Babcia i dziadek to osoby, które kojarzą się z ciepłem, naleśnikami i kołysankami na dobranoc. Przynajmniej mi. Jako dziecko nigdy nie interesowałam się tym, co w młodości robili moi dziadkowie. Kochali mnie, przyjmowali na noclegi, kiedy tylko chciałam… na nic mi była ta wiedza. A szkoda. Kiedy ich zabrakło, a ja dorosłam, dopiero Mama opowiedziała mi, że mój dziadek był w obozie pracy i tak cierpiał, że chciał popełnić samobójstwo. Aby osiągnąć swój cel wypił benzynę, która wywołała jedynie silną biegunkę. Oczywiście, ku swojej rozpaczy – przeżył. Moja babcia, jako młoda dziewczyna z Kaszub, część wojny spędziła z siostrami w studni, chowając się najpierw przed Nazistami, a potem Rosjanami. Bardzo żałuję, że nie miałam okazji z Nimi o tym porozmawiać.
Autor książki pt. „Zosia z Wołynia…” miał tę okazję, czego zazdroszczę. Mateusz Madejski to wnuk tytułowej Zosi, a że jest z zawodu dziennikarzem, bez trudu przeniósł wspomnienia swojej babci na karty książki, tworząc powieść, która powinna być czytana na głos i to kilka razy.
„Zosia z Wołynia. Prawdziwa historia dziewczynki, która ocaliła żydowskie dziecko” to swoistego rodzaju wywiad wnuka z własną babcią. Bez wątpienia należy ją zaliczyć do literatury faktu. Zofia Hołub do szesnastego roku życia wiodła szczęśliwe życie na Wołyniu. Ramię w ramię, z osobami innych narodowości, żyła spokojnie i dostatnio. Aż przyszła II Wojna Światowa, a wraz z nią nienawiść każdego do każdego. Żyjący do tej pory za płotem przyjacielski sąsiad – Ukrainiec, nagle stawał się wrogiem. Z drugiej strony płotu, sąsiad żydowskiego pochodzenia nagle zostawał zwierzyną. W tym narodowościowym tyglu nie wiadomo było, kto przyjaciel a kto wróg. Wyjaśnienie przyniosły lata 1943-1944, kiedy to ukraińscy nacjonaliści zamordowali ponad 60 tysięcy Polaków. Zosia wraz z rodziną w ostatniej chwili uciekła z rodzinnej wsi Biała Krynica do miasteczka, o nazwie Radziwiłłów. Szybko z ofiary stała się wybawicielem, gdyż w niedługim czasie los postawił na jej drodze kilkuletnią żydowską dziewczynkę. To właśnie Inka (dzisiaj Sabina Heller) zawdzięcza naszej Zosi swoje życie.
Powieść jest wyjątkowo poruszająca. Pamiętnik z okresu wojny, który Zofia Hołub tworzy przy niewielkiej pomocy swojego wnuka. Tyle tu emocji i zdarzeń, tyle radości i tragedii, że wystarczyłoby do obdarowania niejednego ludzkiego życia. Bohaterki bardzo cierpiały i często na szali wydarzeń kładły swoje życie. Trudno tu mówić o heroizmie – po prostu wiedziały, że tak należy postąpić i już.
Ta książka to kolejna powieść, która powinna być lekturą szkolną. Niestety świadkowie tamtych wydarzeń pomału odchodzą od nas. Pozostają po nich właśnie pamiętniki i wywiady, które trzeba czytać i ujawniać. Ciągle powtarzany zwrot „ku przestrodze” staje się trochę wyświechtany, ale szczerze mówiąc, nie znajduję lepszego. Bo właśnie dlatego należy takie książki wydawać i kolportować. Ku przestrodze.
Autor książki pt. „Zosia z Wołynia…” miał tę okazję, czego zazdroszczę. Mateusz Madejski to wnuk tytułowej Zosi, a że jest z zawodu dziennikarzem, bez trudu przeniósł wspomnienia swojej babci na karty książki, tworząc powieść, która powinna być czytana na głos i to kilka razy.
„Zosia z Wołynia. Prawdziwa historia dziewczynki, która ocaliła żydowskie dziecko” to swoistego rodzaju wywiad wnuka z własną babcią. Bez wątpienia należy ją zaliczyć do literatury faktu. Zofia Hołub do szesnastego roku życia wiodła szczęśliwe życie na Wołyniu. Ramię w ramię, z osobami innych narodowości, żyła spokojnie i dostatnio. Aż przyszła II Wojna Światowa, a wraz z nią nienawiść każdego do każdego. Żyjący do tej pory za płotem przyjacielski sąsiad – Ukrainiec, nagle stawał się wrogiem. Z drugiej strony płotu, sąsiad żydowskiego pochodzenia nagle zostawał zwierzyną. W tym narodowościowym tyglu nie wiadomo było, kto przyjaciel a kto wróg. Wyjaśnienie przyniosły lata 1943-1944, kiedy to ukraińscy nacjonaliści zamordowali ponad 60 tysięcy Polaków. Zosia wraz z rodziną w ostatniej chwili uciekła z rodzinnej wsi Biała Krynica do miasteczka, o nazwie Radziwiłłów. Szybko z ofiary stała się wybawicielem, gdyż w niedługim czasie los postawił na jej drodze kilkuletnią żydowską dziewczynkę. To właśnie Inka (dzisiaj Sabina Heller) zawdzięcza naszej Zosi swoje życie.
Powieść jest wyjątkowo poruszająca. Pamiętnik z okresu wojny, który Zofia Hołub tworzy przy niewielkiej pomocy swojego wnuka. Tyle tu emocji i zdarzeń, tyle radości i tragedii, że wystarczyłoby do obdarowania niejednego ludzkiego życia. Bohaterki bardzo cierpiały i często na szali wydarzeń kładły swoje życie. Trudno tu mówić o heroizmie – po prostu wiedziały, że tak należy postąpić i już.
Ta książka to kolejna powieść, która powinna być lekturą szkolną. Niestety świadkowie tamtych wydarzeń pomału odchodzą od nas. Pozostają po nich właśnie pamiętniki i wywiady, które trzeba czytać i ujawniać. Ciągle powtarzany zwrot „ku przestrodze” staje się trochę wyświechtany, ale szczerze mówiąc, nie znajduję lepszego. Bo właśnie dlatego należy takie książki wydawać i kolportować. Ku przestrodze.
Jestem niesamowicie ciekawa tej historii. Takie książki niesamowicie mnie fascynują i uczą doceniać to, co mam.
OdpowiedzUsuń