środa, 10 stycznia 2018

Zadania dla Asów klasa 2

Każdy, kto jest rodzicem zrobi wszystko, aby dziecko miało udany start w życiu. Każdy pakuje kasę w książki, zmazywalne długopisy (a tu kasa idzie niemała) super pomoce naukowe i materiały uzupełniające. Zapewniam Was, że wybór jest ogromny, a firmy prześcigają się w produktach coraz bardziej użytecznych, kolorowych i przyciągających oko. Dziecięcia nasze kochane są istotkami nad wyraz sprytnymi i dobrze wiedzą, co pomoże i ułatwi naukę. Wybór jednak często jest bardzo trudny. Ilość książkowych publikacji na półkach w księgarniach, mających ułatwić naukę, jest niesamowita. Dzieciaki mają więc możliwość wyboru i chętnie sięgają po takie książeczki, w których różnorodność zadań nie pozwala na nudę. 
Ja z Młodszym również poszukiwałam książeczek, w których zadania jemu sprawią przyjemność, a mi dadzą poczucie dobrze wykonanego zadania. I znalazłam. Seria „Zadania dla Asów” jest naprawdę dobra. 
W pierwszej kolejności dorwałam zadania dla klasy 2 zawierające ćwiczenia dodatkowe z języka polskiego. Czego tu nie ma! Krzyżówki, wykreślanki, uzupełnianki, rysowanki, zagadki, rebusy, labirynty, plątaniny... naprawdę trudno to wszystko zliczyć. Pogrupowane tematycznie i ciekawie przedstawione, potrafią na dłuższy czas skupić na sobie uwagę małego ucznia. Mamy zadania związane ze zdrowiem, mamy część o Polsce i patriotyzmie, są też zadania o wakacjach, przyjaźni, znakach drogowych, czy pogodzie. Do wyboru do koloru. Zadań jest sporo i nawet najbardziej wybredne dziecko znajdzie tu coś dla siebie. Zadania są przeplatane i nie ma strony, na której dziecko byłoby zmuszone do zrobienia dwóch takich samych zadań. Taki układ na dłużej przykuwa malca do biurka i powoduje, że z chęcią brnie przez kolejne wyzwania. 
Opracowanie ma jedną wadę, a mianowicie klejony grzbiet. Nie jest to opasłe tomisko i można było pokusić się o zszycie książki, a nie jej klejenie. Grzbiet powoduje, że dziecko ma trudności z wypełnieniem zadań po wewnętrznej stronie publikacji. Na szczęście Młodszy po kilku fochach i utyskiwaniach tak wsiąkł w rozwiązywanie kolejnych łamigłówek, że nawet mu to bardzo nie przeszkadzało. 
Dla mnie jako Mamy (i myślę że dla wszystkich odbiorców) ważne jest to, że zadania zawarte w „Zadaniach dla Asów” raczej zawyżają poziom niż zaniżają. Kiedy Młodszy wypełniał zadania zawarte w książeczce był uczniem trzeciej klasy (wrzesień - październik 2017). Większość zadań wypełniał bez trudu, jednak było kilkanaście takich, gdzie zmuszony został przyjść do matki po poradę. Nie było to nic trudnego, ale trzeba się było zastanowić i pogłówkować. Co więcej – często taka publikacja po prostu uzupełnia braki w wiedzy malucha, i nie chodzi tu o złe nauczanie w szkole, a jedynie o uzupełnienie wiedzy, którą już posiada o szczegóły i szczególiki. Zakres tematyczny „Zadań dla Asów” jest tak szeroki, że – moim zdaniem – żaden uczeń w wieku 6-8 lat nie będzie umiał rozwiązać wszystkich zadań. I dobrze, bo byłoby to po prostu nudne. A tak jest wyzwanie i jest zabawa. 
Młodszy przy rozwiązywaniu zadań doskonale się bawił. To, że przy okazji ćwiczył spostrzegawczość, dokładność, umiejętność rozróżniania i porównywania, logiczne myślenie, pamięć i samodzielność - to jedno. Ważne jest również to, że Młodszy, będący prawdziwym chłopakiem, a co za tym idzie bazgrzący jak przysłowiowa kura pazurem - ćwiczył również zdolności manualne i ładne pisanie. I nie trzeba go było zaganiać do biurka i mozolnie stawiać literek. Można to było osiągnąć przez zabawę z zadaniami. 
Świetna publikacja, która powinna znaleźć się jako materiał uzupełniający w każdej podstawówce. 

sobota, 6 stycznia 2018

Prokurator

Bardzo przyjemna lektura. Gdyby nie szał wokół niej i zapowiedzi wszystkiego co ostre (ostry seks, ostry język ostra akcja) uznałabym "Prokuratora" za zupełnie niezłą książkę, której warto poświęcić kilka wieczorów. Kiedy jednak naczytałam się o tej "ostrości" i wybuchowym debiucie, to fabuła powieści wydała mi się, może nie nudna, ale na pewno przereklamowana. 
Kinga Błońska przyjeżdża do Gliwic, aby zacząć tam nowe życie. Dotychczasowe trochę się jej posypało, a że nadarzyła się okazja na zostawienie wszystkiego za sobą - skwapliwie z niej skorzystała. W Gliwicach zajmuje się obroną Szarego. który jest groźnym przestępcą. Zadanie trudne i niewdzięczne przez co Kinga próbuje odreagować stres w klubie. Tam poznaje przystojnego mężczyznę, z którym postanawia spędzić noc. Jedną noc. Niestety ta przygoda wiele ją kosztuje, ale i przynosi wiele dobrego. 
Prokurator jest świetną powieścią, z szybką fabułą, ciekawymi bohaterami i wartką akcją. Minusem powieści jest zbyt duża ilość wulgaryzmów i język, który mi jakoś nie pasował. Rozumiem, że grono osób będących bohaterami powieści do elit społecznych raczej nie należy, niemniej jednak język godny bywalców parkowych ławeczek z buteleczką w dłoni nie bardzo mi pasuje. 
Mimo tego warto przeczytać "Prokuratora" akcja toczy się wartko, a czytelnik raczej nie ma czasu na nudę. Powiem tak - powieść zachwytu we mnie nie wzbudziła, ale po drugi tom sięgnę na pewno. 

piątek, 5 stycznia 2018

Jak zawsze

Kiedy byłam mała.... ale to brzmi... :-)  Dobra. W czasach mojej młodości miałam ulubioną książkę pt. "Godzina pąsowej róży". Główna bohaterka, na co dzień żyjąca w 1960 r., przeniosła się w czasie do XIX wieku i tam próbowała dostosować się do warunków - że tak to określę - zastanych.  Niby rok 1960 od 1880 dzieli niespełna 80 lat, ale technologicznie kosmos. "Jak zawsze" to taka "Godzina pąsowej róży" dla dorosłych. Oczywiście w dużym uproszczeniu, ale przez całą lekturę, gdzieś z tyłu głowy kołatała mi myśl o podobieństwie między tymi powieściami. Tylko wydźwięk zupełnie inny. W "Godzinie pąsowej róży" postęp ludzkości zadziwiał i powalał na kolana, natomiast po lekturze "Jak zawsze" pozostał żal, że zmarnowaliśmy tyle okazji do lepszego życia. 
Powieść wciągająca i szalona, ale to u Pana Miłoszewskiego nie zaskakuje. Autor znany i nagradzany, jednak dotychczasowa twórczość mi znana, to głównie kryminały, a "Jak zawsze" do tego gatunku stanowczo nie należy. Bo jest to... na pewno książka obyczajowa... trochę melancholijna z jednej strony... niezwykle szalona z drugiej... a z trzeciej to po prostu analiza naszego społeczeństwa. Taka prześmiewcza, spontaniczna i żywiołowa, a jednocześnie... smutna. 
Staruszkowie, których poznajemy na początku powieści, są wyjątkową parą. Ona całe życie pracowała na etacie, bez większych przygód i uniesień. Dom praca dziecko - zwyczajnie, jak większość z nas. On całe życie był wziętym psychologiem i to własnie nauce poświęcił wszystko. Żona i syn byli niejako obok, choć zawsze kochani i szanowani. Kiedy poznajemy Grażynę i Ludwika szykują się Oni do obchodów pięćdziesiątej rocznicy swojego ślubu. Oboje robią rachunek zysków i strat, oboje dochodzą do wniosku, że mogli żyć lepiej i więcej. Nic więc dziwnego, że kiedy cofnęli się w czasie do połowy XX wieku, oboje zaczęli analizować, co można by zrobić inaczej. Warto przekonać się, co z tego wyniknie.   
Wyraźnie to powiem i podkreślę: losy naszej pary są w tej powieści drugorzędnym wątkiem. Na pierwszym planie jest bowiem nasz kraj (jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi) i jego ustrój polityczny. Polska, do której przenieśli się Ludwik i Grażyna, nie jest zdominowana przez Związek Radziecki. Naszym sojusznikiem i Wielkim Bratem jest Francja. Prezydentem Polski jest Eugeniusz Kwiatkowski, a Gierek i Jaruzelski  działają w opozycji. Świetnie się bawiłam czytając opisy codziennego życia Polaków i obserwując zmagania naszych bohaterów. Wszystko jest tam inne. Na środku Warszawy powstało miejsce, w którym - ku przestrodze potomnych - pozostawiono gruzy wojennej Warszawy. Stolicę odbudowano na wzór Paryża, a w sklepach i urzędach słychać język francuski. Zamiast Czechosłowacji wkraczamy do Algierii, a zamiast Unii Europejskiej mamy Unię Słowiańską, z Gomułką na czele. 
Trudno tu mówić o perypetiach bohaterów, bo to nie na nich skupia się uwaga czytelnika. Uważam,  że powieść można ująć w jednym banalnym zdaniu: staramy się jak możemy, a wychodzi jak zawsze. Autor pokazuje nam, że jako naród - choćbyśmy wygrali górę złota, odkryli złoża ropy, czy też wszyscy, jak jeden mąż, dostali okazję spełnienia swoich marzeń - nie mamy szans na powodzenie. Wyjdzie jak zawsze. Zmarnowane szanse i niewykorzystane możliwości to drugie imię Polski. 
Koniec narzekania, teraz trochę "fanu". Jest taki fragment, w którym Grażyna przyznaje się znajomemu, że przybyła z przyszłości. On żył w przekonaniu, że w XXI wieku na księżycu będą miasta, a w kosmosie będziemy poruszać się niczym tramwajami po ulicach. Mars skolonizowany, transport powietrzny niczym komunikacja miejska... nic bardziej błędnego! Grażyna uświadomiła go, (i przy okazji mnie) że rozwój poszedł w zupełnie inną stronę. To nie na kosmosie oparliśmy wynalazki a na miniaturyzacji właściwie wszystkiego. Kiedy opisywała przyjacielowi nowinki technologiczne otwierałam oczy ze zdziwienia że tego do tej pory nie zauważyłam. Przecież wszyscy wiemy, że komputer, tablet, czy komórka nie były wtedy znane, ale wyobraźcie sobie, że opowiadacie to osobie żyjącej w latach 60 XX wieku. Szał po prostu. Trudno pojąć, że do zdjęć nie potrzeba kliszy, że można drukować wszystko w zaciszu domowym czy też, że encyklopedie i słowniki nie bardzo mają racje bytu. Sieć, przechowywanie danych, sms-y - trudno to zrozumieć. 
Świetna powieść, której na pewno nie można czytać jednym tchem. Można się zatrzymać, przeanalizować i pokwękać o straconych szansach, ale można też podziwiać wyobraźnię autora i szaleństwo tak wykreowanego świata.  Na pewno do niej wrócę. Pierwsze czytanie miało na celu poznanie losów Grażyny i Ludwika. Drugie czytanie natomiast pozwoli na poznanie tamtejszej Polski. Czy lepszej? Patrząc na zakończenie to nie wiem... 

środa, 3 stycznia 2018

Fashion Victim

Rany gucio, co za książka! Rzadko kiedy, tak naprawdę i szczerze, zachwycam się powieścią. A to naczytam się ochów i achów i dla mnie już nie wystarcza, a to ktoś sprzeda za wiele fabuły i nie mam już tego dreszczyku emocji... często też po prostu nie podoba mi się i już. Ale tu mój zachwyt jest szczery, prawdziwy i od serca. "Fashion Victim" to nie jest literatura dla ambitnych czytelników szukających w książkach sensu życia, ale jeżeli macie ochotę zagłębić się w mroczny świat, splamiony krwią młodych dziewczyn i poszukać mordercy - to szczerze polecam. 
Londyński świat mody jest bardzo okrutny dla chcących tam zaistnieć modelek. Tu nie ma głaskania po głowie i dbania przez mamusię o poranne wypicie mleka. Jest za to krew, pot i łzy. Każda dziewczyna musi bardzo uważać na to co robi i mówi, gdyż jej słowa i czyny rozbierane są przez dziennikarzy na części pierwsze i to nie zawsze zgodnie z tym, co się naprawdę działo. W takim światku trudno o przytulność i poczucie bezpieczeństwa. W taki światek trafia młodziutka Rosjanka Natalia, pragnąca zrobić karierę. Uciekła z rodzinnego miasteczka przed biedą i brakiem marzeń, a trafiła do piekła. Jej radość ze spełnienia marzeń nie trwała długo. Natalia staje się bowiem ofiarą mordercy, który w bestialski sposób pozbawił ją życia. 
Sophie Kent jest nieszczęśliwa. Spotkała ją osobista tragedia i kiedy ją poznajemy, próbuje stanąć na nogi i wrócić do dziennikarskiego fachu. Pracując w redakcji jednej z większych londyńskich redakcji nie może pozwolić sobie na chwilę słabości. To jest trudne - nawet bardzo. Sophie łapie się różnych tematów niczym tonący brzytwy, lecz dopiero Natalia, ze swoim strachem i rozpaczą, stanowi dla niej prawdziwe wyzwanie. Dziennikarka, widząc rozpacz dziewczyny, próbuje jej pomóc - niestety nie zdąża. Po śmierci Natalii Sophie postanawia znaleźć mordercę. Nie przypuszcza jednak jak dużo będzie musiała poświęcić aby rozwikłać zagadkę. 
Powieść czyta się jednym tchem. Nie chciałam pisać tego zdania, bo ociera się już o banał i frazes, ale trudno jest ująć to inaczej. Naprawdę połknęłam powieść niczym zupę i żałowałam że nie ma drugiego dania. Podczas lektury czytelnik nie ma ani chwili wytchnienia. Rozdziały kończą się w taki sposób, że czytelnik niecierpliwie czeka co będzie dalej, a jak już zacznie kolejny rozdział no to jak nie skończyć... i tak czytałam w sklepie, na spacerze z psem, w samochodzie na światłach, przy myciu zębów. Kiedy skończyłam stwierdziłam, że zazdroszczę tym, którzy mają lekturę jeszcze przed sobą. 
Dużym plusem jest narracja prowadzona z punktu widzenia Sophie. Dzięki temu czytelnik zostaje wciągnięty w samo centrum zdarzeń i nie ma szans, aby się stamtąd wyrwać. Mam wrażenie, że autorka (która w życiu codziennym sama para się dziennikarstwem) ułatwiła sobie w ten sposób zadanie. Taki zabieg nadał głównej bohaterce cechy realności i dużej wiarygodności. Zachowuje się jak rasowa dziennikarka, a opisywane szczegóły związane z tą profesją są wyjątkowo naturalne, przez co powieść wydaje się wyjątkowo realistyczna. I teraz wyobraźcie sobie, że na takim "prawdziwym" tle, robiącym wrażenie widoku z okna, rozgrywają się brutalne morderstwa na niewinnych dziewczynach. Sophie robi wszystko aby rozwikłać zagadkę, ale sytuacja ją trochę przerasta. 
Powieść zachwyca lekkością pióra i dynamizmem akcji. Tu nie ma czasu nawet zastanowić się nad tym, co się własnie przeczytało, a już lecimy głową w dół ku kolejnym wydarzeniom. Autorka przemyślała powieść od początku do końca, dzięki czemu nie ma nieścisłości (a przynajmniej ja ich nie znalazłam, choć nie ukrywam, że lubię je wytykać).
Polecam, naprawdę polecam. Z niecierpliwością czekam na kolejne tomy mając nadzieję, że w niczym nie ustąpią "Fashion Victim".

piątek, 15 grudnia 2017

Kapitan Majtas poszukiwany!

Zajawka nr 1 
Rzadko umieszczam takie posty, ale tym razem muszę, "inaczej się uduszę". Jakieś pół roku temu, wraz z Młodszym, trafiłam do kina na "Kapitana Majtasa". Śmieszna historia o dwóch chłopcach, którzy słyną w swojej szkole jako para zdolna do niesamowitych wyczynów. Pewnego dnia chłopaki, wchodząc na wyżyny swoich "psotliwych" możliwości, hipnotyzują nielubianego dyrektora swojej szkoły. Skutki hipnozy są wyjątkowo śmieszne. Dyrektor przemienia się w superbohatera znanego pod niezbyt chlubnym pseudonimem "Kapitan Majtas”. Jest On nieporadnym olbrzymem, wyposażonym w wiele umiejętności, jednak ich wykorzystanie często prowadzi do różnych nieszczęść i gagów. Historyjka cudna, którą Młodszy długo wspominał. 

Zajawka nr 2
Młodszy ostatnio stał się fanem serii książek o Tomku Łebskim. Rozumiem go, bo - na razie - do fanów czytelnictwa nie należy, a rozkładając książkę, nawet tak mało wypełnioną tekstem jak Tomek Łebski, zaspokaja matczyną potrzebę oglądania pociech z książkami w ręku. Trochę oczywiście żartuję, ale naprawdę zaczytuje się w Tomku i dziwię się, że jeszcze się nie znudził. 

Podsumowanie obu zajawek :-)
Ostatnio otrzymałam informację, że na rynku wydawniczym pojawiły się książki o Kapitanie Majtasie, które są utrzymane własnie w formule Tomka Łebskiego. Już od lipca hulają po księgarniach cztery pierwsze tomy, a ja jakoś nie zwróciłam na nie uwagi. No powiem Wam, że szczęście moje nie ma granic. Nareszcie mój syn - który na każda inną książkę kręci nosem - wykazał zainteresowanie, a nawet swoistego rodzaju euforię. Może w końcu ruszy dalej z czytelnictwem. Jeżeli książkowy kapitan Majtas jest równie śmieszny, co filmowy, to zabawa będzie rewelacyjna! Wydawnictwo Jaguar szykuje się do wydania kolejnych dwóch tomów, ale my chyba zaczniemy od początku... 



Dalila

Zastanawiając się nad lekturą tej książki, trafiłam na opis: "Poruszająca opowieść kobiety, która nie może odnaleźć swojego miejsca na świecie..". Moje odczucia są trochę inne. Rzeczywiście poruszająca historia, ale nie kobiety, tylko znieczulicy na cudze nieszczęście. To niesamowite, jak szybko ludzie, którzy są zatrudnieni w urzędach (z zasady powołanych do pomocy innym) stają się bezdusznymi maszynami, zdolnymi jedynie wypełnić konieczne formularze. 
Dalila jest młodą Kenijką - mądrą i inteligentną dziewczyną, która marzy o zostaniu dziennikarką. W swojej ojczyźnie studiowała, miała przyjaciół i była szczęśliwa. Do czasu. Nagle sytuacja, w której się znalazła zmusza ją do ucieczki ze swojego rodzinnego kraju. Nie mamy tu do czynienia z prześladowaniami politycznymi, czy biedą. Dalila obawia się o swoje życie i zdrowie, a niebezpieczeństwo grozi jej ze strony wuja.  Dalila straciła całą rodzinę i właściwie w Kenii nic jej nie trzyma. Postanawia wyruszyć do Londynu, zachęcona opowieściami i opisami tego "raju". Szybko jednak sprawy się komplikują. Już w pierwszych dniach napotyka nieuczciwych ludzi, którzy przyczyniają się do tego, że Dalila traci wszystko, co ze sobą przywiozła. Dziewczyna ,posiadając tylko to, co na grzbiecie, zostaje rzucona w sam środek Londynu. Co robić? Jak żyć? Okazuje się, że uzyskanie azylu jest trudne, a częste wizyty w ośrodkach dla imigrantów są przykre, czy wręcz poniżające. Dalila jednak nie poddaje się bo wie, że możliwość zostania w Wielkiej Brytanii to jej jedyna szansa na spokojne życie.
To co rzuca się w oczy czytelnika w pierwszej kolejności to bezradność Dalily, która zestawiona z brutalnymi procedurami związanymi z uchodźcami - poraża i przeraża. Czytając dialogi pomiędzy uchodźcami a urzędnikami można zauważyć, że im bardziej zagubiony uchodźca, tym większa znieczulica. Ważne jest to, aby przestrzegać ściśle procedur i nie dopuścić do jakichkolwiek odstępstw. I nie ważne, czy jest to po Twojej myśli, czy nie. Ważne, żeby odpowiednie "ptaszki" zapełniły odpowiednie kratki. 
"Dalila" jest napisana wyjątkowo zgrabnie i - pomimo niełatwego tematu - czyta się ją szybko i przyjemnie. To duży plus, ponieważ poruszane w powieści sprawy często są naprawdę przygnębiające i gdybym jeszcze musiała się przedzierać przez trudny i zawiły język - chyba bym nie dała rady. A tak książka jest naprawdę przyjemna w odbiorze. Zwłaszcza, że w wielu miejscach zaskakuje, a już zakończenie po prostu ścięło mnie z nóg. 
Powieść naprawdę godna polecenia. Warto zobaczyć, z czym zmagają się ludzie, którzy muszą uciekać ze swojego kraju. Przyjeżdżają do miejsc, które uważają za raj na ziemi, a tu przykra niespodzianka. Muszą unieść na barkach ciężar biurokracji i nieprzychylnych spojrzeń. Trzeba uzbroić się w dużo cierpliwości i pokory aby przebrnąć przez to wszystko z podniesioną głową. Naprawdę podziwiam.  

poniedziałek, 20 listopada 2017

List z przeszłości

"List z przeszłości" to taka bajka dla dorosłych. Bardzo sympatyczna i niezmiernie wciągająca, ale nadal bajka. Czy to źle? Moim zdaniem - nie. Przecież nie wszystko musi być krwawe, pachnieć morderstwem i dziać się w ponury, deszczowy dzień. Ciepłe kraje, bogaci ludzie, piękne kobiety i rodzinna tajemnica... brzmi bajkowo, nieprawdaż? 
Kiedy poznajemy Alexis Shaw nie jest ona w najciekawszym momencie swojego życia. Żałoba po dwóch najbliższych osobach - matce i cudownej niani - zupełnie pochłonęła dziewczynę. Trudno jest w takiej chwili zajmować się doczesnymi problemami, jednak Lexi zostaje do tego niejako przymuszona. Trudno bowiem pogrążać się w rozpaczy, kiedy człowiek dowiaduje się, że został spadkobiercą niezłej fortuny. Lexi dowiaduje się o tym przypadkiem, porządkując dokumenty w mieszkaniu zmarłej Ursuli. Odnajduje wiele listów i dokumentów wskazujących na to, że wyjaśnienie tajemnicy spadku i tajemnic z przeszłości jest możliwe tylko i wyłącznie na drugim końcu świata - w afrykańskim Malawi. Czytelnik razem z Alexis początkowo rozpacza po utracie najbliższych a potem pomalutku odkrywa tajemnicę za tajemnicą. Każdy nowy fakt zwiększa nadzieję, że może jednak Alexis nie została zupełnie sama na tym świecie. 
Irytował mnie początek powieści. Akcja rozkręcała się dość długo, a braki w akcji wypełnione zostały rozmyślaniami naszej bohaterki i jej monologami. Na szczęście dotrwałam do momentu, kiedy akcja runęła niczym lawina, a ja już do końca powieści delektowałam się ciekawą fabułą. Dużo smaczku dodaje afrykański klimat rodem z Indiana Jonesa. To  dodało wyjątkowej pikanterii całej powieści. 
Książka  jest dość obszerna, co wcale nie oznacza, że skomplikowana. Cała akcja toczy się właściwie dwuwątkowo, choć nie brakuje szybkich zwrotów akcji i barwnych postaci. Obok głównego wątku Alexis (i jej perypetii związanych z poszukiwaniem własnej tożsamości), śledzimy drugi - moim zdaniem dużo ciekawszy wątek, opisujący losy kobiet, które przyczyniły się do powstania tajemnic i niedopowiedzeń w życiu naszej bohaterki. Nie ukrywam - ten wątek mnie urzekł i spowodował, że szybko zapomniałam o początkowej nudzie. Historia opowiedziana z pazurem i polotem zachwyci każdego. Nie mogę zbyt wiele napisać, aby nie zdradzić za dużo, ale zapewniam Was - warto.  
Prostota powieści, która w innych książkach trochę mnie drażni tu powoduje zupełnie inne uczucia. Zwrotów akcji jest tak dużo, a bohaterów tak wielu, że nie ma potrzeby "zamydlać" fabuły dodatkowymi historiami.  
Oceniając powieść jako całość powiem tak: jeżeli cierpliwie przebrniecie przez początek książki, czeka na Was ciekawa powieść, która w pełni zasługuje na miano bestselleru i godnie zapełni wolny czas w długie, zimowe wieczory. 

czwartek, 16 listopada 2017

Gabi. A właśnie, że jest pięknie!

Cudowna książka, która ładuje baterie zarówno dorosłym, jak i dzieciom. Pokazuje, jak ważne jest to, aby widzieć świat przez pryzmat szklanki do połowy pełnej, a nie do połowy pustej. I te ilustracje... przepiękne po prostu!
Gabrysia jest bardzo wrażliwą siedmiolatką, która wraz z rodziną przenosi się do Nowej Soli. W domu jest ich sporo - oczywiście mama i tata, ale oprócz Gabrysi jest jeszcze szóstka innych dzieci. Niewątpliwie kochają się jak prawdziwe rodzeństwo, jednak formalnie rzecz biorąc, są rodziną zastępczą. Cudowną rodziną, w której każdy każdego kocha i szanuje. Gabrysia jest wyjątkową osóbką. Pełna energii optymistka, która wszędzie widzi dobro i życzliwość. Ciągle powtarza: "Moje życie to pasmo sukcesów!". i nawet jeżeli gdzieś się potknie i coś nie wyjdzie, to szybko podnosi się z kolan i prze dalej do przodu.
Książka, którą powinna przeczytać każda naburmuszona nastolatka i podbuntowany nastolatek. Bije z niej optymizm i radość życia. Pokazuje, że jeżeli tylko wystarczająco mocno o czymś marzymy, to na pewno się spełni. Próbuje wytłumaczyć dzieciom, że każdy człowiek jest dobry i każdy zasługuje na szansę, trzeba mu tylko ją dać. Oswaja trudne tematy związane z adopcją i rodzina zastępczą. Trudne, ale jak ważne!

czwartek, 9 listopada 2017

Obsesja

Podobało mi się i to bardzo. Po lekturze "Szeptuchy" trochę się bałam, czy autorka udźwignie powieść zupełnie od niej odmienną i umiejscowioną w innych realiach. Tu natura, kwiatki, czary, zabobony i wiejskie gusła, a tu medycyna, szpital, psychologia i szara codzienność lekarzy. Na szczęście udało się i to nawet całkiem zgrabnie. 
Kiedy poznajemy Joannę Skoczek, jest ona na zakręcie swojego życia. Zostawiła za sobą nieudane małżeństwo i przeniosła się, wraz z sierściuchem o imieniu Kołtun, do Warszawy. Joanna chce po prostu zapomnieć. Nie ma ochoty na nowy związek, a jedyne co może w tym momencie przyjąć od drugiego człowieka, to przyjaźń. Niestety Panowie wokół niej są odmiennego zdania. Koło Joanny namolnie kręci się Łukasz będący pracownikiem szpitalnej pralni oraz chirurg Tomek, znany z licznych podbojów kobiecych serc. Jakby tego było mało, Asia w swojej szafce znajduje listy od tajemniczego wielbiciela. Poczałkowo nieśmiałe, ale im dalej, tym gorzej... 
Żeby nie było zbyt obyczajowo, jest też wątek kryminalny. Pewnego dnia na terenie szpitala, pracownik odbierający odpady medyczne znajduje zwłoki. Policjant prowadzący sprawę podejrzewa, że seryjny morderca sprzed kilku lat na nowo rozpoczął swoją działalność. Jeśli tak rzeczywiście jest, to oznacza, że Policja w najbliższym czasie będzie miała masę roboty. Seryjny morderca sprzed kilku lat działał profesjonalnie i mistrzowsko zacierał za sobą ślady. Jego morderstwa łączyło jedynie to, że wszystkie ofiary miały czarne, kręcone włosy i wszystkie w chwili znalezienia były brutalnie okaleczone...
"Obsesję" przeczytałam z wyjątkową przyjemnością To powieść, która wsysa czytelnika i trudno potem przejść do życia codziennego. Należy podkreślić, że to nie fabuła mnie tak wciągnęła i nie świetnie skrojeni bohaterowie... ochów i achów na ten temat można znaleźć w sieci mnóstwo. Mnie urzekła atmosfera powieści. Kiedy Joanna szła przez piwniczne korytarze szpitala, ciarki miałam na plecach. Kiedy słyszała za sobą kroki, nie mogłam się powstrzymać, aby nie obejrzeć się i nie sprawdzić, co się dzieje za moimi plecami. Naprawdę, kreowanie klimatu i atmosfery grozy Pani Miszczuk ma w małym paluszku. 
Z drugiej strony były takie rozdziały, kiedy pokładałam się ze śmiechu. Dialogi Asi z Kołtunem są po prostu mistrzostwem świata. Podobnie lekko ironiczne rozmowy naszej bohaterki z Policjantem (którego imienia niestety nie pamiętam). Są lekkie, frywolne i poprawiają humor czytelnika. I nagle pac - kolejny rozdział znowu ciężki, mroczny i aż lepki od strachu. Tak właśnie Pani Miszczuk się ze mną zabawiała od pierwszej do ostatniej strony powieści. I powiem Wam, że mi się to podobało! 

czwartek, 2 listopada 2017

Czasami kłamię

Macie nieraz tak, że nie możecie oderwać się od książki? Czytacie wszędzie gdzie tylko można, co więcej - czytacie nawet tam, gdzie nie można. Ja tak mam - rzadko, ale zdarza mi się. "Czasami kłamię" doprowadziło mnie własnie do takiego stanu. Ciekawość, jak to wszystko się skończy, to jedno. Druga strona medalu to ciągłe otwieranie oczu ze zdziwienia. Właściwie po każdym rozdziale należało zmienić swój pogląd na sytuację. Każdy rozdział przynosił zaskoczenie i każdy powodował dreszczyk emocji. 
"Czasami kłamię" to powieść z dreszczykiem. Nie chodzi o to, że to horror. thriller czy coś w tym guście. Nie. Chodzi o to, że autorka wytworzyła taką atmosferę, że ciarki przechodzą po plecach. A przecież tłem są święta Bożego Narodzenia...
"Nazywam się Amber Reynolds . Powinniście wiedzieć o mnie trzy rzeczy:
1. Jestem w śpiączce.
2. Mój mąż już mnie nie kocha.
3. Czasami kłamię."
Cała powieść jest taka, jak ten cytat. Tajemnicza. Intrygująca. Ciemna. Zaczyna się dość niewinnie, bo oto poznajemy Amber, która jest prezenterką radiową. Można powiedzieć, że jest szczęśliwa, choć widoczne są pewne rysy, które pozwalają wątpić w pełnię szczęścia. I nagle spotykamy Amber w szpitalu. Dziewczyna jest w śpiączce, ale resztkami świadomości rejestruje wszystko to, co dookoła niej się dzieje.  Nie wiadomo, dlaczego znalazła się w szpitalu, nie wiadomo co było przyczyną jej stanu. Nie może sobie przypomnieć ostatnich dni, które doprowadziły ją do tego, że leży samotna i otępiała na szpitalnym łóżku.  Nie ulega jednak wątpliwości, że się boi. Emocje i strach budzą się podczas odwiedzin różnych osób - i tych dobrych... i tych złych...

Życie Amber to dla czytelnika trzy płaszczyzny: Teraz, Niedawno i Kiedyś. Teraz to szpital, choroba i gorączkowe próby przypomnienia sobie, co się właściwie wydarzyło. Niedawno to obiektywne (czy aby na pewno?) przedstawienie tego, co wydarzyło się na kilka dni przed wypadkiem, a kiedyś... no właśnie. Kiedyś to pamiętnik dziewczynki. Pamiętnik, który wiele gmatwa i wszystko wyjaśnia. I kiedy już czytelnik przeczyta i zrozumie, to szczęka mu opada i musi ją zbierać z chodnika. I nawet jak już pozbiera, to wytrzeszcz oczu ze zdziwienia pozostaje na długi czas. 
Bardzo, bardzo pozytywnie zaskoczyła mnie ta powieść. Cudownie się ją czyta, a wartka akcja nie pozwala się od niej oderwać. Niesamowita. 

Skradzione godziny

Książka skusiła mnie zapowiadaną na okładce tajemnicą i zagadką z historią miłosną w tle. Tymczasem urzekło mnie zupełnie coś innego. Urzekł mnie klimat powieści i jej specyficzny charakter.  "Skradzione godziny" to Hiszpania zaraz po rządach Franco, która w jakiś sposób pomalutku wstawała z kolan. To społeczeństwo, które nie bardzo radziło sobie z odzyskaną wolnością, ówczesne kobiety... rewelacja. Naprawdę warto zanurzyć się w tym świecie. 
A oto hiszpańska rodzina - rodzina, jakich wiele. Mama tata, dwoje dzieci i dziadek, który pewnego dnia pojawił się w drzwiach domu córki. Anzelm przez długi czas mieszkał w Argentynie i tam zbił majątek, jednak po śmierci żony uznał, że czas wrócić do córki, do Hiszpanii. Wydaje się, że przybył do niej z tęsknoty za rodziną. Nic bardziej mylnego.  
Za płotem inna rodzina.  Mama tata trójka dzieci i babcia. Rodzina żyjąca w ciągłym strachu przed despotycznym ojcem, który tłucze dzieciaki, wyzywa żonę... jedyną osobą, którą szanuje jest jego matka Carmen. Niestety, kobieta cierpi na demencję starczą i niewiele pamięta ze swojego życia. 
Pewnego dnia dziadek Anzelm umiera. Nie byłoby w tym nic dziwnego - taka kolej rzeczy - gdyby nie to, że kiedy Roberto go znalazł, dziadek w dłoni ściskał karteczkę z napisem: "Powiedz mi że mnie kochasz..." Roberto nie może zapomnieć o tym szczególe, a tajemnica z tym związana staje się jego obsesją. 
Losy obu rodzin przeplatają się i zawijają niczym dym unoszący się nad ogniskiem. Każdy z bohaterów ma coś do ukrycia, każdy ma coś, czego nie chce ujawnić. Należy podkreślić, że są to bardzo różne rodziny. Rodzice Roberta są prawnikami - inteligentni i mądrzy ludzie, którzy z nadzieja patrzą w przyszłość. Niestety miłość między nimi wygasła, co sprawia, że każdy z nich pragnie na nowo ułożyć sobie życie. Zszokowało mnie to, w jak suchy i bezemocjonalny sposób o tym mówili. Rozwód, separacja, nowe życie... tylko dzieci rozpaczały, bo świat im się zawalał. 
Zupełnie inaczej wyglądała sprawa z rodziną Ramona, który jest najbliższym przyjacielem Roberta. Tu widać konserwatyzm i dominującą rolę mężczyzny w rodzinie. Ojciec Ramona wydaje się być despotycznym łajdakiem, który znęca się psychicznie i fizycznie nad rodziną. Jednak - jak to w bajkach bywa - nic nie okazuje się być takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. 
Urzekła mnie ta powieść i przyznam się, że przeczytałam ją w jeden dzień. Cóż - tak to jest kiedy spotkamy na swojej drodze bestseller. Kiedy już czytelnik wsiąknie w tę magiczną szarość hiszpańskiej codzienności, niechętnie się z niej wydobywa. Dwie rodziny, dwa różne światy i sieć powiązań, które oplatają ich członków jak niewidzialny sznur. Przeszłość mieszka się z teraźniejszością a miłość z jej brakiem. 
Bardzo szybko domyśliłam się. co łączy te dwie rodziny, jednak przez długi czas prześladowała mnie myśl, że młode pokolenie bardzo łatwo popełnia te same błędy co ich przodkowie i to zupełnie nieświadomie. Tak jakby pewne działania przenoszone były w genach. Ale cóż - takie jest życie.   

sobota, 7 października 2017

Zapisane w wodzie

Kolejna książka czytana w telefonie dzięki Legimi. Miała być czytana podczas spacerów z psem, a tym samym stanowić miłe wypełnienie tych kilkunastu minut spędzonych na powietrzu. Tymczasem  czytałam nie tylko podczas spacerów, ale i w domu, a nawet... w samochodzie stojąc na światłach. 
Żeby nie było wątpliwości - to wcale nie jest tak, że powieść szalenie mnie wciągnęła i nie mogłam się od niej oderwać. Wcale nie. Powieść raczej zaliczę do tych nudnych i mało porywających. Sytuacja spowodowana była raczej mnogością bohaterów co powodowało, że jakakolwiek dłuższa przerwa w lekturze zmuszała mnie do cofania się i przypominania sobie, kto jest kim. 
Miasteczko Beckford cieszy się złą sławą ze względu na serię tragicznych wypadków, mających miejsce w miejscu zwanym Topieliskiem. Dawnymi czasy Topielisko służyło do karania kobiet posądzonych o czary. Związywano im ręce i nogi i wrzucano w odmęty wody. Jeżeli tonęły, to znaczy, że nie były czarownicami... pokrętna logika. We współczesnych czasach również zginęło tam kilka kobiet.  Anna, Lauren, Katie i Nel... wszystkie utonęły. Nie ma co ukrywać - każda z nich miała jakieś tajemnice. Ostatnia z topielic, Nel Abott, postanowiła spisać historię miasta, co wielu osobom się nie spodobało. Czy to jest jednak powód, aby dopuścić się morderstwa? 
Kiedy do Beckford przyjeżdża siostra zmarłej, w mieście aż huczy od plotek. Kobieta nie wierzy, że jej siostra popełniła samobójstwo. Pomalutku, powolutku na światło dzienne wychodzą mroczne tajemnice.
Kurcze - nie wiem tak do końca dlaczego, ale nie podobało mi się. Niby tajemnica jest, podejrzani są, atmosfera jest...ale to jednak za mało. Klimat książki jest taki wilgotny i spleśniały. Nie ma tu miejsca na jakikolwiek promyczek słońca, wszystko jest szare i bure. 
Są pewnie wśród Was tacy, których powieść zachwyciła. Ja - jak rzadko - jestem rozczarowana. 

czwartek, 5 października 2017

Wilcza godzina

To jedna z tych książek, które frapują czytelnika od pierwszej strony. Tu było jednak trochę inaczej niż zwykle (ba! cała książka jest inna!), bo nie pierwsze akapity powieści mnie zafrapowały, a wstęp. Autor zwraca się do czytelnika słowami: 
Może właśnie stoisz w księgarni, a może jesteś w domu, wygodnie usadowiłeś się w przytulnym kąciku i jesteś gotowy by przewrócić pierwszą stronę. W obu przypadkach czuje się w obowiązku cię ostrzec. 
No i jak tu nie czytać? Zaczęłam i wsiąkłam. "Wilcza godzina" wraz z Wilnem anno domini  1905, zdobyła moje serce. 
Króciutką chwileczkę musimy zatrzymać się w roku 1870, kiedy to wskutek handlu z Rosją, Amerykanie tworzą unię wolnych miast, zwaną Aliansem. W skład Aliansu wchodzą Wilno, Rewel, Kraków Praga i część Konstantynopola. Uzyskana w ten sposób wolność pozwala na rozwój nauki, a Wilno - wolne i  niepodległe - rozwija się i  rozkwita. To własnie na Uniwersytecie Wileńskim naukowcy dokonują odkrycia, które popchnie cywilizacje w zupełnie innym kierunku, niż dzisiejsza rzeczywistość. Mamy więc rzeczywistość alternatywną, która niezmiernie mi się spodobała. 
Autorka urzeka pomysłowością. Oczywiście wymyślony świat daje dużo więcej możliwości do knucia intryg oraz wkłada w dłonie bohaterów o wiele więcej narzędzi i umiejętności co umożliwia autorce realizację najniezwyklejszych zamierzeń. Momentami miałam nawet wrażenie, że pomysły trącą przesadą, co powodowało pewne rozdrażnienie. Dlatego ważne jest, aby cały czas pamiętać że "Wilcza godzina" to jednak fantastyka, a nie książka historyczna. Nawiasem mówiąc trudno mówić o książce historycznej, skoro po ulicach jeżdżą parowe karety, a czynności skomplikowane zostały powierzone automatonom. W trakcie lektury złudzenie prawdy historycznej jednak gdzieś z tyłu głowy kołatało, zwłaszcza, że przez całą powieść możemy zauważyć wiele znanych nam szczegółów. Pomysł rewelacyjny i obłędne wrażenia. Efekt był taki, że odczuwałam niesłabnącą przyjemność z wyszukiwania elementów charakterystycznych dla naszej rzeczywistości.   
Trochę długi ten wtręt, już wracam do meritum. W Wilnie, w 1905 r. zaplanowano spotkanie przedstawicieli najważniejszych państw Europy. Spotkanie ważne i mogące mieć wpływ na europejską rzeczywistość. Nic więc dziwnego, że każdy zamierza przedstawić swoje cele jako priorytetowe. Co więcej - każdy pragnie cele te zrealizować i to niekoniecznie uczciwymi metodami... i tu zaczyna się cały ambaras. Od drobnych intryg po brutalne morderstwa - to wokół nich skupia się cała fabuła i to one napędzają powieść. Jeżeli dodamy do tego alchemików, wskrzesicieli i ich możliwości - możecie sobie wyobrazić co się tam zadziało. 
Niestety są też minusy, na szczęście niewielkie. Otóż początkowo autor na tyle mocno skupia się na opisach alternatywnego Wilna, że gdzieś zgubił głównego bohatera. Nie żebym nad tym bardzo ubolewała, bo (jak już pisałam wcześniej) opisy Wilna mnie naprawdę zachwyciły, jednak rozumiem, że może to czytelnika trochę wytrącić z równowagi. Każda postać opisana jest szybko i na pozór nieskładnie, przez co trudno wyodrębnić powiązania pomiędzy bohaterami. Co więcej - nie bardzo wiadomo na kim się skupić. Jeżeli dodamy do tego mnogość wątków i odmienność rzeczywistości, otrzymamy powieść, której lektura może w pewnym momencie znużyć. Warto jednak przeczekać ten moment, ponieważ znużenie szybko ustąpi miejsca zaciekawieniu, a całość lektury pozostawia świetne wrażenie. Autor na końcówce wprowadził nowe fakty i lekko zakręcił fabułą, przez co z niecierpliwością czekam na kolejny tom. 
Na zakończenie dodam, że jak zwykle wydawnictwo sqn postarało się, aby książka przykuła uwagę. Piękna okładka zachwyca. 

środa, 4 października 2017

O książce - cebulce i o tym, że każda przesyłka może być wyjątkowa :-)

Wczoraj Pan listonosz przyniósł paczkę. Jeszcze dobrze do domu nie weszłam, a już Młodszy wręcza mi kopertę z napisem "Uwaga! ostrożnie" i zaaferowany oświadcza: Mamo trzeba ostrożnie otworzyć! Mhm... myślę sobie, ale wraz z nim delikatnie otwieram kopertę szukając przyczyny tego ostrożnego otwierania. Mój synek z wypiekami na twarzy rozrywa, rozcina, wyjmuje, a tam... kolejna paczuszka z naklejoną karteczką. Dalej więc rozcina, rozrywa, a tam kolejna warstwa papieru z kolejnym liścikiem. I kolejna, i kolejna... powiem Wam, że z każdą następną warstwą nasza ciekawość rosła i mieliśmy rodzinne wrażenie, że z tych "obierek" wyłoni się  nie wiadomo jakie monstrum. A tymczasem wyłoniła się książka. Książka, która w naszych oczach zyskała na wartości i nawet gdybym nie czekała na nią, to po takim początku znajomości na pewno z ciekawością zerknęłabym do środka. Szkoda, że nie można tak sprzedawać książek w księgarniach. To by się działo!!!
Wielkie uznanie dla osób, które w wydawnictwie WAB zajmują się promocją. 
Daliście czadu ! 








niedziela, 1 października 2017

Dziesięć godzin

Ależ się uśmiałam przy lekturze tej książki! Świetna powieść i to nie dlatego, że porusza bardzo (baaaardzo) aktualne tematy, ważne dla każdego z nas. Powodem mojego "uhahania" jest to, że napisana jest z jajem, polotem i właściwą Nurowskiej zadziornością. Zaczynając powieść nie spodziewałam się takiej fabuły. Początkowo byłam zaskoczona, ale potem dałam się ponieść fali niedopowiedzeń i półsłówek, które złożone w całość dały prześmiewczy, a jednocześnie paskudnie realny obraz naszej ojczyzny. 
Kiedy poznajemy Małgorzatę, znajduje się ona w dość trudnym położeniu. Przed jej obliczem staje Józef Pinior będący sławą i legendą Solidarności. Jego los spoczął w rękach sędziny Małgorzaty, która musi rozpatrzeć wniosek prokuratury o aresztowanie Piniora. Małgorzata ma problem ze spokojną i rzeczową oceną sytuacji, ponieważ sama znajduje się na życiowym zakręcie. Jej mąż jest chorym człowiekiem, który załamał się wskutek czego całe swoje życie umieścił w internetowej rzeczywistości. Córka również coraz bardziej oddala się od domu rodzinnego... 
Tymczasem w ojczyźnie Małgorzaty źle się dzieje. Dwa diabły, Fagot i Woland, przyglądają się sytuacji w państwie i z iście diabelskim uśmieszkiem komentują wydarzenia. Władzę dzierży partia, której przewodniczy tchórz i szaleńca w jednej osobie. Nie chcąc ponosić odpowiedzialności za swoje decyzje, rządzi on z ukrycia, a jego decyzje przypisywane są człowiekowi bez twarzy i kręgosłupa zwanemu "garniturem"... brzmi znajomo prawda? 
Diabliszcza, widząc sytuację, postanawiają poużywać sobie i trochę ludziom poszkodzić. Nie zdają sobie sprawy, że obalając władzę i rzucając partyjniakom kłody pod nogi, w rzeczywistości wyzwalają naród spod władzy głupoty. 
Ależ miałam frajdę w czasie lektury! Dopasowywanie bohaterów powieści do dziś rządzących nam miłościwie polityków było świetną zabawą. Maria Nurowska nie oszczędziła nikogo pokazując w sposób prosty i rzetelny głupotę i podłość dzisiejszych "elit" politycznych. Rewelacyjnie pokierowała diabłami, którzy każdego z polityków ośmieszyli i doprowadzili do miejsca, gdzie już nie mogli szkodzić. 
Przez dziesięć godzin Małgorzata musiała podjąć szereg decyzji, które zmieniły jej świat na lepsze. Te same dziesięć godzin zajęło naszym diabłom naprawianie naszego chorego Państwa. Małgorzata wybrała dobrze. A diabły? Cóż - mam nadzieję, że wkrótce się przekonamy.