czwartek, 3 września 2020

Młokos i Diabeł i Cierpienia złamanego serca

Książki Borisa Akunina czytałam dawno temu, jeszcze w czasach studenckich. Wpadło mi w ręce kilka kryminałów jego autorstwa i przyznam, że urzekły mnie bardzo. "Azazel" bardzo długo był moją ulubioną książką, a Akunin pisarzem, którego z całą stanowczością polecałam znajomym. Lata jednak płynęły i Akunin odszedł w zapomnienie. Aż do teraz. Książka z cyklu "Bruderszaft ze śmiercią" trafiła w moje ręce całkowicie przypadkiem, ale nazwisko autora sprawiło, że już moich rąk nie opuściła.
Pan Akunin naprawdę nazywa się Grigorij Szałwowicz Czchartiszwili i szczyci się pochodzeniem gruzińskim. Akunin to słowo pochodzenia japońskiego, które oznacza łotra. Znaczenie pseudonimu pokazuje, że postać autora jest nietuzinkowa i zaskakująca, a jego książki to nie byle co. Rzeczywiście Akunin tworzy literaturę, którą często określa się mianem powieść – film. Trudno powiedzieć czym się charakteryzuje, ale rzeczywiście to określenie dobrze oddaje nastrój tych powieści. Zarówno „Młokos i diabeł” jak i „Cierpienia złamanego serca” mają w sobie coś z czarno – białego, niemego filmu. Ta atmosfera wynika ze specyficznego pióra autora, który tworzy w powieści obrazy pozornie niezwiązane ze sobą, jednak w miarę lektury wszystkie one tworzą całość, a poszczególne elementy układanki prędzej czy później wskakują na swoje miejsce.
W opowiadaniu pt. „Młokos i diabeł” czytelnik zostaje postawiony w samym centrum zdarzeń. Oto dzień wybuchu I wojny światowej. Nagle wywiad rosyjski zdaje sobie sprawę, że pozostał daleko w tyle za wywiadem niemieckim. Co więcej – Niemcy próbują sił z Rosjanami chcąc ukraść tajne plany działań wojsk rosyjskich w razie wybuchu wojny. Wojna już wybuchła, a działania wroga mogą doprowadzić do fiaska całej rosyjskiej obrony. Na szczęście Alosza – młody student z St. Petersburga – zostaje całkowicie przypadkiem wplatany w szpiegowską aferę. Chłopak poczuwa się do obowiązku i wraz z wysoko postawionym oficerem rosyjskiego wywiadu, Sztabsrotmistrzem Kozłowskim, robi wszystko, aby wykryć niemieckiego agenta i udaremnić plany wykradzenia tajnych dokumentów.
Drugie opowiadanie opisuje dalsze losy Aloszy, który zostaje wysłany z misją do Szwajcarii. Młodzieniec, chcąc odmienić losy wojny, musi ze starego archiwum wydobyć cenne informacje. Niestety męczą go demony przeszłości więc powodzenie akcji staje pod dużym znakiem zapytania.
Powiem tak: Akunina się kocha albo nienawidzi. Są tacy, którzy uważają, że seria „Bruderszaft…” to marna podróbka przygód Fandorina, z którym Akunin rozpoczął swoją przygodę z kryminałem. Ja jednak jestem zdania, że to całkiem udany cykl, a Fandorin przecież nie może być nieśmiertelny. Urzekł mnie nastrój powieści, która przenosi nas do carskiej Rosji. To słownictwo, opisy i bohaterowie powodują, że podczas lektury czułam się tak, jakbym przeniosła się w czasie. Takie pisanie to naprawdę rzadka umiejętność. Szpiegowskie akcje i nieporozumienia, ciągłe intrygi i niedopowiedzenia, a wszystko to w czasach, kiedy komputer i telefon były niedoścignionymi cudami techniki. Przy pomocy kartki papieru i ołówka nasi bohaterowie działali niczym James Bond tamtych czasów.
Całości dopełniają piękne ilustracje stworzone na podobieństwo oprawy niemego filmu. Elegancka, czarno – biała rycina z podpisem w rameczce tak właśnie, jak to miało miejsce w niemych filmach. Zresztą zobaczcie sami.

Piękna, nastrojowa książka, wydana z odpowiednim pietyzmem i troską o szczegóły. Warto sięgnąć, bo to rzadki egzemplarz w dzisiejszych czasach.

2 komentarze:

  1. Jestem ciekawa jego twórczości, chociaż tak jak piszesz, nie wiem czy bym ją pokochała. Pewnie są to mimo wszystko "ciężkie" książki. :) Ja teraz wziełam się za e-booka "Czarna ćma" - to takie połączenie romansu, thrilleru i Sci-fi i bardzo mi się podoba. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja się do Akunina próbowałam przekonać i jakoś nie mogę. Kompletnie mi z jego stylem nie po drodze.

    OdpowiedzUsuń