrze zrozumieć przekaz jego książek trzeba znać szerszy kontekst jego nauczania.

    OdpowiedzUsuń