sobota, 25 kwietnia 2015

Puls

Kolejna książka o morderstwach. Trudna.Okrutna. Mocna. Akcja powieści dzieje się na kilku płaszczyznach. Wcześniej zabijał szalony morderca Daniel Daniele. Teraz ktoś się pod niego podszywa... a może wrócił... trudno się w tym wszystkim połapać. Pewne jest to, że ktoś zabija kobiety w bardzo okrutny sposób. Najpierw je prześladuje, wprowadza w stan paraliżującego strachu, a następnie z wielkim okrucieństwem zabija. 
Pomysł na powieść świetny, ale powieść jako całość jakoś mi nie podeszła. Trudno mi się czytało, brnęłam przez poszczególne strony jak po suchym piachu. Najgorsze jest to, że nie bardzo wiem,co tak naprawdę było nie tak. Dziwny szyk zdań, częsta retrospekcja... nie wiem. Wiem tylko tyle, że z kryminałami na jakiś czas muszę dać sobie spokój.

czwartek, 23 kwietnia 2015

Arfik - szczeciński zespół dziecięcy, który potrzebuje pomocy.

Znacie taki zespół "Arfik"?  Kiedyś dawno temu znamy był z piosenek "Szybko zbudź się" czy też "Moja siostra królewna". Występowali w "Tik Taku" i kilku innych telewizyjnych programach dla dzieci. Laureaci wielu nagród, twórcy kilku świetnych płyt i piosenek, które swojego czasu śpiewała cała Polska. Tworzą go wspaniali ludzie. Ryszard Leoszewski znany większości jako solista zespołu "Sklep z ptasimi piórami" i Basia Stenka autorka książek dla dzieci i młodzieży. Tak własnie! Sławna Hela jest Jej autorstwa. Napisała też "Masło przygodowe" i kilka innych powieści, które trafiły w gust młodych czytelników.
Do rzeczy. Arfik nie jest takim klasycznym dziecięcym zespołem. To raczej grupa wokalno - artystyczna. Świetne dzieciaki z zacięciem i pasją. W każdym innym mieście byliby dziecięcą wizytówką regionu. Tylko nie u nas. Szczecin jest  miastem mało ukulturalnionym, to każdy, kto tu mieszka, wie. Trochę tu dualizmów i sprzeczności. Mamy piekną filharmonię i jednocześnie urzędników, którzy młodym artystom podcinają skrzydła. Tu nawet nie chodzi o podcinanie skrzydeł, a o brak zwykłej ludzkiej życzliwości. 
Arfik od lat ma swoją siedzibę w gmachu biblioteki przy placu Matki Teresy z Kalkuty. Wydawałoby się, że połączenie idealne. Biblioteka jest miejscem kojarzącym się z kulturą i sztuką, więc śpiewające dzieci nie powinny być przeszkodą. Otóż są!!! Dyrektor biblioteki skutecznie utrudniał dzieciakom życie. Dobra - pomyśleli mali artyści - szukajmy innej siedziby. Znaleźli przychylność w jednym ze szczecińskich gimnazjów. I co? Nie zgadniecie. Otóż pomimo przychylności Dyrekcji Gimnazjum i kilku innych pozytywnie nastawionych osób negatywnie opowiedział się ... Wydział Oświaty Urzędu Miasta!!! Problemy dla większości z nas wydają się banalne. Ot trzeba wstawić nowe drzwi, albo wyremontować sanitariaty. Niestety w naszym "wspaniałym" mieście to wszystko urasta do rangi problemu nie do pokonania. Aż strach pomyśleć jaki czynsz zaśpiewają urzędnicy tym śpiewającym dzieciakom... No absurd i żart po prostu.


I tak oto zespół z 28 - letnią tradycją znowu nie ma własnego kąta w tym nieprzyjaznym mieście. A taką piękną piosenkę dzieciaki zaśpiewały o Szczecinie. I co mają w zamian?  

Walizka Hany

Książka, która uśmiechała się do mnie z półki bibliotecznej. Śliczna dziewuszka z białym kołnierzykiem i staranną fryzurką przyciągała jak magnes. Jakże wstrząsająca jest jej historia...
Hana była Żydówką, której niestety przyszło żyć w najstraszniejszym okresie XX wieku. Wczesne dzieciństwo spędziła spokojnie w czeskim miasteczku u boku brata z kochającymi rodzicami. Niestety kiedy nadeszła wojna Niemcy szybko odarli dzieciństwo z wszystkiego co dobre. Najpierw odeszła matka, zaraz potem ojciec. Dziećmi zajął się wujek jednak nie trzeba było długo czekać, kiedy i dzieci musiały udać się do obozu. Spokojne i beztroskie dzieciństwo zmieniło się w prawdziwe piekło. 
Równolegle z losami Hany czytelnik poznaje japońskie dzieci i pełną uporu nauczycielkę, która postanawia przybliżyć dzieciakom pojęcie Holokaustu. Kobieta postanawia zorganizować wystawę. W tym celu pisze do osób związanych z miejscami pamięci o Holokauście w różnych zakątkach świata. Po wielu perypetiach otrzymuje z muzeum w Oświęcimiu kilka przedmiotów na wystawę. Wśród  nich jest walizka, na której napisano "Sierota Hana". Dzieci wraz z nauczycielka robią wszystko, aby poznać losy Hany. Próbują wszelkimi metodami zdobyć choćby jedno malutkie zdjęcie dziewczynki. Czytelnik pozostaje w rozterce. Wie co spotkało Hanę i jednocześnie obserwuje walkę japońskich dzieci o zachowanie choćby cząstki pamięci o niej. Na szczęście Hana miała brata...
Nie ukrywam, że przy lekturze tej niepozornej książeczki spłakałam się jak mops. Cóż ta dziewczyneczka była winna, że urodziła się w takich pokręconych czasach. Żałość ściska serce i zaciska gardło. 
Książeczka powinna być lekturą. Duża czcionka, i sporo zdjęć pozwalają łatwo przemknąć przez treść. Zdjęcia uzmysławiają, że te straszne wydarzenia miały miejsce nie tak dawno temu. Patrząc na uśmiechniętą buzię człowiek uzmysławia sobie, że Holokaust to nie tylko pojęcie ze słownika, które dzisiaj pozostaje w sferze definicji i kwiatów pod pomnikami. O Holokauście i innych zbrodniach należy mówić, mówić, mówić.... żeby ludzkość nie zapomniała. 

Dla chętnych poniżej zamieszczam filmik stworzony dla uczenia pamięci Hany Brady. Warto zobaczyć.




środa, 1 kwietnia 2015

Do trzech razy Natalie

Pierwsze dwa tomy przygód sióstr Sucharskich pochłonęłam nie mogąc powstrzymać się od ciągłego parskania i chichotu. Mój Tata - na co dzień poważny Pan - darzy siostry niezłomnym uczuciem sympatii i przywiązania. Kiedy okazało się, że trzeci tom przygód Natalii już jest, radość zapanowała w naszych sercach. Byliśmy przekonani, że będzie niezła zabawa. Wszak pięć kobiet o niezwykle pokręconych charakterach i tym samym imieniu i nazwisku nie może spać spokojnie. Ciągle przytrafia im się coś tak absurdalnego, że aż zabawnego.  
Tym razem trup zostaje znaleziony w Międzyzdrojach. Siostry Sucharskie przybywają do nadmorskiego kurortu nie bez powodu. Otóż Panowie będący partnerami życiowymi pięciu Natalii (obecnie lub w przeszłości) zupełnie niechcący ostro sobie nagrabili. W związku z tym Panie postanowiły zostawić ich na pastwę losu i wyjechać. Oczywiście pomimo solennych obietnic dawanych sobie nawzajem, że jadą tylko i wyłącznie w celach rekreacyjnych, nie mogą powstrzymać się od wtrącania nosa w sprawy miejscowej Policji. A ta ma na głowie ciało młodej dziewczyny, które znaleziono w pobliżu miejskiego śmietnika. Sucharskie (tym razem dwie) wplątują się w aferę i zupełnie niechcący (jakżeby inaczej) ściągają na siebie i pozostałe siostry gniew przestępców. Dalej mamy już wszystko: zaginiony los, kradzieże, a nawet porwanie i szantaż.  
Powieść jest naprawdę przekomiczna. Tak wiele w niej pomyłek, zbiegów okoliczności i zgrabnych gagów, że miejscami staje się wręcz absurdalna. Ale to przecież nic złego. Treść książki cieszy czytelnika i świetnie spełnia swój cel umilenia wolnego czasu. Wisienką na torcie jest cięty język Sucharskich. Jak ja uwielbiam te dialogi! 
Wszystkie trzy tomy mam w swoim czytniku. Dwa papierowe stoją na półce. I powiem Wam, że to wcale nie za dużo. Bo przecież nigdy nie wiadomo kiedy smutek Cie dopadnie, a taka lektura jest najlepszym antydepresantem :-) 

poniedziałek, 23 marca 2015

Szósta ofiara

Szósta ofiara to kryminał, który mnie niezmiernie zaskoczył. Cóż bowiem może być fascynującego w kryminale, w którym czytelnik od pierwszych stron zna odpowiedź na sakramentalne pytanie: "Kto zabił?" Przecież sedno kryminału polega właśnie na tym, że czytelnik odkrywa, domyśla się, snuje przypuszczenia i zmienia osoby podejrzane o sprawstwo. A tu ciach i wszystko wiadomo... Zapewniam Was, że w tym przypadku definicja kryminału nabiera zupełnie innych odcieni. Mogę z całą mocą powiedzieć - tak dobrej książki dawno nie czytałam.
Pięć rozdziałów, pięć kobiet, pięć tragedii. Pierwsza ofiara jest zbieraczką roślin. Wraz z narzeczonym chodzi po lesie i zbiera efektowne rośliny, które następnie sprzedawane są do kwiaciarni. Pewnego dnia dziewczyna znika. Zrozpaczony narzeczony zawiadamia policję i poszukuje jej na własną rękę. Czujność Policji zostaje uśpiona tym, że dziewczyna jest emigrantką. Wszyscy podejrzewają, że po prostu miała dość pracy za marne grosze  i wróciła do kraju. Ale kiedy zgłoszone zostaje kolejne zaginięcie... i kolejne... Zwłoki, które odnajdują przypadkowi ludzie są bardzo mocno okaleczone. Na pierwszy rzut oka widać, że dziewczyny przed śmiercią były torturowane. A sprawca?
Najlepsze jest to, że osobę sprawcy poznajemy już na początku powieści. Co więcej - doskonale zdajemy sobie sprawę, że to właśnie on. Czytelnik obserwuje jak kręci, kluczy, lawiruje, jak zabezpieczył się przed ewentualnymi przypadkowymi osobami. Byłam pełna podziwu dla pomysłowości sprawcy, a co za tym idzie autora.
Powieść jest inna. Przede wszystkim brakuje w niej głównego bohatera, ale od razu dodam, że to wcale nie jest wada. Wręcz przeciwnie. Mamy wiele osób, wiele charakterów; jeden gra pierwsze skrzypce, a już w następnym rozdziale przechodzi na dalszy plan ustępując miejsca zupełnie innej osobie. Pewne jest jedno. Autor wyraźnie podzielił świat na dobrych i złych. Z jednym wyjątkiem. Pewna młoda dziennikarka miota się nie wiedząc o co chodzi i zupełnie nieświadomie przenika oba światy. Zafascynowała mnie łatwość, z jaką autor manipuluje charakterami. Pewna byłam, że przy takiej ilości występujących osób autor na pewno gdzieś popełni błąd. Nic z tego. Konsekwentnie wyznacza granice i pilnuje, aby postacie powieści trzymały się tam, gdzie ich miejsce. 
Książka, której fabuła, mnie porwała, autor zaszokował pomysłem, a morderca budził moje najgorsze instynkty. 

piątek, 20 marca 2015

Siostra mojej siostry

Cudownie jest trafić na książkę, która leczy rany. Niby nic - ot zwykła książka, zwykła powieść; można powiedzieć, że nawet troszkę banalna. Ale ... no własnie To małe "ale" robi wielką różnicę. Ta powieść ma w sobie nutkę magii, która powoduje, że długo jej nie zapomnę. 
W małej bieszczadzkiej mieścinie mieszka młoda dziewczyna Hania. Żyje z dnia na dzień, byleby związać koniec z końcem. W sezonie sprzedaje gofry, robi własne nalewki, jednym słowem pomalutku dzierga swoje własne życie. Do czasu. Pewnego dnia objawia się w jej chacie Kaja - przyrodnia siostra mieszkająca w Warszawie. Jest całkowitym przeciwieństwem Hani - przebojowa, bogata, z planami na przyszłość i karierą u stóp. Los dziewczyn przedziwnie splata się ze sobą. Kaję gna w Bieszczady, Hankę do Warszawy.... Spotykają na swojej drodze zakochanych mężczyzn, podłych szefów i życzliwych ludzi. Jednym słowem - życie.
Zalet powieści jest wiele. Po pierwsze podczas lektury naprawdę dobrze się bawiłam. Hania,która przenosi się z prowincji do stolicy ma niesamowity dar wpadania w tarapaty. Autorce nie brak poczucia humoru, w związku z czym co rusz pękałam ze śmiechu. Po drugie książka jest dobrze napisana. Język lekki i przyjemny pozwala czytelnikowi na delektowanie się historią. Niestety są też wady, na szczęście niewielkie. Powieść jest dość przewidywalna, niczym nie zaskakuje, a perypetie dziewczyn przypominają bajkę o Kopciuszku. Zła siostra, która nie chce pomóc biednej siostrze z prowincji.... Również zakończenie mnie nie urzekło. Może autorka chciała zaskoczyć czytelnika, jednak dla mnie jest ono za mało "zakończeniowe". Zostawia wiele niedomówień i niewyjaśnionych sytuacji. Muszę jednak z całą mocą podkreślić, że wad jest duuużo mniej niż zalet. 
Książka bardzo dobra na wiosenne wolne chwile :-)))

niedziela, 15 marca 2015

Cicho sza... i powieść, która krzyczy emocjami

Powieść "Cicho sza" pochłonęła mnie, zachwyciła i zawładnęła mną do reszty, Należy do takich powieści przy których żałuję, że moje tempo czytania nie pozwala na pochłonięcie książki w ciągu jednego dnia. Zresztą nie jest w tym osamotniona. Każda powieść Lisy Scottoline jest właśnie taka. Otacza i omamia czytelnika jak pajęcza sieć muchę. Im dalej w treść tym gorzej. Nie można przestać, a bohaterowie nie chcą opuścić głowy, są wszędzie... 
Kiedy poznajemy Jacka wydaje się, że mężczyzna najgorsze ma już za sobą. Przetrwał utratę pracy, przetrwał trudny okres w małżeństwie - do naprawy pozostały jedynie stosunki z synem. Walcząc o przetrwanie Jack pozwolił, aby kontakty z chłopcem rozlazły się niczym znoszone kapcie. Obawiając się, że syn zupełnie się odsunie, Jack postanowił naprawić wspólne relacje. Kiedy Ryan poszedł do kina z paczką przyjaciół Jack postanawia go osobiście odebrać. W drodze powrotnej rozmowa nie bardzo się klei; dopiero temat prawa jazdy chłopaka porusza emocje obu panów. Ryan bardzo chciałby poprowadzić samochód ojca pomimo tego, że młodzieżowe prawo jazdy, które posiada, nie pozwala na prowadzenie samochodu po zmroku. Mimo tego Jack, po szybkiej ocenie sytuacji na drodze zgadza się. Niestety nie kończy się to dobrze. Chwilę potem chłopak potrąca śmiertelnie kobietę. Burza myśli przebiega Jackowi przez głowę, jednak gdy syn przyznaje się że chwilę wcześniej palił trawkę, decyzja jest właściwie podjęta. W imię ratowania przyszłości syna ojciec nie zawiadamia Policji, po czym przerażeni panowie, niezauważeni przez nikogo odjeżdżają z miejsca wypadku. Od tego momentu życie całej rodziny staje na głowie....
Cóż - nietrudno sobie wyobrazić co się dzieje dalej. Wyrzuty sumienia, niemożność życia z takim poczuciem winy, próby powrotu do codzienności, kolejne kłamstwa... straszne. 
"Cicho sza" to powieść do dyskusji, przemyśleń i analizy. Porusza bardzo trudny temat miłości do dziecka i tego, ile można poświęcić w imię tego uczucia. Problem jest taki, że nie każda decyzja podjęta pod wpływem chwili jest dobra, a jej konsekwencje mogą rzutować na całe życie. U Jacka konsekwencje są poważne - właściwie tragiczne.
Świetne pióro autorki powoduje, że od powieści nie można się oderwać. Zagadka goni zagadkę, a rozwiązanie jednej powoduje wstęp do kilku kolejnych. Akcja toczy się szybko, nie ma czasu na zastanowienie, ocenę czy analizę. Dopiero po zamknięciu książki przychodzi refleksja: Ciekawe jak ja bym postąpiła? Mistrzostwo tej powieści polega na tym, że autorka nie ocenia żadnej z postaci. Sucho i szybko przedstawia kolejne wydarzenia. A czytelnik? Czytelnik miota się z emocjonalną huśtawką. Rano boleje nad losem rodziny i współczuje całej trójce. Po godzinie czuje wściekłość na ojca i współczucie do syna. Po kolejnej godzinie uczucia zmieniają swoje miejsce i dochodzi żal do matki. I tak dalej i tak dalej... 
Świetna książka. Niebanalna, zmuszająca do myślenia, pozostająca w sercu i głowie. Na długo.

środa, 11 marca 2015

Tani drań - książka która mnie urzekła!

Cudowna! Niesamowita! Piękna! Nieprzeciętnie wciągająca! Pięknie wydana!... Dobra, wystarczy. Nie jestem osobą, która pieje z zachwytu nad czymkolwiek, ale tym razem pozwoliłam sobie na to. Książka "Tani drań" jest naprawdę zachwycająca. 
Książka to w istocie wywiad - rzeka z cudownym człowiekiem, jakim jest Wiesław Michnikowski. Wspaniały aktor teatralny znany głównie z kabaretów i skeczy. Niezapomniany "Sęk" to skecz, który w czasach liceum znałam na pamięć. Zawsze podziwiałam Pana Wiesława za ciepło i taką "uroczą nieporadność".  Myślę, że to jest główny powód, dla którego książka tak mnie zachwyciła. Szkoda tylko, że wywiad ten jest taki... powierzchowny. Po drugiej stronie mikrofonu stanął syn Pana Wiesława i to chyba nie było najszczęśliwsze połączenie. Przecież obaj Panowie znają się jak przysłowiowe "łyse konie" co dla wywiadu nie jest najszczęśliwsze. Mimo to książka zachwyca. 
Panowie przeprowadzają nas przez całe życie wspaniałego aktora. Poznajemy go jako małe dziecko, śledzimy jego losy w czasie II wojny światowej, a potem... to już z górki. Najpierw teatr, potem kabarety. Poznajemy od podszewki "Kabaret Starszych Panów" i nie ukrywam, że ten fragment książki czytałam z wypiekami na twarzy i wzruszeniem w głowie. Potem "Dudek" i wiele innych epizodów z życia Pana Wiesława. Opisy prób, wspólnie zarwanych nocy, dyskusji nad tekstami, prac nad piosenkami... cudowne. Wiele przedstawionych faktów jest naprawdę ciekawych i w erze komputerów i laptopów stanowi nie lada gratkę. Pan Michnikowski zaimponował mi podejściem do świata i szacunkiem dla samego siebie. Opowiada, że nie lubił grać w filmach i bardzo rzadko zgadzał się na odegranie jakiejkolwiek roli. Jak dobrze, że zgodził się zagrać w Seksmisji... :-) 
Książka mnie zachwyciła tym, co innych zniechęciło. Tu nie ma poważnych rozmów na temat aktorstwa i warsztatu. Jest za to lekka, przepełniona anegdotami rozmowa o życiu. Ciepły dialog toczy się i kluczy, a czytelnik nigdy nie wie co na następnej karcie się wydarzy. Cudownie było czytać o mistrzach aktorstwa z tak dawnych lat. Wtedy życie było inne, ludzie byli inni. Ta inność wydziera z kart książki, pochłania i zachwyca. 
Książka urzekła mnie też bardzo starannym wydaniem. Pełno w niej prywatnych zdjęć, każda strona jest przemyślana i stanowi wartość sama w sobie. Uważam że książka ta jest małym arcydziełem. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłam tak zauroczona. Polecam całym sercem - polecam.!


poniedziałek, 9 marca 2015

Będzie dobrze Kotku i konkurs :-)

Lubię takie książki. Po ostatnich prześladowaniach mojej osoby przez monumentalne gnioty powieść "Będzie dobrze Kotku" była przesympatyczną odmianą. Pierwszy tom "Wyjdziesz za mnie kotku" zniechęcał tytułem i nastawił mnie do siebie dość negatywnie. Szybko się przekonałam, że tytuł ma się nijak do zawartości. Nauczona doświadczeniem, przy drugim tomie nie przejęłam się zbytnio słodką okładką i banalnym tytułem wiedząc, że czeka mnie kolejna sympatyczna podróż przez perypetie życiowe bohaterów.
Pierwszy tom powieści pozostawia czytelnika w przekonaniu "...i żyli długo i szczęśliwie". Okazuje się, że nie jest tak dobrze. Wracają demony niszczące szczęście i radość rodzinnego życia. Ania bardzo tęskni za ojcem i próbuje go odnaleźć, Patryk daje się opętać zazdrości, która - jak powszechnie wiadomo - raczej niszczy niż buduje. Do tego wszystkiego dochodzą potrzeby Mai - dojrzewającej dziewczyny szukającej w ojcu oparcia, a otrzymującej jedynie nadopiekuńczość i uczucia typowe dla mężczyzny, którego córka staje się kobietą. Jedynie najmłodszy Junior jest szczęśliwy jako oczko w głowie zarówno rodziców jak i dziadków. Anna jako młoda, ambitna, niepracująca mama czuje, że coś jej umyka. Pragnie powrotu do pracy, pragnie realizować się zawodowo i wrócić do aktywnego życia. Tymczasem Patryk absolutnie nie zgadza się na takie rozwiązanie. Kiedy Anna otrzymuje świetną propozycję pracy postanawia rzucić się na głęboką wodę. Nie przypuszcza jakie konsekwencje wywoła ta decyzja...
Obok wątku rodzinnego pojawia się tajemnica i to wcale nie słodka. Już początek powieści wita nas tajemniczym listem. Szczerze mówiąc szybko domyśliłam się rozwiązania, co wcale nie oznacza, że autorka mnie nie zaskoczyła. O ile domyśliłam się kim jest tajemniczy, dziki mieszkaniec Bieszczad, o tyle sposób, w jaki autorka rozwiązała tajemnicę zbił mnie po prostu z nóg.
Wątków pobocznych jest mnóstwo i wszystkie działają na emocje czytelnika. Streszczać ich nie będę, zapewniam jednak, że ruszą niejedno zatwardziałe serducho. W ogóle cała powieść jest wciągającą podróżą przez emocje pewnej rodziny, która z zewnątrz wydaje się szczęśliwa i zadowolona. Piękna żona, wspaniały mąż, dwójka dzieci, pieniędzy w bród... ale kiedy zagłębiamy się w ich codzienne życie naszym oczom ukazuje się zadra na zadrze i uczucia, które niekonieczne powinny towarzyszyć w życiu rodzinnym.
Czytanie "Będzie dobrze Kotku" sprawiło mi czystą przyjemność i bardzo się cieszę, że autorka pozostawiła czytelnika w oczekiwaniu na kolejny tom. 
Dodam jeszcze, że Wydawnictwo dla wszystkich chętnych i kreatywnych czytelników zorganizowało konkurs. Nie jest on łatwy, ale nagroda zachęca do uczestnictwa. Szczegóły poniżej. Zapraszam!

czwartek, 19 lutego 2015

Strzeż mnie Aniele przed "Aniołem na ramieniu"

Jakoś ostatnio nie mam szczęścia do książek. Najpierw ta nieszczęsna Serenada, która wymęczyła mnie okrutnie, a teraz "Anioł na ramieniu". I to jeszcze przesłane przez wydawnictwo do recenzji... Trudno, nie mam zamiaru owijać w bawełnę.
Książka straszna. Miałka, bez wyrazu, przypomina trochę wypracowanie gimnazjalistki, która urzeczona seksem próbuje snuć jakieś erotyczne fantazje. Autorka ma chyba jakiś problem ze swoją tożsamością. No po prostu odjazd w ciapki.
Treść? Cóż - jest. Niestety bardzo mizerna. Spotykamy Adelinę - piękną kobietę nieszczęśliwą w swojej samotności. Jest na tyle atrakcyjna, że każdy mężczyzna patrzy na nią jak na łakomy kąsek. Po prostu nie może się od facetów opędzić. Pewnego dnia nasza bohaterka poznaje Jana będącego ekscentrycznym, bardzo przystojnym mężczyzną. Cóż poradzę, że "50 twarzy Greya" staje mi przed oczami i nijak nie chce stamtąd zniknąć ? Podobieństwo uderzające zwłaszcza, że nasz bohater również lubi być agresywny w okazywaniu uczuć. Co więcej, panienka Adelinka jest tak samo naiwna jak panienka z Greya. On jej mówi: "spadaj", a Ona dalej brnie w to uczucie. Kiedy On ją uderzył, Ona udaje, że się nic nie stało. Te opisy naiwności przechodzącej w głupotę tak mnie wściekały, że musiałam na parę minut porzucać książkę. Do tego strasznie mnie drażniły scenki erotyczne. Nie jestem osobą pruderyjną i nie chodzi o to, że byłam speszona, czy zakłopotana. O nie! Chodzi o to, że Pani Anna Daszuta próbowała stworzyć książkę erotyczną, a wyszło jak wyszło. Pan Grey przy "Aniele" jest mistrzostwem świata. Tymczasem autorka robi z siebie seksualnego wampa (sam adres strony www.seksualna.me mówi dość sporo) i próbuje za tym obrazem pociągnąć swoją powieść... Na tym skończę, bo mnie znowu poniesie.  
Jak powieść się kończy? Właściwie się nie kończy. Wyraźnie widać, że autorka pozostawiła sobie otwarte drzwi do drugiej części. Problem tylko taki, że to są na oścież rozwarte wrota. Książka po prostu się nie kończy. Obracałam ostatnią kartkę kilka razy zastanawiając się, czy to nie przypadkiem jakiś błąd w druku. Dopiero po wejściu na stronę autorki zrozumiałam, że szykuje nam Ona kolejne przygody z Adeliną.
Na marginesie dodam, że gdzieś w połowie książki ni stąd ni zowąd okazuje się, że bohaterka jest chora. Choroba (poważna) do treści nic nie wnosi oprócz uczucia litości dla bohaterki. Po co autorka to zrobiła nijak nie mogę pojąć. Na mnie zadziałało to jak płachta na byka. Gruba przesada.   
Oprócz marnej treści wyraźnie widać też brak dbałości o formę. Autorka nie przykłada specjalnej wagi do chronologii, jednak to jeszcze jestem w stanie przyjąć. Nie potrafię jednak czytać powieści w której wydarzenia są zawieszone w próżni. Czytelnik nie ma żadnego punktu odniesienia i dopiero po pewnym czasie   chaotycznego czytania orientuje się gdzie daną scenę na osi czasu zawiesić. Efekt jest taki, że przez połowę książki czułam się jej lekturą po prostu zmęczona. 
Jedynym usprawiedliwieniem dla tak marnej powieści  jest to co autorka napisała na swojej stronie. Pisanie tej powieści zajęło jej... trzy tygodnie. TRZY TYGODNIE. Szkoda. Może gdyby Pani Anna Daszuta poświęciła jej trochę więcej czasu to wykrzesałaby z niezłego pomysłu coś większego, a tak... szkoda gadać. 
Jaki z tego morał? Moja miłość do aniołów została wystawiona na bardzo ciężką próbę. Do niedawna wszystko, co kojarzyło mi się z aniołami brałam bez mrugnięcia okiem. No cóż, teraz sto razy się zastanowię. :-) 

niedziela, 8 lutego 2015

List z powstania

Książka niesamowicie mnie zaskoczyła. Pożyczyłam ją z biblioteki ze względu na ... okładkę. Przyszłam do domu, otworzyłam książkę na pierwszej stronie i wsiąkłam na całego. Niby zwykłe czytadło, niby nic specjalnego, a jednak. Powieść siedzi w mej głowie i wyjść nijak nie może. 
Historia łączy pokolenia. Powiedzenie, które przez większość z nas odczytywane jest jako pusty frazes, w przypadku rodziny Bańkowskich całkowicie odpowiada prawdzie. Historia wbija się w ich życie niczym cierń, staje się obsesją i centrum życia. Julia jest kobietą, na której II wojna światowa odcisnęła niewiarygodne piętno. Podczas Powstania Warszawskiego w niewyjaśnionych okolicznościach ginie jej siostra Hania. Poszukiwania dziewczyny stają się obsesją najpierw Julii, a potem jej córki Marianny. Jak wiadomo ustrój, który zapanował w naszym kraju po II wojnie światowej nie sprzyjał upominaniu się o losy zaginionych  powstańców. Jednak w przypadku Hani aktywność służb bezpieczeństwa była wyjątkowo duża. Trudno było znaleźć powody takiego zainteresowania historią pięknej łączniczki. Kiedy jednak oprócz zainteresowania pojawiły się głuche telefony i groźby, kiedy nie wiadomo skąd kobiety otrzymują tajemniczy list... rozwiązanie zagadki leży na wyciągnięcie ręki jednak nikt nie może go odnaleźć. 
List z powstania, to świetna powieść. Wciąga czytelnika i nie sposób odłożyć książki na półkę przed dotarciem do ostatniej strony. Autorka umiejętnie podsuwa czytelnikowi pozorne rozwiązania po to, aby za kilka stron skierować jego uwagę w zupełnie inną stronę. To powoduje, że czytelnik nie ma chwili wytchnienia, próbując rozwiązać tajemnicę sprzed lat.   
Nawiasem mówiąc bohaterki budziły we mnie żal. To musi być straszne tak dać się omotać przeszłości. Życie codzienne właściwie się dla nich nie liczyło. Wszystko postawiły na jedną kartę. Szczęście, radość, uciechy dnia codziennego - to wszystko było Julii i Mariannie raczej obce. One żyły przeszłością, zastraszone i samotne. A rozwiązanie zagadki wcale nie przyniosło ulgi. 
Książka skłania do refleksji. Pokazuje jak różnie można oceniać historię, jak często interesy jednostki wpływają na losy innych ludzi. Cenię autorkę za to, że pomimo dotykania tak kruchej materii jak losy Polaków (w czasie wojny i po wojnie) nie dała się ponieść politycznym wycieczkom. Nie ocenia, nie krytykuje. Pokazuje jedynie realia ówczesnej Polski i to jak bardzo trudno jest wyplątać się ze społecznych powiązań i uzależnień. 
Super powieść. 

niedziela, 1 lutego 2015

Serenada - czyli gniot jakich mało !!!

Dawno nie czytałam takiej szmiry. Mam zasadę, że książki czytam do końca i tak też było w tym przypadku. No przecież każdy (i wszystko) zasługuje na drugą szansę. Kiedy zamknęłam z ulgą tę książkę stwierdziłam, że tym razem druga szansa była błędem.  Męczyłam się okrutnie i uważam, że Pani Gutowska Adamczyk tą książką postanowiła udowodnić czytelnikowi, że każdy człowiek ma wzloty i upadki. To jest niestety właśnie ten upadek. 
Bohaterką jest Kasia - naiwna i głupiutka aktoreczka z teatru lalkowego, która przypadkiem trafia do Warszawy. Jej  podobieństwo do znanej celebrytki jest tak uderzające, że producenci postanawiają zatrudnić ją na kilka dni, podczas których ta właśnie wspomniana celebrytka o przedziwnym imieniu Serena przechodzi trudny okres. Po prostu bajka. Problem taki, że wyjątkowo głupiutka bajka. Celebrytka oczywiście nagle się znajduje, Kasia zostaje zepchnięta na drugi plan, a jej życie zaczyna kręcić się tylko i wyłącznie dookoła facetów. Jest próżną, głupiutką dzieweczką topiącą swoje uczucia w każdej parze spodni, którą spotka. 
Mam wrażenie, że autorka chciała stworzyć taką współczesną bajkę o kopciuszku. Wyszło marnie. Powstało jednowątkowe powieścidło o rozhisteryzowanej panience nie mającej pojęcia o prawdziwym życiu. 
Dno. 

piątek, 30 stycznia 2015

Labirynt Lukrecji

Wszystkich bardzo proszę, aby będąc w Empiku, lub jakiejkolwiek innej księgarni skierowali swój wzrok na półkę, na której stoi "Labirynt Lukrecji". Kiedy już ją znajdziecie zapamiętajcie pierwszą myśl, która przyjdzie Wam do głowy. U mnie to było słowo "tajemnicza". Oczywiście zaraz po nim przyszły inne: piękna, ciepła itp.., ale to pierwsze skojarzenie jest u większości znanych mi osób takie samo: tajemnica. 
Lukrecja jest dziewczynką, której życie jest troszkę inne niż pozostałych dzieci. Mieszka w dużym domu z rodzicami (którzy są trochę smutni i nie bardzo się kochają), nie ma koleżanek, za to ma babcię. Niestety kontakty z Babcią nie są zbyt częste, ponieważ Babcia i Tatuś nie bardzo się lubią. Lukrecja jest właściwie sama. Często kłóci się z Mamą, Tata nigdy nie ma dla niej czasu... Pewnego dnia Lukrecji przyśnił się labirynt. Zaraz po wejściu do niego dziewczynka znajduję karteczkę zawierającą polecenie skierowane właśnie do niej. Zgodnie z nim Lukrecja ma przestać się odzywać. To jest warunek tego, aby mogła wejść dalej do labiryntu. Lukrecja postanawia spróbować. Ku rozpaczy rodziców przestaje mówić. Co jakiś czas labirynt wraca w snach i zostawia nowe zadania. I za każdym razem w życiu Lukrecji dzieję się coś dobrego...
To jest książka magiczna, trochę tajemnicza, trochę ponura. Mały czytelnik nie znajdzie tu prostej historyjki, wręcz przeciwnie - pełno tu domysłów i niedopowiedzeń. Dorosły czytelnik natomiast znajdzie też wiele dla siebie. Zimno i brak miłości, które przepełnia tę powieść pokazuje, jak łatwo zamienić małe serduszko w kostkę lodu i jak mocno dziecko się przed tym broni. 
Pani Chylińska urzekła mnie prostotą języka. Zdania krótkie, ładnie i starannie zbudowane. Przekaz jasny i prosty. Na próżno szukać językowych udziwnień. Moja dziesięcioletnia córka pochłonęła powieść i ani razu nie zapytała: Mamo, a co to znaczy...? Może powinnam być dumna z zasobu słów jaki posiada moja mądra córeczka, jednak wiem, ile razy zadaje mi to pytanie przy innych książeczkach. 
Teraz nastąpi najważniejsze. Nie mając problemu ze zrozumieniem poszczególnych słów i gładko przechodząc przez kolejne zdania Starsza mogła dać się wchłonąć magii powieści. I tak uczyniła. Wieczorem siedziała z wypiekami i gryząc palce czytała, czytała, czytała.... 
Dopełnieniem powieści są cudne przepiękne ilustracje Suren Vardanian. One dodają mroczności, wypełniają atmosferę magią i urzekają pietyzmem wykonania. Kunsztowna robota. 
Polecam każdemu. To książka, przy której warto się zatrzymać. Jeżeli tylko na to pozwolimy to nasza wyobraźnia poniesie nas daleko i po zamknięciu okładki naprawdę trudno wrócić do rzeczywistości. 

czwartek, 29 stycznia 2015

Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami

Ferie zimowe mają to do siebie, że człowiek niechętnie spędza je w mieście. Postanowiliśmy więc wyjechać w góry. Tak dosłownie  w góry, ponieważ noclegi mieliśmy na Szrenicy w schronisku. Z racji tego, że na szczyt trzeba było wjechać wyciągiem (z całym bagażem) należało spakować cztery osoby w trzy plecaki. Oznaczało to walkę o każdy centymetr plecaka. Rzeczy, kubki i inne szpargały oglądane były z każdej strony, a ich przydatność dogłębnie rozważana. To własnie są momenty, kiedy błogosławię mojego Kindle'a. Wrzuciłam tam kilka powieści dla siebie, kilka dla dzieci i wyruszyliśmy. Wieczorem, już na miejscu padło sakramentalne pytanie moich dzięciołków: Mama! Co czytamy? Zaczęłam przeglądać zasoby, po czym okazało się, że gusty jedenastoletniej dziewczynki i pięcioletniego chłopca są diametralnie rozbieżne. W końcu wrzasnęłam: Dosyć! Ja wybieram!" i  na chybił trafił sięgnęłam po "Cukiernię pod Pierożkiem z Wiśniami". Po prostu strzał w dziesiątkę. Książka cudna, niepowtarzalna i warta polecenia.
Dwie dziewczynki Ania i Kicia wychowywane są przez samotnego Tatę. Kiedy okazuje się, że tata musi na pół roku wyjechać, ich rozpacz jest ogromna. Czarę goryczy przelewa fakt, że przez pół roku dziewczynkami będzie zajmować się cioteczna babka. Ania snuje wizje strasznej kobiety, która przez pół roku będzie je tyranizować, tymczasem prawda jest zupełnie inna. Okazuje się, że cioteczna babka jest pełną ciepła i uśmiechu Panią prowadzącą wspaniałą kawiarenkę pod szyldem "Cukiernia pod Pierożkiem z Wiśniami". Atmosfera panująca w cukierni jest urzekająca - ciepła, pachnąca lukrem i bakaliami. Dziewczynki spragnione matczynego ciepła chłoną tę atmosferę jak powietrze. Do tego na horyzoncie pojawiają się nowi przyjaciele, przygoda z teatrem i urzekający Londyn.
Powieść cudowna. To taka odmiana "Mary Poppins" w klasycznym, angielskim stylu. Książka, której się nie zapomina. Czytelnik chłonie atmosferę i płacze, kiedy dochodzi do ostatniej strony powieści. Aromat kawy unoszący się w powietrzu, mleko podawane w maleńkich porcelanowych dzbanuszkach ozdobionych wisienkowym wzorkiem, ciasteczka w kształcie domina, miętowe guziczki... szkoda, że taka cukierenka nie funkcjonuje za rogiem mojej ulicy.
Ważnym elementem książki są przepisy. Kiedy Ani jest smutno i źle, kiedy tęskni albo zwyczajnie się nudzi, ciocia ciągnie ją do kuchni i tam pokazuje jak wyczarować przysmaki. Przepisy są banalnie proste i podane w zrozumiały, dziecięcy sposób. Jeden nawet znalazł zastosowanie w naszej kuchni. Starsza naprawdę bez mojej pomocy (ograniczyłam się jedynie do włożenia blachy do pieca) uczyniła maślane bułeczki. Relacja poniżej:-)
Żałuję tylko jednego. Książkę czytałam na czytniku co oznacza, że nie miałam możliwości podziwiania ilustracji. Wielka, niepowetowana strata. Powieść została wydana przez Wydawnictwo "Dwie Siostry", którego seria książek "Mistrzowie ilustracji" jest po prostu boska. Miałam w ręku kilka powieści z tej serii (m.in. Malutką czarownicę") i każda z nich jest swoistego rodzaju arcydziełem. Ilustracje do "Cukierni..." są przepiękne. Myślę że klimat książki papierowej jest dużo bardziej "angielski" niż e-booka. No cóż - na prośbę Starszej dziś odwiedzam bibliotekę i myślę, że sama przeczytam "Cukiernię..." jeszcze raz delektując się tym razem szatą graficzną.

Produkty przygotowane... :-)

Starsza zaczyna pracę.

Łapki sklejone ciastem... 

Współpraca rzadko spotykana 

Ciasteczka wycięte lądują na blaszce 

Słodkie oczekiwanie :-)

I efekt!  Voila!

czwartek, 15 stycznia 2015

Dobry człowiek

Dziwna książka. Nastrojowa, wyjątkowo klimatyczna, pogodna i ciepła, mistyczna, tajemnicza... no na pewno nietuzinkowa. 
"W miasteczku Kropka leżącym na odludnych wybrzeżach Bałtyku mieszka Tibo Krovic, dobry i uczciwy burmistrz. Dba o mieszkańców, którzy w zamian darzą go szacunkiem. Do pełni szczęścia brak mu tylko jednego… Kocha się sekretnie w swojej sekretarce, pięknej, samotnej, ale niestety zamężnej, Agathe Stopak. Tibo wie, że w spokojnym i szacownym miasteczku, jakim jest Kropka, nie może liczyć na spełnienie swej miłości, lecz pewnego dnia, gdy kobieta przypadkiem wrzuci swoje drugie śniadanie do fontanny, wszystko się zmieni". (źródło opisu Wydawnictwo Nasza Księgarnia)
Powieść jest bardzo, bardzo klimatyczna. Ma w sobie to coś co urzeka i zniewala. Rzeczywiście trochę przypomina film "Amelia", którego nastrój jest niepowtarzalny. Autor ma talent do ubierania w przepiękne słowa wszystkiego tego, co na co dzień jest zwykłe i pospolite. Droga kartki pocztowej od nadawcy do adresata, nocna podróż tramwajem, przygarnięcie małego kotka... opisy tak prozaicznych zdarzeń zajmują po kilka, a nawet kilkanaście stron. Nie są to jednak zwykłe opisy. Trudno to oddać - klimat tych rozważań jest po prostu magiczny i piękny. Zresztą cała powieść w swej prostocie jest piękna. W trakcie czytania ciepło rozlewa się w sercu i pozostaje długo po zamknięciu książki. 
Nie ma jednak róży bez kolców. Pierwsze 400 stron jest naprawdę urzekających i ich lekturę polecam gorąco. Natomiast zakończenie po prostu mnie rozczarowało. Autor wymyślił coś tak pokręconego, że cała magia prysnęła niczym bańka mydlana. A szkoda.