środa, 9 września 2020

Pałac w Moczarowiskach

Bardzo, ale to bardzo mi się podobało! Pani Ulatowska zawsze zabierała mnie w piękne podróże – do pensjonatu Sosnówka czy też do warszawskiej kamienicy przy ul. Kruczej, ale ta powieść urzekła mnie wyjątkowo. To lektura iście bajkowa, która porywa czytelnika do pięknego miejsca, aby mógł spotkać tam arcyciekawych ludzi. Powieść pełna tajemniczości, ludzkich cierpień, a jednocześnie miłości i wiary w to, że w każdym z nas można znaleźć coś dobrego.
Pałac w Moczarowiskach jest miejscem wyjątkowym. Właściciel pałacu, hrabia Ignacy Sęp – Moczarowski, zorganizował tam swoistego rodzaju elitarny pensjonat, w którym goście mogą przenieść się do XIX wieku. Każdy z pensjonariuszy ma do wyboru całą gamę strojów, nie ma możliwości korzystania z telefonów, a o dostępie do Internetu czy telewizora można tylko pomarzyć. Każdy gość, za pociągnięciem odpowiedniej szarfy może wezwać służbę lub kucharza. Sam zamek również jest pełen tajemnic, tajnych przejść i mrocznych zagadek z przeszłości. Goście pałacu to przede wszystkim bardzo bogaci ludzie, do których hrabia nie pała zbytnią sympatią. Na szczęście przypadkowo trafiają do niego zwykli śmiertelnicy, których w normalnych okolicznościach w życiu nie byłoby stać na pobyt w pałacu. Przyjeżdża Magda, dla której życie skończyło się w chwili, gdy została oskarżona o plagiat. Tak przynajmniej myśli. Przyjeżdża Julian, który chwilowo musi ukryć się przed światem. Poznajemy również Leokadię, będącą charyzmatyczną Panią marzącą o chwili wytchnienia. W zupełnie odmienny sposób (a mianowicie przez parkan) przybywa również do Pałacu w Moczarowiskach Huck Finn..., a właściwe to Nikodem..., przepraszam Weronika..., długo tłumaczyć. Pomysłowość i talent autorów do snucia fabuły przekracza wszelkie granice. Powieść czyta się fenomenalnie, szałowo i cudownie. Losy naszych bohaterów plotą się i zazębiają, a czytelnik zaciska pięści, trzymając kciuki za powodzenie snutych planów. Wisienką na torcie jest kamerdyner Onufry, który swoją kwiecistą mową dodaje uroku całej powieści. Pokładałam się ze śmiechu czytając takie oto perełki:

Pan hrabia Ignacy Sęp-Moczarowski herbu Topór poruczył niegodnym mym strunom głosowym wyartykułowanie zaproszenia dla panicza Nikodema na podniosłą uroczystość podniebienną w jego prywatnej sali jadalnej na Zameczku.

albo:

Zdarzali się li goście, co nie chcieli tu dolnych członków postawić, a kiedy życzeniem jakiego było w swej cielesności noc tuże spędzić, na hazard wystawiwszy życie swoje, ten nigdy więcej widziany nie był.

Wspaniałe, nieprawdaż?
Każdy bohater powieści - a jest ich naprawdę sporo – ma wyjątkowo wyrazistą i barwną duszę. Każdy budzi w czytelniku sympatię i zmusza do gorącego kibicowania jego zamierzeniom. Nawet dzik o trzech nogach, o imieniu Piotruś, budzi ogromną sympatię.
Czytałam jak oszalała, rankami i wieczorami. Kiedy dotarłam do końca bardzo żałowałam, że powieść się skończyła i moja podróż do Pałacu w Moczarowiskach dobiegła końca. Tu nawet nie chodzi o to, że chciałam poznać, jak potoczą się losy bohaterów. Samo czytanie tej powieści sprawiało mi dziką przyjemność. Mam wrażenie, że gdyby duet Ulatowska - Skowroński mieli za zadanie ułożyć instrukcję obsługi sokowirówki, byłaby ona naprawdę poruszającym i ciekawym utworem.
Podróż do Pałacu na długo pozostanie w moim sercu i w mojej pamięci. Pokochałam Nikę i Pawełka, szczerze kibicowałam Magdzie i Leo, nawet drobny oszust Julian zamieszkał w kąciku mojej duszy. Po cichutku mam nadzieję, że ukaże się II tom, jako że na to wskazuje zakończenie powieści. Byleby szybko.

1 komentarz:

  1. Mam słabość do podobnych historii, a prozy Ulatowskiej jeszcze nie poznałam, choć nazwisko kojarzę. Muszę sobie zapisać ten tytuł.

    OdpowiedzUsuń