wtorek, 24 maja 2016

Pora westchnień, pora burz

Książki mogą być różne. Mamy takie, przy których płaczemy ze śmiechu, ale są też takie, które doprowadzają do łez ze wzruszenia. Mogą być płytkie i traktować o błahych sprawach. Mogą być też tak poważne, że po trzech stronach wiemy, że nijak nie damy rady ich przeczytać bez przysłowiowego pół litra. Rzadko kiedy napotykam książkę, którą połykam niczym najlepszy kryminał, a mój nastrój zmienia się tak jak autorka to zaplanowała. To są prawdziwe asy. Ostatnią taką perełką był Dzidek (co ważne o podobnej tematyce). Powieść ta czytana były przeze mnie kilka lat temu. Długo czekałam na kolejnego czarnego konia. I mam! Nareszcie mam!
Przedwojenny Lwów to piękne miejsce, gdzie kwitnie kultura i sztuka. Ludzie są uśmiechnięci i zadowoleni z życia. Kiedy poznajemy Lilkę i jej przyjaciół jest zima 1937 r. Lilka pochodzi z szanowanej, lwowskiej rodziny, pełnej tradycji i zasad. Ma przyjaciół, chodzi do szkoły i żyje pełnią nastoletniego życia. Co ważne - tamtejszy Lwów to miasto tolerancji. Nie ma znaczenia czy jesteś Polakiem, Ukraińcem, Żydem czy Rosjaninem. Owszem, pewne animozje są widoczne, a to w dokuczaniu w szkole, a to w lekko rzuconym słowie... ale przecież to tym nieopierzonym młodzieńcom może się zdarzyć.
I tak czytelnik podąża z Lilką, jej rodziną i przyjaciółmi do feralnego września 1939 r. W krótkim momencie stosunki międzyludzkie ulegają gwałtownej przemianie. Przyjaciel staje się wrogiem, a dookoła szerzy się kradzież i głód. Strach zagląda ludziom w oczy i jest codziennym kompanem. Gdzie uciekać? Kto gorszy? Niemiec czy Rosjanin? Które zło jest mniejsze? Jak odnaleźć się w nowej sytuacji? Zawierucha wojenna nie oszczędza rodziny Lilki. Ktoś ginie, ktoś ucieka, jeszcze inny zaczyna organizować konspirację.
Książka bardzo brutalnie pokazuje, że narodowość (nie ma znaczenia czy polska czy ukraińska, rosyjska, czy też niemiecka) jest głęboko zakorzeniona w ludzkiej duszy. Kiedy do głosu dochodzą pierwotne instynkty nagle każdy "inny" staje się wrogiem. Sąsiad napada na sąsiada, człowiek potrafi zabić całą rodzinę, z którą wczoraj jeszcze zgodnie biesiadował.
Saga rodzinna to jedno. Piękna wzruszająca i godna lektury. Losy naszych bohaterów są przedstawione wyjątkowo pięknie. Ale trzeba koniecznie podkreślić jedną rzecz. Książka pokazuje wyraźnie, że II wojna światowa to nie tylko okupacja niemiecka. To też straszliwy najazd Bolszewików na nasz kraj. Prości, pijani, bez żadnych skrupułów ludzie, dla których nie ma żadnej świętości. Kiedy plądrują lwowskie kamienice nie wiedzą do czego służy łóżko. Śpią na stołach, nie myją się, nie potrafią używać sztućców, a najważniejsza jest wódka. Przy pomocy alkoholu można załatwić wszystko. Jakże to inne od niemieckiej umundurowanej okupacji, która przecież była bardzo okrutna, ale tak w inny, bardziej wyrafinowany sposób.
Mieszkam w Szczecinie, w którym wiele miejsc jest naznaczonych niemiecką obecnością.  Nie chodzi mi o ślady z czasów okupacji i walki o wolną Polskę (przecież Szczecin był wtedy niemiecki). W układzie miasta i kamienicach czuć jednak do dziś przysłowiowy "niemiecki porządek". Naziści byli straszni i okrutni, ale jakże inni od Bolszewików! Magdalena Kawka uświadomiła mi dobitnie (choć przecież historycznym głąbem nie jestem), że Polska z czasów II wojny światowej to dwa zupełnie różne terytoria. 
"Pora westchnień, pora burz" to literacka perełka. Górnolotnie powiem: arcydzieło. Świetny język, niesamowicie przemyślana fabuła, lekkie pióro, dbałość o historyczne detale - to wszystko czyni tę powieść idealną. Autorka podzieliła treść książki na dwie części: spokojną i sielankową porę westchnień, kiedy życie jest barwne i kolorowe. Pora burz - jest ponura i gęsta od negatywnych emocji. Wszystko dopełnia nienaganna polszczyzna i przebijający przez każde słowo patriotyzm.
Piękna, warta polecenia powieść. Zaskoczona byłam, gdy dotarłam do końca i okazało się, że to nie koniec, że będą kolejne tomy. 
Pani Magdaleno, proszę nie trzymać nas długo w niepewności!

poniedziałek, 2 maja 2016

Biblioteka pana Lemoncella

Pamiętacie taki film "Jumanji"? Bohaterowie grali w grę planszową, która pochłonęła ich i stała się rzeczywistością. Kiedy czytałam "Bibliotekę Pana Lemoncella" miałam bardzo podobne odczucia. Oczywiście nie musiałam z narażeniem życia walczyć z potworami i nikt nie topił mojego domu, ale treść książki jest tak wciągająca, że śledziłam rozwój akcji z wypiekami na twarzy i z poczuciem czynnego uczestnictwa w wydarzeniach.    
Kye Keeley jest typowym współczesnym chłopcem uwielbiającym wszelkiego rodzaju gry; zarówno planszowe jak i wideo. Miłość do gier planszowych jest wśród jego kolegów mocno rozpowszechniona ze względu na fenomenalnego twórcę gier pana Lemoncello. Ten szalony producent gier i zabaw pochodzi z tego samego miasteczka co nasz bohater. Pan Lemoncello ma ogromny sentyment do rodzinnego miasteczka, a zwłaszcza do biblioteki, w której jako dziecko zaraził się pasją do książek. Niestety bibliotekę zburzono i obecnie dzieciarnia z miasteczka nie ma możliwości korzystania z tego przybytku kultury. Dlatego pan Lemoncello postanowił zbudować w miasteczku cudowną nowoczesną bibliotekę. Kiedy powstała wśród mieszkańców zaczęły krążyć pogłoski o niesamowitych atrakcjach i świetnym wyposażeniu biblioteki. Każdy chciał jak najszybciej odwiedzić gmaszysko. Dlatego wśród dzieci zapanowało podniecenie, kiedy ogłoszono konkurs literacki, w którym nagrodą był nocleg w bibliotece. Podczas tej nocy każdy z dziesiątki zwycięzców będzie mógł do woli korzystać z atrakcji. Nasz bohater znalazł się w gronie tych szczęśliwców. Okazało się, że noc jest tylko przykrywką do prawdziwego wyzwania. Kiedy dzieci obudziły się rano okazało się, że biblioteka jest zamknięta. Zadanie polega na tym, aby wydostać się z biblioteki tajemniczym wyjściem, do którego dzieci zostaną doprowadzone przy pomocy wskazówek i zagadek. Książki są tu nie celem samym w sobie, a narzędziem służącym do przechodzenia kolejnych etapów. Rozwiązanie kolejnych zadań zmusza do sięgania po coraz to nowe tytuły z biblioteki. Lista lektur jest pokaźna i zawiera wiele interesujących i wartościowych pozycji. Zastosowanie poszczególnych woluminów jest tak ciekawe, że czytelnik ma chęć sięgania po coraz to nowsze tytuły. 
Super sprawa. Akcja toczy się wartko, zagadka goni zagadkę, a czytelnik bez problemu może uczestniczyć w ich rozwiązywaniu. Sama spędziłam kilka dobrych chwil na zgadywaniu rebusów, które wcale nie są łatwe. 
Ciekawa i zabawna lektura godna polecenia każdemu. 

piątek, 29 kwietnia 2016

10 urodziny Taniej Książki

Księgarnię Tania Książka.pl chyba zna każdy z nas. Towarzyszy nam częściej lub rzadziej, jednak zawsze niezmiennie. Przygodę z Tanią Książką moja rodzina rozpoczęła od kupna podręczników. Potem księgarnia ta stała się super alternatywą dla Empiku (którego zbytnią miłością nie darzymy). Obecnie szukając książki najczęściej zaczynam właśnie tu - w Taniej Książce. 
A teraz tatam tatam! 
Baloniki fajerwerki i konfetti! 23 kwietnia Tania Książka skończyła 10 lat. To więcej niż mój synek chodzi po świecie :-) Z tej okazji "Tania Książka" przygotowała masę atrakcji dla swoich czytelników i klientów. Szczegóły znajdziecie pod linkiem 


Zapraszam wszystkich chętnych do korzystania z promocji, a księgarni życzę kolejnych ... dziesięciu lat!



środa, 27 kwietnia 2016

Antykwariat pod Błękitnym Lustrem

Kryminały wśród dzieci są ostatnio dość modne. "Biuro detektywistyczne Lassego i Mai" zna chyba każdy, kto posiada w domu młodsze pokolenie. "Antykwariat..." też jest niezły, choć porównywanie tych dwóch serii jest moim zdaniem zupełnie nietrafione. Dlaczego? Otóż "Biuro..." czyta własnie mój siedmioletni synek, natomiast "Antykwariat..." dwunastoletnia córka. Komentarze obu stron wyraźnie pokazują, że nie należy stawiać tych książek na jednej półce. 
Dawid jest spokojnym chłopcem żyjącym trochę obok rówieśników. Jego rodzice wyjechali za granicę pozostawiając go pod opieką starszego pana prowadzącego antykwariat. Melchior posiada wszystkie cechy szalonego bibliofila i naukowca. Dawid ma własny świat, w którym chętnie zanurza się w chwilach nudy. A że jest mądrym chłopaczkiem, więc w szkole zdarza mu się nudzić dość często, a tym samym co pewien czas odpływa z rzeczywistości. Skutkiem tego nie ma zbyt wielu kolegów. Pewnego dnia do klasy przychodzi nowa koleżanka - Larissa. Zgodnie z powiedzeniem o tym, że przeciwieństwa się przyciągają, dzieci od razu przypadły sobie do gustu. Larissa jest trzeźwo myślącą dziewczynką, twardo stojącą na nogach i posiadającą jak na swój wiek sporą wiedzę. Pewnego dnia opiekun Dawida znika. Chłopiec jest trochę przerażony, jednak przy pomocy swojej przyjaciółki trafia na znaki, które pozostawił mu szalony Antykwariusz. Od słowa do słowa dzieci wpadają na trop niesamowitej zagadki. Aby uratować opiekuna Dawida muszą wykonać kilka zadań, przebrnąć przez niebezpieczne miejsca i pokonać wrogiego naukowca. 
Książka ma wiele atutów. Przede wszystkim w sposób delikatny, acz zdecydowany wkłada w głowy młodych czytelników sporą dawkę wiedzy. Do rozwikłania zagadek niezbędne są informacje z zakresu biologii, zoologii i innych dziedzin przyrody. Czytelnik siłą rzeczy je przyswaja. Kolejnym atutem jest piękne wydanie. Ta niepozorna książeczka (format malutki, ale oprawa twarda, co nadaje książce charakter almanachu) zawiera na swoich kartach przepiękne czarno - białe ilustracje. Klimat i charakter powieści przywodzi mi na myśl stare, tajemnicze tomiszcza kryjące w sobie moc zagadek.  
Świetna powieść zarówno dla młodszych wielbicieli kryminałów, jak i dla tych całkiem dużych pasjonatów literatury dziecięcej i młodzieżowej. Polecam.

piątek, 1 kwietnia 2016

Były sobie świnki trzy

Wybierając kolejną książkę poszłam za ciosem. "Diabli nadali" urzekło mnie i rozbawiło, a tu w czytniku uśmiecha się do mnie kolejna książka autorstwa p. Olgi Rudnickiej. No nie mogłam sobie odmówić!
Świnki trzy ... Trzy kobiety, trzy różne charaktery, trzy odmienne pasje. Łączy je jedno: majątek, który każda z nich zawdzięcza mężowi i obsesyjna chęć ukatrupienia małżonka w celu uzyskania samodzielności finansowej. No i jak to u Chmielewskiej... o sorry!,  jak to u p. Rudnickiej bywa prześmieszne zbiegi okoliczności, pomyłki i zawirowania doprowadzają miłe panie do ... no jakby nie patrzeć sukcesu, choć niezamierzonego! Niewątpliwie jednak detektyw, który prowadzi sprawy dotyczące szanownych małżonków zostanie doprowadzony przez bohaterki do szewskiej pasji. Bohaterki snują swoje plany ze swoistą gapowatością i prostotą. Problem w tym że choć plany spalają na panewce, to cel zostaje osiągnięty. Trudno pisać tak, żeby nic nie zdradzić zbyt wiele. A zdradzić nie mam zamiaru, bo popsuję całą zabawę. 
Właściwie to podsumowanie mogłabym przepisać z poprzednio recenzowanej powieści. Lekkie pióro, kąśliwy humor zahaczający o absurd, fabuła niespodziewana i zaskakująca czytelnika. Jeżeli do tego dodamy zabawne przemilczenia aluzje i komentarze otrzymamy wyjątkowo zgrabną lekturę na weekend. Zapewniam, że humor po tej powieści będzie wam dopisywał jeszcze długo :-) 

niedziela, 20 marca 2016

Diabli nadali

Uśmiałam się jak norka. Chichrałam przez pół książki do bólu brzucha przy uciesze moich dzieci i rozpaczy mojego męża, który w chichotach upatrywał zgłupienia doszczętnego. Dzieci się śmiały dopóty, dopóki matka czytelniczka kategorycznie odmówiła wycieczki w pierwsze słoneczne dni, do momentu zakończenia lektury. No i dobrze.
Olga Rudnicka stanowczo jest godną następczynią Joanny Chmielewskiej. Pani Chmielewska znana wszystkim z kryminałów okraszonych najlepszymi dialogami świata, na pewno kibicuje zdolnej autorce z któregoś obłoczka. Powieść "Diabli nadali" jest świetnym kryminałem z dużą ilością komediowych pomyłek, świetną intrygą i boskim zakończeniem. Wprawdzie zakończenie jest właściwie pośrodku książki, a na końcu to właściwie początek... i już mi się buzia śmieje na samo wspomnienie :-))))
Monika jest dziewczyną z małej miejscowości. Dostaje pracę jako asystentka w korporacji i jest z tego faktu niezmiernie dumna. Duma jej przeradza się w niczym nieposkromioną złość, kiedy poznaje swojego szefa. Diabeł (bo o nim mowa) jest wyjątkowo przystojnym mężczyzną, który przebiera w kobitkach niczym w ulęgałkach. Obowiązki Moniki często polegają na spławianiu niechcianych kobitek, zamawianiu kwiatów dla tych bardziej chcianych i umawianiu spotkań z tymi, które Diabeł dopiero zdobywa. Nie muszę tłumaczyć że pruderyjna Monika (z zasadami wpojonymi przez małomiasteczkowego tatusia)  całą sobą sprzeciwia się przeciwko takiemu traktowaniu kobiet. A że do tego małolata jest pyskata.... Dialogi są po prostu boskie!
No ale śmiech śmiechem, a tu pewnego dnia Diabeł zostaje zamordowany. Pierwszą i główną podejrzaną jest własnie... Monika. Niestety ku memu żalowi więcej nie napiszę. Dodam tylko, że śmierć Diabła to pikuś w porównaniu z tym, co dalej się będzie dziać. Bo tak właściwie, to Diabeł choć nie żyje, to jednak żyje, a ten kto go zamordował to właściwie nie żyje... choć żyje. A wszystkiemu winien jest detektyw... jeszcze żyjący choć chyba już niedługo... :-)))
No po prostu boska powieść. Lekki styl, mnóstwo lotnego humoru, zabawne dialogi - to wszystko zachwyca i powoduje, że chce się czytać i czytać...
Książka ma jednak jedną wadę. Otóż nie można jej czytać w autobusie. Czytelnik bowiem wpada w drgawki śmiechu co u współpasażerów rodzi mieszane uczucia. 

piątek, 11 marca 2016

List

O jeżu kolczasty co to ma być? Dawno nie czytałam takiego gniota i zupełnie nie rozumiem zachwytu twórczością tego autora. Kilka lat temu czytałam powieść Evansa (już nawet nie pamiętam tytułu) i byłam zniesmaczona. Zachwyt nad jego twórczością jest jednak do dzisiaj nieustający więc postanowiłam spróbować jeszcze raz. Trafiłam z deszczu pod rynnę. Brak mi słów, żeby opisać moje odczucia po lekturze tej książki. Nie mam zamiaru się denerwować.    
Powieść płytka i banalna. Mamy małżeństwo, które rozpacza po utracie dziecka. Rozpacz jest tak wielka, że małżonkowie pogubili się i Mary Ann postanawia zniknąć. Zostawia swojemu małżonkowi list, w którym histerycznie informuje go, że musi wyjechać i odpocząć. Pozostawia Davida pogrążonego w rozpaczy. Mężczyzna postanawia za wszelką cenę odzyskać żonę. W trakcie poszukiwań okazuje się, że głównym problemem Davida jest własna przeszłość. Po drodze szuka więc swojej matki i własnego ja. 
Gdyby powieść "List" dotyczyła tylko tego wątku uznałabym ją za marny romans i tyle. Niestety autor obok rozhisteryzowanego wątku miłosnego wplata wątek rasizmu. Robi to niezdarnie i ckliwie, choć przecież temat trudny i poruszający serca. Żywo odrzucało mnie od tej książki kiedy na jednej stronie miałam opis zrozpaczonego Davida, a już kilka akapitów dalej robotnicy z fabryki poniżali innego pracownika tylko dlatego, że miał inny kolor skóry. Połączenie tych dwóch wątków jest po prostu niezdarne i żenujące. Całą powieść miałam wrażenie, że autor wymyślił nieciekawy wątek miłosny i żeby go trochę uatrakcyjnić, postanowił czytelnika zszokować wplatając w ckliwe teksty trudny temat rasizmu. 
A już zakończenie totalnie mnie rozłożyło. Po prostu z bezsilności zaczęłam się śmiać. Liczba jęków, chlipów i jojków jest po prostu dramatyczna. Moje bezpieczniki zwiększające tolerancję na literackie gnioty przepaliły się i stwierdziłam, że nie tknę więcej twórczości tego Pana. Po prostu nie. I już  

wtorek, 23 lutego 2016

Modliszka

Lubię polską prozę. Właściwie chyba każdą. Zarówno tę trudniejszą, jak i lekką łatwą i przyjemną. Modliszka zalicza się niewątpliwie do tej drugiej kategorii. Nie jest to powieść, przy której mózg pracuje jak szalony; raczej odpoczywa śledząc bez większych trudności losy bohaterów. 
Milena jest kobietą silną i niezależną. Problem w tym, że (jak większość kobiet) nie zdaje sobie z tego sprawy. Żyje ze swym mężem Lucjanem z dnia na dzień udając, że wszystko jest w porządku. Pewnego dnia wszystko się przewraca jak domek z kart. Okazuje się, że wspaniały, nieoceniony mężuś ma kochankę. Co więcej - spodziewa się z nią potomstwa i w poczuciu odpowiedzialności postanawia zostawić Milenę w imię nowej miłości. No cóż. Brzmi dość infantylnie, ale tak jest. Milena musi się podnieść. Została sama i początkowo fakt ten wydaje się jej końcem świata. Na szczęście nie jest sama. Ma syna, lekko rąbniętą sąsiadkę, przyjaciół, a co najważniejsze - jest bardzo rozsądną kobietą. Życie nie rychliwe, ale sprawiedliwe. Milena podnosi się dzielnie i zaczyna od nowa żyć, podczas gdy Lucjan pogrąża się w odmętach życia Irminy, która nijak nie może się pogodzić z codziennością. 
Modliszkę świetnie się czyta. Książka płynie niczym rzeka. Rozdział po rozdziale życie Mileny nabiera kolorów i rozmachu a czytelnikowi miło jest, że się może temu po prostu przyglądać.

poniedziałek, 15 lutego 2016

Dom z witrażem

Dziwna książka. Napisana jest pięknym językiem, ale taka podarta i bez treści. W kwiecistych słowach, porównaniach i epitetach nie kryje się zupełnie nic. Owszem, zachwyca pięknem słowa; opisy Lwowa, piękno muzyki, jakiś epizod, skomplikowana relacja międzyludzka... problem jest taki, że to wszystko jakoś tak nie współgra. Nie wiem - może specjalnie...
Losy czterech kobiet z różnych pokoleń splecione losami poranionego Lwowa jakoś do mnie niespecjalnie dotarły. Najstarsza prababka której życie owiane jest tajemnicą. Właściwie niewiele o niej wiemy, a jej losy giną gdzieś w wojennej zawierusze. Babka - niespełniona malarka, matka - spełniona śpiewaczka operowa i wreszcie główna bohaterka, której losy niewątpliwie zostały naznaczone nieszczęściami pozostałych kobiet. W tle Lwów - piękny, a jednocześnie zaniedbany. Miasto pokiereszowane koniecznością pogodzenia mieszkańców trzech narodowości. Trudne. Właściwie nie do wykonania. Polacy, Rosjanie, Ukraińcy - kto ma racje, kto ma prawo do miasta i jego zabytków? Trudne pytanie właściwie bez odpowiedzi. I tak jak trudno odpowiedzieć na to pytanie, tak samo trudno powiedzieć coś więcej o tej książce.
Ja niewątpliwie ją analizowałam z trochę innej strony. Sama mieszkam w takim pokiereszowanym mieście. Szczecin też jest miastem bez tożsamości. Niby miasto polskie, ale długo pozostawało bezpańskie, na tyle bezpańskie, że cegły z naszej starówki zostały użyte do odbudowy Warszawy. W wielu parkach pachnie niemiecką tożsamością. Pomniki, nagrobki, murki i krawężniki - część naznaczona literami w stylu gotyckim, albo też słowami napisanymi w jidysz. Teraz polskie, kiedyś niemieckie, duńskie, ba - nawet przez krótki okres czasu francuskie - biedne miasto bez tożsamości. I tak czytałam o tym Lwowie i Polakach, którzy  uciekali za polską granicę na zachód, a przed oczami miałam staruszków pochodzenia niemieckiego, którzy stają przed szczecińskimi kamienicami i mówią ze łzami w oczach - "Tu był mój dom...".
Czy mi się podobało? - nie i gdyby nie emocje związane z moim rodzinnym miastem, chyba bym nie skończyła lektury. A tak - dałam radę.

środa, 10 lutego 2016

Dotrzymana obietnica

Hmmm ... siadając do pisania tej recenzji mam mętlik w głowie. Książki z serii "Kobiety to czytają" przyzwyczaiły mnie do pewnego poziomu literackiego, określonej dozy humoru i ciekawych, często zagmatwanych opowieści, które czyta się jednym tchem. Kiedy usiadłam do lektury "Dotrzymanej obietnicy" oczom nie wierzyłam. Początkowo książka nie porwała mnie absolutnie. Z trudem brnęłam przez karty powieści zastanawiając się kiedy rozdrażniona odłożę czytnik. Jednak w pewnej chwili naszła mnie myśl, że chyba źle do tej książki podchodzę. Tu nie należy oczekiwać szybkiego zwrotu akcji i nie wiadomo jakich szalonych wydarzeń. To książka zupełnie inna. I kiedy tak pewne klapki w moim mózgu zamknęłam, a inne otworzyłam, nagle książka objawiła mi się jako zupełnie inna proza. 
Paul i Jill Anderson to wspaniałe małżeństwo. Kochają się szanują - czegóż więcej trzeba? Otóż trzeba. Zdrowia. Pewnego dnia Paula zaatakował wirus. Paskudne wirusisko, w którym większość lekarzy  upatrywało przyczyny późniejszej tragedii. Paul właściwie nigdy już nie wyzdrowiał, a jego stan z dnia na dzień się pogarszał. Po wielu badaniach zdiagnozowano u niego jednostkę chorobową o nazwie zespół ustawicznego zmęczenia. Właściwie wszystko i nic. Najgorsze jest to, że lekarze również tak do Paula podchodzili - jako do chorego psychicznie hipochondryka.  W końcu doszło do tego, że każdy kolejny dzień był walką z bólem, słabością i rozpaczą. Nikt nie potrafił pomóc, a przed oczami Paula rysowało się kolejne czterdzieści lat życia w ciągłym bólu... Został sam, rodzina się od niego odwróciła, pozostała przy nim jedynie wierna i kochająca żona. Nie dziwię się, że nie dał rady... Pewniego dnia przedawkował leki; po prostu chciał umrzeć. Pytanie tylko, na ile Jill miała prawo mu na to pozwolić. Ratowała go już kilkakrotnie z prób samobójczych, tym razem postanowiła, że pozwoli mu odejść. Kilka godzin obserwowała jak najmilsza jej sercu osoba umiera. Wydaje się to naganne, że nie próbowała mu pomóc, że nie wezwała pogotowia. Tylko pytanie, czy my - cisi obserwatorzy tej tragedii - mamy prawo oceniać?  
Powieść taka trochę poszarpana jak te emocje, które targają czytelnikiem. Mamy tu wycinki z mowy końcowej oskarżyciela i obrońcy. Kilka zdań na długo zapadających w pamięć. Mamy również zapisy z przesłuchań Jill - szczegółowe, kilkakrotnie powtarzane te same pytania - do znudzenia, do bólu. Trzecia część książki to wspomnienia. Szczegółowe migawki z życia rozebrane na czynniki pierwsze tak, by cieszyć się każdą ich cząstką, każdą minutką spędzoną razem. 
Trudno ocenić tę książkę. Przecież to wszystko wydarzyło się naprawdę, jak więc można napisać, że książka jest nudna, czy też zła? Należy ją potraktować jako swoistego rodzaju pamiętnik, a wtedy przeczytamy ją do końca zagłębiając się w emocjach i odczuciach. 
A na koniec pytanie, które ciśnie się na usta: Czy ja dotrzymałabym takiej obietnicy? 

wtorek, 9 lutego 2016

Utopce

Słowo "utopce" w pierwszej chwili skojarzyło mi się z topielcem, ewentualnie z miejscem, w którym doszło do tragedii niewiadomego źródła. Tymczasem "Utopce" to po prostu małe, senne, zagubione miasteczko. Głęboko w puszczy, oderwane od rzeczywistości, gdzie czas stanął w miejscu i nie pozwala mieszkańcom tej mieścinki na wyrwanie się z marazmu. Klimatyczna nazwa nie jest tu jednak przypadkowa. W Utopcach bowiem dzieją się dziwne rzeczy, które powodują ciarki na plecach i mrowienie na całym ciele.
Tym razem Katarzyna Puzyńska postawiła na grozę. Pewnego upalnego dnia w Utopcach  giną ojciec i syn. Giną to może dużo powiedziane, bo właściwie do końca nie wiadomo, co się stało. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że stali się oni ofiarą wampira. Wielu mieszkańców szczerze wierzy w "wampirzą" przyczynę śmierci. Bo jak tu nie wierzyć, kiedy w kącie ogrodu odkopano wampirzy grób, a po ofiarach pozostały jedynie zakrwawione ubrania....
Jakiś  czas później doskonale nam znani z poprzednich tomów Daniel Podgórski i Klementyna Kopp zmuszeni są do podjęcia próby rozwikłania tej zagadki. Stawka jest wysoka, jako że walczą o dalsze istnienie komisariatu w Lipowie. Zagadka tym razem jest dość upiorna. Wampir, rozmowy z zaświatami, duchy, maszkary, a wszystko dzieje się w okolicach pierwszego listopada. Do pełnego obrazu sytuacji należy dodać Utopce, którego mieszkańcy są bardzo nieufni i milczący. Nie pomaga to rozwiązać zagadki sprzed lat zwłaszcza, gdy okazuje się, że więkoszść mieszkańców ma coś do ukrycia. Grzeszki sprzed lat utrudniają śledztwo ale i tak nasz dzielny duet doprowadza do rozwikłania zagadki. I tu należą się oklaski brawa, baloniki i confetti dla autorki. Za co? Za pomysł. "Utopce" są kolejnym tomem sagi o Lipowie, który pochłonęłam i o nieprzewidywalności i pomysłowości Pani Puzyńskiej zdążyłam się już przekonać. Ale rozwiązanie TEJ zagadki było po prostu świetne. Nagle okazało się, że ludzie wiele potrafią zobaczyć, wiele sobie dopowiedzieć, ale to co najważniejsze zawsze przeoczą.  
Kryminał jest tak skonstruowany, aby czytelnik co chwila wpadał na nowy trop i nowe niewiadome. Autorka konsekwentnie snuje historię odkrywając tajemnicę po kawałeczku i mocno dozując przyjemność odkrywania sprawcy. Świetnie skonstruowana intryga i niespodziewany splot okoliczności powodują, że czytelnik długo nie domyśla się, o co w tym wszystkim chodzi. Natomiast kiedy już karty zostaną odkryte, wówczas w głowie czytelnika poszczególne kawałki wskakują na swoje miejsce.
"Utopce" to nie tylko kryminał. To bardzo dobre studium małomiasteczkowej psychologii. Mieszkańcy ze swoimi przywarami, ksiądz - a jakże - który boi się wampira i drze się wniebogłosy machając przy tym obficie kropidłem, miejscowa "czarownica" rozmawiająca z duchami - no cud, miód i orzeszki. Nasuwa się od razu powiedzenie: "A to Polska własnie". Świetne studium ludzkich charakterów, które spotęgowane jest licznymi bardzo szczegółowymi dialogami. Czyta się bombowo.  
Na zakończenie dodam, że powieść pachnie gusłami i panuje w niej nastrój mickiewiczowskich "Dziadów" - takich współczesnych oczywiście. Dawno nie czytałam tak klimatycznej książki. Ma ona jednak jedną podstawową wadę: jest niesamowicie wciągająca. Polecam. 

piątek, 5 lutego 2016

Sędzia

Przerażająca. Szokująca i przerażająca. Rzeczywistość opisana przez autora w książce "Sędzia" jest właśnie taka. Jestem zbulwersowana tym bardziej, że wydarzenia opisane w powieści oparte są na autentycznej historii. A najgorsze jest to, że ja, jako szary ludek i członek niższych warstw społeczności, nie mam żadnego wpływu na to co się dzieje. Mogę tylko z boku przyglądać się otaczającej mnie rzeczywistości i próbować wyciągać wnioski. Jednak intuicja i dotychczasowe doświadczenie mówią mi, że pan Zielke niewiele się myli w ocenie sytuacji.
Adam Bonar jest właścicielem firmy Selac. Stworzył ją właściwie sam, od podstaw. Pomysł jego, pieniądze kolegi, jednak kolega szybko usunął się w cień dając Adamowi pełnię władzy i swobodę ruchu. Z małej garażowej firemki powstał giełdowy potentat świetnie oceniany i przynoszący milionowe dochody. Niestety dochody firmy były na tyle duże, że stały się przedmiotem zazdrości nieuczciwego bankiera. A że układ sędzia - bankier - syndyk daje duże możliwości, firma Selac - podobnie jak wiele innych przed nią - skazana jest na zagładę. Sposób jest jasny i prosty; wystarczy nieuczciwa gra bankiera, brak sumienia sędziego i kilku tchórzliwych syndyków i voila!. Bonar traci wszystko - firmę, pieniądze, rodzinę. Nie poddaje się i postanawia jednak walczyć. Z pomocą nadchodzą mu dziennikarze - Kuba Zimny i Kasia Jarosz. Początkowo oceniają Bonara tak samo jak większość nazywając go oszustem i krętaczem. Jednak pytań pojawia się coraz więcej, a dokumenty upadłościowe innych firm pokazują, że Bonar jest raczej ofiarą niż oszustem. Czy Adamowi Bonarowi uda się zachować godność? Jakim kosztem i co będzie musiał poświęcić? Zapraszam do lektury.
Powieść jest bardzo dobra. Napisana z pazurem, "nieukładnie", bez dbałości o konwenanse. Wiele sytuacji i zdarzeń trąci rzeczywistością i mocno przeraża. Po lekturze tej powieści jedno jest pewne. Jeżeli niewielki procent opisanych zdarzeń jest choć trochę prawdziwy to myśl tytułowego sędziego zawarta gdzieś w środku książki jest prorocza "Nie żyjemy w normalnym kraju".
Powieść ma w sobie coś specyficznego i ulotnego, trudnego do określenia, a jednak dającego charakterystyczny "smaczek". Czytelnik śledzi bowiem na kartach książki afery, przekręty i kłamstwa, a nie ma poczucia teorii spiskowej. To tak jakby oglądać wydarzenia z pewnej odległości. Czytelnik przeżywa i dopinguje "dobrych", ale jednocześnie w sercu czuje, że na nic nie ma wpływu, że wszystko dzieje się "obok".  Inny autor zrobiłby z tego tematu trzymający w napięciu kryminał, a tu niespodzianka. Tu mamy czysty opis zdarzeń, zgoła reporterski. Nie czekamy na wybuch bomby, bo cała ta książka jest jedną wielką bombą.
Trudno powiedzieć, że mi się bardzo podobało. Nie ulega jednak wątpliwości że mi się podobało, ponieważ kolejna powieść Mariusza Zielke pt. "Wyrok" już czeka na półce na swoją kolej.
I jeszcze cytat, który urzekł mnie jasnością przekazu:
"Demokracja jest wtedy, gdy dwa wilki i owca głosują, co zjedzą na obiad. A wolność, gdy dobrze uzbrojona owca kwestionuje wynik głosowania" 
Świetne. 

piątek, 29 stycznia 2016

Nie patrz w tamtą stronę

Lubisz patrzeć?
Pytanie w pewnych okolicznościach wyzywające i obierające z godności. Rodzące wiele pytań i niepokój u tego, do kogo jest kierowane. Budzące niepokojące skojarzenia. Cała powieść jest taka - mocna i tajemnicza. Świetnie się czyta, co nie zmienia faktu, że pozostawia w sercu niepokój.
Roman Walter to człowiek, który świetnie nadaje się na bohatera kilkutomowej serii. Samotny policjant, po tragicznych przeżyciach, borykający się z problemem alkoholowym. Na szczęście swoje obowiązku wypełnia bez zarzutu. Kiedy przypadkowy spacerowicz znajduje w Puszczy Kampinowskiej zwłoki młodej kobiety bez zastanowienia przystępuje do akcji. Chciałoby się powiedzieć: w szybkim tempie i bez zbędnych komplikacji znajduje zabójcę... Nic z tego. Okazuje się, że zabójca jest sprytny. Zostawia dla rodziny ofiary oraz Romana Waltera przynęty prowadząc ich po swoich śladach i wskazując kolejne ofiary. Wszyscy podskórnie czują, że to wszystko ma jakiś związek z Walterem. Obok śledztwa równolegle autor snuje dwie inne historie. Pierwsza pokazuje kulisy zdarzeń, które doprowadziły do tragedii mającej ogromny wpływ na życie policjanta. Druga historia przedstawia losy samotnego chłopca zagubionego wśród życia i rówieśników. Kiedy te historie zaczynają się splatać ze sobą, a wszystkie elementy układanki zaczynają wskakiwać na swoje miejsce, nagle BUM!!! Zakończenie zrobiło na mnie takie wrażenie, że długo nie mogłam wyjść z podziwu dla pomysłowości autora. Jak na literacki debiut Pan Grygier poradził sobie nadspodziewanie dobrze. 
Wielką zaletą książki są krótkie rozdziały. Przy tak trzymającej w napięciu fabule to było mistrzowskie posunięcie. Każdy rozdział kończył się "zajawką" do następnego przez co trudno było odłożyć książkę na półkę. A że kolejny rozdział miał 5 stron..., a jeszcze kolejny tylko trzy... i w ten sposób zarwałam pół nocy, bo przecież jeszcze tylko jeden rozdział i już na pewno idę spać. Super sprawa. Dodatkowo do książki przyciągają czytelnika świetnie skrojone główne postacie. Każda z nich jest specyficzna i jedyna w swoim rodzaju. Nienawidzę bohaterów z kryształowym sercem i bez wad (dlatego pewnie nie czytam romansów). W "Nie patrz w tamtą stronę" ludzie są zwykli. Każdy ma swoje za skórą, każdy ma wady i zalety. Inna sprawa że wady często budzą sympatyczną reakcję czytelnika, co dodatkowo rzutuje na dobry odbiór książki. 
Powieść mocna, godna nazwania świetnym  kryminałem. Nie mogłam się od niej oderwać. 

środa, 27 stycznia 2016

Z jednym wyjątkiem

Lektura twórczości Pani Puzyńskiej to wielka przyjemność. Często przy kilkutomowych seriach przychodzi taki moment że mam dość. Czuję przesyt bohaterami, ciągle powtarzającymi się nazwami miejsc i podobnymi zdarzeniami. W serii o Lipowie absolutnie tak nie jest. Każdy tom (zapraszam do recenzji "Motylka", "Więcej czerwieni" i "Trzydziestej pierwszej") wprawdzie niesie za sobą sporą dawkę powtarzalności, ale nie gryzie ona, a  jedynie wprowadza moją głowę i serce w stan błogości. Po prostu uwielbiam styl autorki, spokój Lipowa, trochę niezdarnego Daniela Podgórskiego, dziwaczną Klementynę Kopp.... lubię i już. 
Tym razem główną rolę w intrydze grają szachy. Gambit królewski to otwarcie rozgrywki, jak się okazuje bardzo znane w świecie szachistów. Nie wiem, czy autorka książki gra w szachy. Jeżeli nie, to wspaniale przygotowała się do powieści. Ale od początku. 
Pewnego dnia w okolicach Lipowa młodszy aspirant Daniel Podgórski zostaje wezwany do domu, w którym znaleziono zwłoki miejscowej kwiaciarki. Wydaje się, że wizyta stróżów prawa jest rutynowa, gdyż ze względu na podeszły wiek kwiaciarki, jej śmierć nie budzi podejrzeń. Dopiero ratowniczka z pogotowia zaczyna snuć przypuszczenia, że zgon Małgorzaty Głuszyńskiej nastąpił z przyczyn, które trudno nazwać naturalnymi. W salonie policjanci zastali stół nakryty do podwieczorku z rozstawioną szachownicą. Na ciele denatki znaleziono niezdarnie wytatuowane litery, których znaczenie stanowi nie lada zagadkę. Nagle autorka przenosi czytelnika do XIX wieku, gdzie poznajemy młodego utalentowanego szachistę, śmiertelnie zakochanego w przepięknej pannie Agnieszce. Kariera szachisty kwitnie, miłość z panienką już mniej... Co wspólnego mają podwieczorki z gambitem królewskim? I co oznacza tatuaż  na ciele kwiaciarki?
Jak zwykle wątków pobocznych jest całe mnóstwo. Mamy więc wytwórnię płyt CD i całą masę powiązań rodzinnych (i nierodzinnych) które dodatkowo komplikują sytuację. Znajdziemy też konie, stadninę, utalentowaną amazonkę i kobietę, która przebiła twarde serce Komisarz Kopp. W serii o Lipowie urzeka mnie jednak coś zupełnie innego. Owszem, intryga w każdym z tomów jest dobra i przemyślana, ale ja kocham te książki za poniższe: 
Po pierwsze - każda z powieści pachnie polską wsią i świeżym ciastem upieczonym przez niezawodną mamę Daniela Podgórskiego. Bije z nich spokój i uwielbienie do przyrody. Uwielbiam te opisy. 
Po drugie - to niby nic takiego, ale tworzy klimat bezsprzecznie. Jeżeli do akcji rusza Daniel, to niewątpliwie autorka napisze o nim "młodszy aspirant Daniel Podgórski". Jeżeli Klementyna uczyni coś w sprawie, to na pewno będzie to opisane jako uczynek "Komisarz Klementyny Kopp". To pełne nazewnictwo wszystkich i wszystkiego, niektórych może drażnić i nie ukrywam, że w pierwszych tomach było męczące. Z czasem jednak ten "chwyt" mnie przekonał i wzbudził moja sympatię. Tworzy to specyficzny klimat każdej powieści. Nie do podrobienia. 
Po trzecie - Komisarz Klementyna Kopp. No kocham Babeczkę całym sercem! :-))) Kontrowersyjna starsza Pani z wytatuowanymi rękoma, ciągle w skórzanej kurtce i z nieodłączną butelka Coca - coli. Samotna, kochająca kobiety, niezrównoważona emocjonalnie, niegrzeczna, wręcz chamska. No cudo po prostu. 
Nie będę zachęcać za bardzo. Kto czytał wcześniejsze tomy, ten pewnie "Z jednym wyjątkiem" ma już dawno za dobą. A kto nie czytał - niech żałuje :-) 

wtorek, 26 stycznia 2016

Dziewczyna o siedmiu imionach

Władza, polityka, pieniądze, przekręty, tarcia na górze, głupie teksty... nieraz zadaję sobie pytanie: "Gdzie ja żyję?" Otóż powiem Wam, że nie ma co narzekać. Oczywiście są kraje gdzie żyje się lepiej i spokojniej, ale jest też mnóstwo takich, gdzie po prostu strach się bać. Przez głowę przechodzi wiele nazw państw totalitarnych czy też ogarniętych wojną. Ale o Korei Północnej raczej nigdy nie myślałam. Aż do teraz...
Hyeonseo Lee jest Koreanką z północy. W snutej na kartach książki opowieści wyjątkowo szczegółowo i wyraziście opowiada o swoim życiu. Urodziła się w przygranicznym miasteczku o nazwie Hyesan. Dom dziewczyny leży nad rzeką stanowiącą granicę z Chinami. Rzeka oddziela dwa światy - ten normalny, współczesny, znany i oswojony, od totalnie zacofanego, kierującego się dziwnymi prawami, gdzie jeden człowiek decyduje o  życiu i śmierci tysięcy ludzi. Już pierwsze opisy w książce budzą grozę. Kiedy w domu rodzinnym bohaterki wybucha pożar, ojciec ratuje przede wszystkim portrety ukochanych przywódców. Gdyby mu się to nie udało cała rodzina znalazłaby się pod obserwacją jako ta, która nienależycie czci umiłowanego przywódcę. Potem jest tylko gorzej. Poznajemy opowieści o tym jak wygląda system edukacji. Dzieci generalnie mają nie myśleć. Na pytanie, kim chcą zostać w przyszłości, chłopcy najczęściej odpowiadają że czołgistą po to, aby walczyć z amerykańskimi psami w obronie ukochanego przywódcy. Czytałam i oczom nie wierzyłam. Marzenia każdej przeciętnej nastolatki o tym, aby zostać piosenkarką tam są nie do przyjęcia. Opowieści o ciągłych defiladach i kilkugodzinnych ćwiczeniach mających przygotować do występów tysięcy dzieci tworzących z kartek ruchome obrazy na stadionach... straszne. 
Najgorsza jest głęboka wiara mieszkańców Korei Północnej w to, że ich kraj jest najlepszy, że nigdzie nie żyje się tak dobrze jak u nich. Nasza bohaterka pierwszy raz przejrzała na oczy kiedy w wieku 8 lat stała się świadkiem publicznej egzekucji. Wątpliwości przybrały na sile kiedy wybuchła klęska głodu. Martwi ludzie leżeli na chodnikach, a po  ulicach biegały bandy osieroconych dzieci, które patrzyły tylko co ukraść, aby przeżyć. Dziewczynka zadaje sobie coraz więcej pytań, aż w końcu w wieku 17 lat postanawia uciec. Ucieczka jest prosta. Wystarczy pod osłoną nocy przejść na drugą stronę rzeki. Przejść łatwo, gorzej wrócić.  
Pobyt Hyeonseo Lee w Chinach i kilkuletnia walka o wolność i godne życie charakteryzuje się głównie ogromną tęsknotą za ojczyzną. To jest niesamowite, że można tak tęsknić za TAKIM krajem. Dziewczyna, aby ukryć swoją tożsamość ciągle musi zmieniać swoje imię i nazwisko (stąd własne tytuł). Trudno tak żyć, trudno o pracę, trudno o przyjaciół.  Kilka lat trwało zanim ułożyła sobie jako tako życie. 
Z jednej strony powieść o sile i determinacji, o wierze w sukces i o walce o swoje ja. Z drugiej strony bardzo smutna i pozbawiona nadziei książka. Pomimo tego, że właściwie wszystko się dobrze kończy, ta powieść zostawiła w moim sercu po sobie zdziwienie, że taki kraj we współczesnym świecie w ogóle istnieje. Wiem, że nic nie można zrobić tylko bacznie obserwować, ale mimo wszystko. 
Ten smutek przepełniający książkę nie zmienia faktu, że jest ona rewelacyjnie napisana. Czyta się jednym tchem. Świetne pióro, ciekawa narracja i ta niewiara w to, że to wszystko dzieje się dzisiaj, na naszych oczach. Pochłonęłam w dwa wieczory. Polecam.