czwartek, 27 stycznia 2011

O tym, że krople Marioli to właściwie powinnam zażyć ja...

"Mariola, moje krople" jest teraz wszędzie. Właściwie na każdym średnio aktywnym blogu Mariola jest obecna. Co więcej, każdemu, no może prawie każdemu się podobało. Nie przesadzę jeżeli powiem, że znaczna większość piała z zachwytu. Mam więc problem bo ja nie piałam. Powiem więcej - mi się po prostu nie podobało i już. Przeczytałam do końca tylko dlatego, że po pierwsze zobowiązałam się napisać recenzję, a po drugie cały czas miałam nadzieję, że coś się jednak wydarzy. Niestety. 
Akcja w całości dzieje się w teatrze. Fabułę właściwie trudno opisać. W małym miasteczku pracownicy teatru, żyją z dnia na dzień próbując łączyć koniec z końcem. Głównymi problemami jest świnka Małgosia, bimber, kolejki za wszystkim i za niczym, nielegalne powielacze. Teatr nawiedzany jest a to przez pierwszego sekretarza Martela, a to przez opozycjonistkę Magdę... Nad wszystkim próbuje zapanować dyrektor Zbytek, który od początku budził moją antypatię. Próbuje on zadowolić wszystkich dookoła bez względu na poglądy. Wiadomo, że to nie jest możliwe, więc jego postępowanie doprowadza do serii omyłek i sytuacji co najmniej dwuznacznych. Wiem, że to co napisałam trudno uznać za fabułę, ale ta książka właśnie taka jest... właściwie bez fabuły. 
Czytając pierwsze strony ciągle mówiłam sobie, że to dopiero początek i zaraz jakoś się to rozwinie. Niestety - nie. Od połowy książki po prostu się nudziłam. Kiedy skończyłam miałam wrażenie, że ktoś obejrzał opolską noc kabaretową z lat osiemdziesiątych, a następnie najlepsze skecze próbował połączyć tylko po to, aby móc wydać to pod jednym tytułem i w jednej obwolucie. Anegdota o rajstopach kupionych bez względu na to czy pasują, bezmyślne poszukiwanie powielacza, to wszystko zdaje się być śmieszne. Jednak jak czyta się ciągle o tych poszukiwaniach, to w końcu czytelnik zaczyna zgrzytać zębami. I tak anegdota po anegdocie, ale kiedy w końcu zacznie się coś dziać? A tu nic. Czułam się tak jakbym wsiadła na dobry motor z nadzieją na szybką jazdę a tu jedyne co się udaje to w miejscu "palić gumę" . Wiele recenzentów pisze że "wszystko dzieję się błyskawicznie". Owszem, ale ta akcja zanim się dobrze zacznie to już się kończy i pozostaje marazm i poczucie całkowitego nieładu. 
Nasunęła mi się jeszcze jedna myśl. Dla mnie mistrzynią pisania powieści jednego miejsca i kilku aktorów jest pani Joanna Chmielewska. Kto zna książkę "Wszyscy jesteśmy podejrzani" ten wie o czym mówię. "Mariola, moje krople" przypomina mi właśnie taką literaturę tyle że w dużo słabszej wersji. 
Podsumowując - książka za lekka, za łatwa i za przyjemna. Jak na mój gust oczywiście. 

8 komentarzy:

  1. A ja już tak mam...nie kupię tej książki bo jest dosłownie wszędzie, pewnie kiedyś tam za parę lat przeczytam.

    OdpowiedzUsuń
  2. W ostatnich dniach widziałam chyba z pięć recenzji tej książki. Wszystkie pochlebne, więc na pewno ja przeczytam :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Na razie mnie do tej książki nie ciągnie jakoś szczególnie, zwłaszcza że ostatnio za dużo wydałam na książki i własny stosik czeka i czeka, ale może kiedyś ją przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Już myślałem że ja jako jedyny będe nad książką marudził:) Widzę też, że nie tylko mnie przeszkadzał brak wątku fabularnego:) Pozdrawiam serdecznie! Dobra recenzja:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Pierwsza niepochlebna recenzja tej książki, jaką przeczytałam. Na razie mam przed sobą "Cukiernię", więc o tej książce nie myślę.

    OdpowiedzUsuń
  6. Uff, wreszcie mniej słodko :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O proszę... pierwszy tak negatywny komentarz dotyczący tej książki. A przynajmniej pierwszy, z którym się spotkałam. Ja jeszcze nie czytałam, pewnie kiedyś to zrobię, choć... nie nastawiam się na nią tak bardzo jak miało to miejsce w przypadku Cukierni.

    OdpowiedzUsuń
  8. dziękuje za odwiedziny !!! blog dodaje do ulubionych i gratuluje własnego zdania - nie wszystko musi się podobać

    OdpowiedzUsuń