czwartek, 29 sierpnia 2013

Quasipornograficzny gniot dla niedoru...nych gospodyń o inklinacjach masochistycznych - tom drugi i trzeci

(Tytuł recenzji wymyślony przez mojego przyjaciela jak oddawał charakter powieści tak przy kolejnych tomach nadal trafia w sedno :-)) 

Przeczytałam pierwszy tom dawno, dawno temu. Powieść zachwyciła mnie jako zjawisko społeczne oraz jako czytadło, które jak landrynka - im dłużej czytasz, tym bardziej zalewa cię słodycz. Początkowo jest to przyjemne, ale im dalej, tym bardziej zalewają czytelnika mdłości. Odłożyłam "Pięćdziesiąt twarzy Grey'a" z mieszanymi uczuciami co do kolejnych tomów choć wiedziałam, że w końcu pewnie je przeczytam. Minęło pół roku, a tu dwa kolejne tomy stoją na półce  i uśmiechają się do mnie. Dobra - pomyślałam - zobaczymy co tam dalej ze słodką Anastasią, jej boginią i oszałamiającym Christianem. 
Przeczytałam i "podobało mi się", choć dalsze losy Anastasii Steel nie zaskakują. Nadal romansuje ze swoim boskim Christianem odkrywając w sobie coraz to nowe umiejętności erotyczne  i zapuszczając się w nieznane sobie zakamarki własnego seksapilu. Autorka ani trochę nie zmienia sposobu pisania. Niezmiennie zaskakuje czytelnika umiejętnością tworzenia "dłużyzn" za pomocą bardzo ograniczonego zasobu słownictwa. Znika na szczęście maniera Anastazji do wzywania na pomoc "Świętego Barnaby" (co wkurzało mnie w pierwszym tomie nieprzeciętnie), pozostaje jednak zagryzanie warg i zwrot "moja maleńka", który nadużywany jest dla mnie nie do przyjęcia. Panna Steel oswaja Szarego, pomaga mu uporać się z ciemną przeszłością. Kilka tajemnic się wyjaśnia, kilka pozostaje niedopowiedzeniem - jak w życiu. Pojawiają się też interesujące wątki, które niestety zanim na dobre się zaczną, już się kończą. Christian "prawie" ginie i przez moment robi się ciekawie. Autorka nie pozwala zbyt długo cieszyć się napięciem i po kilku akapitach bohater zmęczony (jednak nadal diabelnie seksowny) pojawia się ponownie na scenie. Również Anastasia przez kilka stron (podkreślam - stron, a nie akapitów!) bohatersko walczy z porywaczami, ale i tu akcja szybko zamiera. Za to pobyt Anastasii w szpitalu.... trwał i trwał, a czytelnik może podziwiać opiekuńczość Christiana i jego ogromną miłość do przepięknej bohaterki. 
Niewątpliwe lwią część powieści stanowią wspólne zabawy bohaterów w łóżku, windzie, samochodzie i gdzie tylko rozogniona dusza zapragnie. Niestety po pierwszym tomie (gdzie czytelnik przeżył szok "podziwiając" szczerość i otwartość opisów gierek i zabaw łóżkowych) pozostałe dwa tomy są lekko przynudnawe w tej kwestii. Wszystko toczy się według tego samego schematu, Christian jęczy, Anastasia rozpada się na kawałki, a czytelnik wzdycha w tęsknocie za czymś bardziej pikantnym... :-) No dobra - może przysłowiowe "gospodynie domowe" poczują się zgorszone i zbulwersowane, ale na pewno żadna się do tego nie przyzna. Poza tym czego by nie powiedzieć - autorka w tej kwestii rzeczywiście odważyła się na wiele i chwała jej za to.
Ocena moja pozostaje niezmienna. Wszystkie tomy sagi o boskim Grey'u i seksownej Anastasii sa klasycznym gniotem, jednak każdemu, kto ma ochotę na dużą dawkę słodkości - polecam. Pamiętajcie jednak, że tytuł recenzji dobrze oddaje charakterek powieści. A jak się wstydzicie to obłóżcie w gazetę - nie będzie widać okładki... 


wtorek, 27 sierpnia 2013

Wakacje szybko się kończą, ale ... zostają wspomnienia :-)

Wróciłam. Było cudownie, oszałamiająco, przyjacielsko - jak to w górach. Wraz z dwójką przyjaciół i piątką dzieci przeszliśmy Karkonosze od Karpacza do Szklarskiej Poręby. 60 kilometrów z plecakami; średnia wieku (wyliczona przy którymś piwie w klimatycznym schronisku) wyniosła 18,7 lat. Trzeba jednak podkreślić, że najmłodsza Olesia ma skończone 2 latka, a dwóch kolejnych uczestników wyprawy niedawno skończyło 4. Dwóch dziewięciolatków radziło sobie niczym kozice na stoku. O dorosłych nie wspomnę i wcale nie dlatego, że radzili sobie świetnie... niestety małolaty często nadawały tempo... Świeciło słońce, padał deszcz (choć zdaniem niektórych po prostu szliśmy w chmurach i nie ma mowy o żadnym deszczu), wiał wiatr i był upał. Na wędrówkach przeważały batony i jagody zrywane prosto z krzaków. Gotowaliśmy zupę w drewnianym szałasie, odryliśmy świetną knajpkę w Szpindlerowym Młynie po czeskiej stronie, dowiedzieliśmy się, że naleśniki po czesku to palacinki i polubiliśmy świetne czeskie, ciemne piwo. Starsze dzieci wzmocniły swoją przyjaźń, młodsze zaczęły się między sobą całkiem nieźle dogadywać, a najmłodsza Olesia zdobywała serca turystów jako dzielna piechurka. Nasz pies zrobił dwa razy więcej trasy pilnując swego stada i biegając od prowadzącego peleton po ostatniego marudera. Został okrzyknięty psem tropiąco - żebrzącym, gdyż wszyscy turyści go dokarmiali, a on skwapliwie korzystał...


SCENKA I
Występują: Ja i Młodszy.
Młodszy: Mamo byliśmy już kiedyś w Poznaniu?
Ja: Tak synku.
M: Nie pamiętam!
J: No co ty! To tam, gdzie na rynku stała taka mała pompa, z której można było pić wodę. Pamiętasz?
M: Taka zielona?
J: Tak!
M: I miała kranik w kształcie smoka?
J: Tak właśnie,
M: TO NIE PAMIĘTAM!
SCENKA II
Występują: Żona mego Przyjaciela Justyna :-) i jej córeczka Bogna.
Justynka: Dobra Bogna, idziemy dalej.
Bogna: mhm... Mamusiu idziemy teraz czerwonym szlakiem, prawda?
J: Prawda, a jak wygląda znaczek szlaku?
B: Jest biało - czerwono - biały... i wiesz mamusiu jest jeszcze jeden szlak...
J: ????
B: Ciebie nieraz trafia szlak.....

niedziela, 25 sierpnia 2013

Księżniczka z lodu

Kryminały to powieści, które mnie zadziwiają. Pomijam oczywiście twórczośc Agaty Christie, jako że jej książki to filar gatunku i moje spostrzeżenia nie mają tu za bardzo zastosowania. Najpierw był Larsson i jego trylogia. Głosy były - delikatnie rzecz biorąc - skrajne. Jedni kochali i czytali te tomiszcza po kilka razy, inni z obrzydzeniem odwracali głowę. Następnie był Jo Nesbo - relacje na jego twórczość w chwili, gdy pojawiła sie na naszym rynku były bardzo podobne.  Teraz Camilla Lackberg - i znowu od zachwytu do obrzydzenia. Zjawisko o tyle wyjątkowe, że właściwie dotyczy tylko kryminałów. Oczywiście - przy każdej nowości spotkamy zarówno głosy krytyczne jak i pochwałę, ale kryminalny rozrzut ocen jest raczej niespotykany przy innym typie literatury. Ale do rzeczy.
W szwedzkim Miasteczku Fjallbacka zostają znalezione zwłoki młodej kobiety. Policja podejrzewa samobójstwo, jednak zarówno matka jak i mąż ofiary nie bardzo wierzą w tę wersję wydarzeń. Dochodzenie prowadzi młody policjant Patrik. Jego drogi krzyżują się z drogami Eriki, która w dzieciństwie była przyjaciółką ofiary. Oboje prowadzą dochodzenie choć kierują się zupełnie innymi motywami. Patrik chce znaleźć sprawcę gdyż jako policjant ma taki obowiązek, Erika natomiast próbuje napisać książkę o dawne przyjaciółce i chce poznać jej życie, motywy, a przede wszystkim przyczyny tragedii. Po nitce do kłębka docierają do zaskakującego zakończenia.
Moja znajomość z twórczością Pani Lackberg rozpoczęła się od "Kamieniarza". Okazało się, że jest to trzeci tom sagi, której akcja dzieje się w małej szwedzkiej mieścinie Fjallbace. "Fabrykantka aniołków" (którą czytałam jako drugą) też nie należy do początkowych tomów. I tu pierwszy ogromny plus sagi. Czy zaczniemy od tomu pierwszego, czy ostatniego - naprawdę nie ma to większego znaczenia. Oczywiście są wątki, które ciągną się przez wszystkie tomy, jednak autorka umiejętnie "toczy" historię umożliwiając czytelnikowi wtopienie się w nastroj i losy głównych bohaterów. 
Teraz przeczytałam tom pierwszy. "Księżniczka z lodu" jest kryminałem z półki "książek sympatycznych". Dobra zagadka, zaskakujące zakończenie, ale przytupu nie było. Ot ciekawa historyjka napisana lekkim piórem. Mam wrażenie, że cały sukces Pani Lackberg opiera się na jej spoosbie pisania, który urzeka czytelników. Przedstawiona historia nie jest porywająca, jednak ujęta została w sposób perfekcyjny. Pochłaniając kolejne kartki książki ani przez moment nie miałam poczucia znurzenia. Krótkie rozdziały, szybka akcja, sporo dialogów - czego trzeba więcej od książki na jeden wieczór? Szybko przemknęłam przez powieść i o mało nie zapomniałam opisać na "Półeczce...". Uciekła z mojej głowy szybciej niż się pojawiła.
Powieść dobra dla tych, którzy chcą na jeden wieczór zaszyć się w kryminał bez większych intelektualnych rozgrywek :-)    

wtorek, 13 sierpnia 2013

O tym, jak Grażka zdobyła moje serce :-)

Piosenkę usłyszałam po raz pierwszy wracając z wakacji w Krakowie. 
Uważam, że jest świetna :-)))

czwartek, 8 sierpnia 2013

Kraków i kapusta

Kraków, leniwe popołudnie, my cała rodziną autkiem przemierzamy krakowskie trakty w kierunku bliżej nie określonym (prowadzi nas jedynie nasza nawigacja). Zachwycamy się z Mariuszem pustą drogą co - jak wiadomo - nie tylko w Szczecinie należy do rzadkości. 
Nagle Marek z tylnej kanapy pyta: Mama gdzie jest ta ulica Kapusty?
Ja: ???? Maruś, o co Ci chodzi????
Marek: No przecież Tatuś przed chwilą mówił Ja! kapusta droga!* 
Kurtyna :-)

* Dla tych, którzy czytają to bez porannej kawy wyjaśnienie: Jaka pusta droga :-)

wtorek, 6 sierpnia 2013

Przystań na krańcu świata

Kiedy zaczęłam czytać tę książkę chciało mi się płakać. Kurczaki pieczone, jak ja szczerze nienawidzę romansideł! No ale dobra, podjęłam się, że przeczytam, to przeczytam... Jednak po przebrnięciu przez kolejne kilkanaście stron pojęłam, że bardzo, bardzo się pomyliłam.
Stevie Steiber jest amerykańską korespondentką, która mieszka w Hongkongu. Skomplikowanym zbiegiem okoliczności zostaje żoną Chińczyka, a tym samym obywatelką Chin. Prowadzi ciekawe życie na skraju jawy i ułudy. Jest kobietą zbuntowaną, nie dba o konwenanse i zasady, które w okresie przedwojennym wyznaczały przecież bardzo twarde granice. Kiedy wdaje się w romans z brytyjskim szpiegiem nie ma pojęcia, jak bardzo to odmieni jej życie. 
Książka swoją budową przypomina mi "Dzidka" (powieść, która mnie zafascynowała, oczarowała i nie może mej głowy opuścić) W obu powieściach możemy wyróżnić wyraźnie zarysowane części. Pierwsza z nich opowiada o sielankowym i bogatym życiu przedwojennym wolnym od trosk i nieszczęść. Druga część to obraz wojny - okrutny bezlitosny, choć w obu powieściach różny. Dzidek prezentuje wojnę, którą wszyscy znamy - walkę z hitleryzmem, okrucieństwem esesmanów i Powstanie Warszawskie. W "Przystani na krańcu świata" mamy wojnę inną, choć przecież  wojna to wojna. Przemoc i nienawiść jest wszędzie taka sama. Japończycy byli równie okrutni co Niemcy (może nawet bardziej z racji znajomości sztuk walki), a autorka nie chroni czytelnika przed tym okrucieństwem. Jeden z opisów spowodował, że zamknęłam książkę i chwila minęła zanim powróciłam do czytania. To obraz japońskich żołnierzy idących przez park z bronią zaopatrzoną w odpowiednik bagnetu. Szli radośni i zadowoleni niosąc na jednym ze szpikulców nabite, bezwładne ciało małego dziecka. Takie obrazy pozostają w mojej głowie zwłaszcza, że na brak wyobraźni nie narzekam. W "Przystani..." jest jeszcze trzecia część, której zabrakło w "Dzidku". Nie napiszę co się w niej wydarzyło, bo zdradzę zbyt wiele, natomiast dodam, że to część niosąca nadzieję i pachnąca szczęśliwym zakończeniem. 
"Przystań..." jest jak baśń. Początkowo toczy się leniwie i ciepło. Mamy opisy codziennego życia, bogactwa i przepychu. W drugiej fazie nabiera tempa - jest prosta, kanciasta, przedstawia fakty bez owijania w piękne słówka. Migawki z codziennego życia z bogatych i pełnych przepychu stają się okrutne i "biedne". Tak jak w większości bajek mamy tu też szczęśliwe zakończenie. Nie słodkie i cukierkowe, lecz szczęśliwe w sposób dorosły.   
Najważniejsze jest jednak to, że powieść przedstawia przepiękną historię. Po prostu.  

czwartek, 1 sierpnia 2013

wtorek, 23 lipca 2013

Wspólny wróg i wojenne historie

Recenzja mojego szwagra Arkadiusza Bojarun, który prowadzi świetnego bloga "Wojenne historie". Polecam każdemu, kto choć troszkę lubi książki o tematyce wojennej. Wiedza i pasja idące w parze to rzadkie cechy, które na blogu Arka się wzajemnie uzupełniają. 
----------------------------------------------------------------------
To bardzo ważna książka, która wiele rzeczy stawia w zupełnie innym świetle. Jednocześnie jest to także bardzo dłuuuuga książka. Jest to książka z wojennymi historiami, którą ostatnio czytało mi się najdłużej i to nie dlatego, że jest nieciekawa czy nieciekawie napisana. Opisuje ona niesamowity okres historii dwudziestolecia międzywojennego i początków II wojny światowej z punktu widzenia stosunków niemiecko–radzieckich, jednak opis ów jest bardzo szczegółowy, niemal miesiąc po miesiącu i dociekliwego czytelnika zmusza do sięgania do innych źródeł, czy chociażby zdjęć i grafik z międzysieci.
Ano właśnie – temat i tytuł. Oryginalny tytuł brzmi „Der Feind steht im Osten: Hitlers geheime Pläne für einen Krieg gegen die Sowjetunion im Jahr 1939” co w dosłownym tłumaczeniu znaczy „Wróg jest na wschodzie: tajne plany Hitlera do wojny z ZSRR w 1939 r.” i o tym właśnie napisał autor, w swojej historii sięgając końca 1941 roku. Oczywiście część książki poświęcona jest stosunkom polsko – niemieckim i próbie wciągnięcia Polski w sojusz przeciwko ZSRR, jednak wg mnie nie usprawiedliwia to polskiego tytułu, podtytułu, czy kampanii marketingowej, które sugerują opisanie w niej sojuszu III Rzeszy i II RP przeciwko Rosji Radzieckiej.
Niemniej opisana historia jest fascynująca. Dla dociekliwych, ciekawskich ale leniwych, bardzo dobra wiadomość – autor jakby przewidując, że nie wszyscy mogą być zainteresowani pełną wersją, na końcu książki dodał podsumowanie, w którym na kilkudziesięciu stronach streszcza najważniejsze tezy swojej książki! Kto przeczyta i się zaciekawi to i książkę przeczytać może; kogo historia nie wciągnie to i tak swojego się dowie.
Niemiecki historyk opisując trudne międzywojenne relacje Polski i Niemiec (a raczej z punktu widzenia autora Niemiec i Polski), podaje ciekawe fakty przedstawiając Niemców jako - do pewnego momentu - polonofilów i wielbicieli Piłsudskiego, a rząd II RP jako antysemicki. O niemieckim ataku na Polskę we wrześniu 1939 pisze jako o wojnie „nie totalnej” z respektowaniem zapisów konwencji haskiej i odosobnionymi incydentami i przejawami godnych potępienia zachowań.
Fakt podpisania przez Polskę i III Rzeszę polsko-niemieckiej deklaracji o niestosowaniu przemocy autor podnosi do możliwych początków sojuszu obu krajów przeciwko ZSRR. Gdzieś tam pozostaje teza, że wszystko byłoby możliwe gdyby nie śmierć Piłsudskiego i niestabilna sytuacja wewnętrzna Polski po śmierci marszałka. Wg autora Hitler stracił nadzieję na sojusz z Polakami lub ich „przyjazną neutralność” dopiero w marcu 1939 roku po udzieleniu Polsce gwarancji sojuszniczych przez Wielką Brytanię. Historia wciągająca i prowokująca do szukania innych lektur, kolejnych punktów widzenia.
Mimo rozwiniętego wątku polskiego, bez wątpienia interesującego, konik autora jest zupełnie inny. Wg mnie, niemiecki historyk postawił sobie za zadanie przedstawienia dowództwa Wermachtu jako równie winnego niemieckiemu „marszowi na wschód” i ostatecznej klęsce III Rzeszy, jak Hitler. Müller stawia założenie, że w obronie własnej skóry, wyżsi oficerowie armii niemieckiej solidarnie całą winę za atak na ZSRR przerzucili na Hitlera, co pozwoliło im uchronić się od winy i sądu. W końcu oni sami „tylko wykonywali rozkazy”. Po wojnie i po Norymberdze owi oficerowie dostali intratne posady w nowych Niemczech i wpisując się w nową politykę, znów solidarnie, wszystkie klęski na froncie wschodnim zapisywali na konto swojego byłego wodza.
Tymczasem autor, śledząc raporty ze spotkań sztabowców i prowadzonych systematycznie gier wojennych zauważa, że to właśnie na sztabie armii lądowej i Wermachtu spoczywa duża odpowiedzialność za planowanie i przeprowadzenie pierwszych miesięcy wojny ze Związkiem Radzieckim, które nie doprowadzając do rozstrzygnięcia wojny, doprowadziły w konsekwencji do przegrania wojny. Wg niego, to oni zlekceważyli przeciwnika i niedostatecznie przygotowali zarówno sferę militarną (przed inwazją na ZSRR priorytet produkcji wojennej nadal ustawiony był na lotnictwo i marynarkę jako broń do walki z Wielką Brytanią), jak i polityczną (niedostatecznie argumentowali wciągnięcie do wojny Japonii).
Największym czarnym charakterem tej opowieści jest generał Franz Halder, szef Sztabu Generalnego wojsk lądowych, człowiek, który przygotował większość niemieckich planów wojennych, zdymisjonowany we wrześniu 1942, a po zamachu na Hitlera aresztowany i osadzony w obozie. Po wojnie napisał książki, w których krytykował Hitlera zrzucając na niego winę za wszystkie złe decyzje.
Książkę polecam wszystkim, którzy chcą poznać kolejny punkt widzenia na przygotowania Niemiec do wojny ze Związkiem Radzieckim, czy politykę III Rzeszy wobec Wschodu. Warto przeczytać choćby po to, by poznać mechanizm podejmowania decyzji w Wermachcie i na szczytach władzy nazistowskiej. Tym bardziej, że autor za podstawę swych badań uznał gry wojenne prowadzone przez niemieckie sztaby systematycznie od lat 20.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Zbieg okoliczności

Ta książka jest dokładnie taka jak jej okładka. Spójrzcie tylko - na pierwszy rzut oka zwykła kobieta podtrzymuje włosy. Ale kiedy przyjrzymy się dokładnie zauważymy kwiaty na bluzce, koronkę wkoło szyi, możemy też zachwycić się szczegółami włosów, odcieniami tła... słowem nic nie jest takie proste jak się na pierwszy rzut oka wydawało. 
Akcja książki została umiejscowiona w małym polskim miasteczku o przedziwnej nazwie Gosztów. Mieścina jakich wiele - w centrum szkoła i posterunek Policji, dookoła kilkanaście domów. Domów jest na tyle dużo, że mieszkańcy mogą udawać anonimowość i na tyle mało, że każdy niecny postępek budzi komentarze i oceny. Pewnego dnia miejscowa policja dostaje informację o powieszeniu na gałęzi psa. Kilka dni później w niewyjaśnionych okolicznościach ginie kobieta, jeszcze później nastolatek wpada pod pociąg. Każde z tych zdarzeń na pierwszy rzut oka jest pojedynczą tragedią, jednak po głębszej analizie okazuje się, że nie jest to takie proste. Zagadka w końcu znajduje rozwiązanie głównie dzięki dwóm kobietom - Marii i Anicie.
Obie bohaterki są poranione przez los, jednak nie poddają się. Pomimo trudnych doświadczeń prą naprzód i nie uginają się pod presją małomiasteczkowej społeczności.  Jest jeszcze policjant Maciej Borus, jednak jego rola w odkryciu zbiegu okoliczności jest nieco mniejsza. Maciej jest bratem Marii i mężem Anity - te powiązania również wskazują na główną tezę książki: Świat jest bardzo mały i wszyscy prędzej czy później gdzieś się spotkamy. 
Książka jest zachwycającym portretem charakterów. Maria jest samotnikiem z tajemniczą ponurą przeszłością. Wścibska matka nie pomaga uporać się kobiecie z poczuciem osamotnienia. Anita nie może poradzić sobie z niespełnionym macierzyństwem. Obie kobiety początkowo nie ufają sobie, wręcz nie lubią się. Wspólna, żmudna droga przez zawiłości dochodzenia oswaja wzajemnie kobiety i pomaga im zbliżyć się do siebie. Niczym dwa jeżyki początkowo kłują się kolcami, jednak z czasem kolce znikają ustępując miejsca zaufaniu. Tylko dzięki współpracy i niewielkiemu zbiegowi okoliczności udaje się rozwiązać potrójną zagadkę. 
Bardzo podobała mi się "organizacja" książki. Zdarzenia nie są ułożone chronologicznie jednak każde z nich poprzedza data. Bardzo ułatwia to śledzenie akcji, daje przejrzystość i nie pozwala na błędną ocenę okoliczności. Czytałam z dużą przyjemnością. 
Na zakończenie dodam, że przez całą powieść miałam nieodpartą chęć podsumowania powieści dwoma słowami: "Cudownie wytonowana". Polecam. 

niedziela, 21 lipca 2013

Ewa i idealna opiekunka

To wesoła książka o poważnych sprawach. Książka, która porusza temat szacunku, miłości, przyjaźni  i zaufania przy jednoczesnej sporej dawce bardzo dobrego humoru...
Ewa jest zwykłą dziesięciolatką - dziewczynką, jakich wiele. Ma mamę, tatę i opiekunkę odprowadzającą ją do szkoły. Nie ma rodzeństwa i zwierzątka domowego choć bardzo chciałaby je mieć. Ma również oddaną przyjaciółkę, która sprawdza się w trudnych momentach. Pewnego dnia będąc w hipermarkecie Ewa spotyka niewidomą staruszkę. Dziewczynka pomaga jej w zrobieniu zakupów. Staruszka dziękując jej za pomoc rzuca kilka słów, które budzą niepokój Ewy. Kiedy do tego dochodzi dziwne zachowanie opiekunki, tajemniczy chłopak o imieniu Marek i nieznajome kobiety, które chcą "skończyć z Ewą", dziewczynka na serio zaczyna się bać. Okazuje się, że jej strach jest jak najbardziej uzasadniony. Ewa przypadkiem znajduje się w samym centrum kryminalnej afery, która na szczęście dobrze się kończy. 
Książka zachwyciła mnie tym, że oprócz wątku kryminalnego porusza też wiele innych, bardzo ważnych spraw. Ewa dowiaduje się jak ważna jest przyjaźń, poznaje smak buntu i urodę pracy w grupie. Co więcej - kiedy zachorowała Ewy Mama dziewczynka zaczyna doceniać Jej obecność.
"To niesamowite ile ducha, ciepła, życia - nie wiem już sama czego, potrafiła wnieść do mieszkania jedna osoba. (...) Przekonałam się, że nieobecność jednej Mamy po prostu wywraca życie do góry nogami. (...) Mama to przecież Mama, jest zawsze, a jeżeli jest z nią jakiś kłopot to tylko dlatego, że martwi się o mnie przesadnie. Nie może jej nie być. (...) No własnie może, zawsze może, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam?
Ten fragment pokazuje, że to nie jest książka ot taka zwykła. To książka, która zmusi małego czytelnika do myślenia i podjęcia próby poprzekładania pewnych klepek w młodziutkiej główce. Takich mądrych fragmentów w tej powieści jest wiele; sprytnie przemyconych i poprzeplatanych z opowieściami wesołymi i radosnymi. Autorka Pani Hanna Kowalska - Pamięta stworzyła świetną książkę, która może stanowić przyczynek do wielu mądrych rozmów. A że do tego jeszcze powieść jest świetnie ilustrowana... czegóż więcej trzeba... 

Książki i anioł - połączenie idealne

Spacerując po poznańskim Rynku trafiłam na sklep Rosenthala. Piękne przedmioty w środku a na wystawie On
Czyż nie jest piękny? Połączenie książek z aniołem zdobyło moje serce. Niestety cena była oszałamiająca :-(

środa, 17 lipca 2013

Suknie wieczorowe i dziewięcioletnia projektantka

Jak wszystkim wiadomo, książki mogą być skierowane do różnych adresatów. Są książki o strażakach, o kosmosie i o innych typowo męskich zainteresowaniach. Są też książki "dziewczyńskie" - jak to określa Młodszy. Właśnie o takiej stuprocentowo dziewczyńskiej książce będzie poniżej. 
Starsza jest typową dziewczynką. Lubi rysować sukienki, ubierać moje buty na obcasach i znajduje tysiąc różnych zastosowań dla moich apaszek (Od sukni wieczorowej po miecz z "Gwiezdnych wojen"). Kiedy dostała książeczkę "Zaprojektuj suknie wieczorowe" była najszczęśliwszym dzieckiem wieczoru. 
Już sama formuła zachwyca. Książeczka ma kształt torebeczki z zapięciem na zatrzask, różowym uchwytem i połyskującą okładką. Dla dziewięciolatki - super sprawa. Po otwarciu okładki "ochom" i "achom" nie było końca. Na wstępie dwa szablony ułatwiające rysowanie wielu różnych kreacji. Pomysł świetny, a i wykonanie przemyślane, ponieważ szablony można bez problemu wysunąć z kółeczek, a po zakończeniu pracy z łatwością ponownie do nich przymocować. Są też oczywiście karty zawierające zarysy postaci. Tu również nastąpiło zaskoczenie. Starsza przerobiła już kilka książeczek do projektowania i zawsze postacie lalek, na których można było projektować suknie były identyczne. Tu - miła niespodzianka. Mamy modelki w samej bieliźnie (przy których twórcza inwencja małej projektantki jest bardzo duża), ale są również postacie ubrane, a zadaniem dziewczynki jest np. udekorowanie kiecki. Efekt - Starsza siedziała i kombinowała przez długie
godziny co pokolorować, co nakleić, a co wyciąć. A możliwości są olbrzymie nie tylko z racji różnorodności postaci, ale również dlatego, że ilość dodatków zamieszczonych w książeczce jest imponująca. Mnóstwo naklejek z elementami garderoby, kolorowe kartki, z których można wyciąć kieckę, czy też spodnie, czarno - białe naklejki do dowolnego pokolorowania... do wyboru do koloru! Jeszcze jedno. Żeby mała projektantka nie czuła się pozostawiona na pastwę mody, autor na 16 stronach zawarł kilka cennych rad. Możemy dowiedzieć się jak najłatwiej narysować cekiny, albo kolczyki. Przyznam się, że sama chętnie wertowałam zawartość zestawu, a potem z radością obserwowałam zaabsorbowaną Starszą. Przy takich książeczkach nawet antytalent plastyczny poczuje się jak młody artysta i uzna, że rysowanie może być naprawdę fajnym zajęciem. 


sobota, 13 lipca 2013

Dziewczyna, która zniknęła.

Książka dobra i zaskakująca. "Dziewczyna która zniknęła" nie jest zwykłym kryminałem. Ociera się o psychologię; ma w sobie wiele elementów analizujących ludzkie zachowania, relacje społeczne i uczucia. Jest po prostu inna.
Alice jest młodą dziewczyną, córką znanego reżysera i mniej znanej aktorki. Kiedy zostaje bez pracy postanawia poradzić sobie bez protekcji tatusia. Po długich poszukiwaniach praca sama ją znajduje. Zgłasza się do niej Drew Campbell, który proponuje jej stanowisko menadżera w galerii sztuki. Alice miałaby sama zarządzać nią i być odpowiedzialną za organizowane tam wystawy. Warunek jest jeden. Pierwsza wystawa ma składać się z dość kontrowersyjnych prac młodego artysty, który - zdaniem Alice - nie wykazuje ani krzty talentu. Mimo to Alice jest bardzo szczęśliwa i jest pewna, że poradzi sobie z nowymi obowiązkami. Niestety szczęście trwa krótko. Pewnego dnia Alice znajduje w galerii ciało Drew Campbella, co więcej - okazuje się, że wszystkie ślady prowadzą do niej. Alice nie chcąc trafić do więzienia musi rozpocząć dochodzenie na własną rękę. Aby przekonać Policję o własnej niewinności, musi cofnąć się do bolesnych wspomnień z dzieciństwa. Okazuje się, że nic nie jest takie jakie się wydawało, kiedy była mała. Poznanie prawdy jest trudne i prowadzi do naprawdę zaskakujących wniosków.  
Książka jest naprawdę ciekawa i to nie tylko ze względu na fabułę. Autorka w sposób bardzo dociekliwy i szczegółowy pokazuje relacje Alice z najbliższymi. Czytelnik obserwuje, jak z naiwnej i głupiutkiej panienki zmienia się w zamkniętą w sobie silną kobietę walczącą o przetrwanie. Zmuszona jest odrzucić od siebie wszystkich bliskich, a zaufać zupełnie nieznanemu mężczyźnie. Bez wahania rzuca się na głęboką wodę wiedząc, że musi rozwikłać zagadkę z przeszłości. 
Książkę świetnie się czyta. Przemknęłam przez nią w kilka dni. Dodam jeszcze że tak zaskakującego zakończenia dawno nie czytałam. Polecam, naprawdę polecam 

piątek, 12 lipca 2013

Dzień Recenzenta

Bardzo miło :-)
Jeżeli macie ochotę świętować, to zapraszam do Clary, która wpadła na świetny pomysł uczczenia tego dnia.

środa, 10 lipca 2013

Ilustrowane historie na dobranoc

Literatura dziecięca - jak wszystkim ogólnie wiadomo - składa się z dwóch elementów, których waga jest oceniana różnie, w zależności od wieku odbiorcy. Pierwszy element to treść, drugi - ilustracje. Dorośli oczywiście przykładają wagę przede wszystkim do treści, a dzieci - nie bacząc na czarne znaczki umieszczone na stronie - oceniają przede wszystkim obrazki. Cenię niezmiernie książki, które mają opracowane oba elementy. Rzadko spotykane - jednak zdarza się coraz częściej. "Ilustrowane historie na dobranoc" są tego najlepszym przykładem. 
Książka robi świetne wrażenie już na samym początku, a to za sprawą okładki. Żywe kolory i ładna ilustracja to jedno, jednak najbardziej nurtuje "twardość" okładki. Jest ona twarda w sposób  przyjazny małemu czytelnikowi. Trudno to opisać, warto dotknąć i się zachwycić. 
Książka należy do serii przedstawiającej klasykę literatury dziecięcej w sposób bardzo ujmujący  małych odbiorców. W dużym skrócie - dużo ilustracji przy bardzo skróconej treści. Kilka lat temu w moje ręce wpadły dwa tomy tej serii: "Najpiękniejsze opowiadania dla dziewczynek" i "Najpiękniejsze opowiadania dla chłopców". Obie pozycje zachwyciły mnie grafiką, jednak jak dla mnie poprawność językowa pozostawiała wiele do życzenia. Bajki umieszczone w "Ilustrowanych historiach na dobranoc" są dopracowane również pod względem literackim. Lekkość języka i łatwość snucia historii jest naprawdę urzekająca. Opowiadania są dowcipne, proste i naprawdę ciekawe. Mamy tu bajkę o rzepie
(która przypomina naszą klasyczną "Rzepkę" jednak jest dużo bardziej dowcipna), jest historia o królu z oślimi uszami, o zupie z kamienia i o uczniu czarnoksiężnika. Naszą ogromną sympatię zdobyło opowiadanie o smoku, który zaprzyjaźnił się z mieszkańcami pewnej wioski i pomagał im we wszystkim. Bajki są wyjątkowo... trudno to określić, po prostu chwytają za serce. 
"Ilustrowane historie na dobranoc" to przede wszystkim ilustracje. Piękne. Kolorowe, dowcipne, dokładne, delikatne... naprawdę mogę tak długo. Tekstu na poszczególnych stronach jest niewiele i w trakcie czytania często jest tak, że ja już kończę czytanie danej kwestii, a Młodszy nie pozwala obrócić kartki bo musi podziwiać. Po kilkukrotnej lekturze tej samej bajki Młodszy sam na podstawie obrazków opowiada poszczególne historyjki. Naprawdę miło słuchać jak szuka słów, dobiera wyrazy i szuka w czteroletniej główce odpowiednich kwestii. Jak tylko zobaczę kolejne tomiszcza tej serii na pewno kupię bo warto.